macminer macminer
464
BLOG

Ks. Lemański, Bp Hoser, Radwańska … i zaprzyjaźnione media

macminer macminer Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

 

 

Po co jest Kościół? Po co jest się członkiem Kościoła? Istnieją różne religie, różne wyznania, ale jest tylko jeden Kościół. Ten, założony przez Jezusa. To, czy dopiszemy mu jakiś przymiotnik „katolicki”, „chrześcijański”, „prawosławny”, „protestancki”, to zupełnie drugorzędne. Przez ponad 1000 pierwszych lat istnienia Kościoła nikomu nie przyszło na myśl, żeby wyrażenia „Kościół katolicki” używać w celu odróżnienia od „Kościołów niekatolickich”. „Katolicki” znaczy po prostu powszechny i taki właśnie jest Kościół. Jeśli Kościół przestaje być powszechny, przestaje być Kościołem. Po co więc jest ten „powszechny” Kościół?

Po pierwsze, i zdecydowanie najważniejsze – aby doprowadzić ludzi do Jezusa, Syna Bożego. Kościół, który przestałby głosić ewangelię o Jezusie, albo który zatraciłby żywą więź z Jezusem, również przestałby być Kościołem. Relacja z Jezusem nazywana jest wiarą, ale nie jest to tylko wiara w „coś”, ale przede wszystkim wiara „komuś” – zawierzenie swojego życia konkretnej Osobie.

Po drugie, aby z osób doprowadzonych do żywej, zbawczej relacji z Jezusem, utworzyć wspólnotę. Radykalna duchowa przemiana (zwana w chrześcijańskim języku „zbawieniem”) od grzechu do życia w przyjaźni z Bogiem nie dokonuje się w jakiejś społecznej izolacji, ale we wspólnocie wierzących.

Po trzecie, aby pokazywać światu w prorocki sposób prawdę o Królestwie Bożym. Kościół nie jest tak po prostu Królestwem Bożym, ale są już w nim obecne znaki tego nowego porządku świata, całkowicie odnowionego. Myślę, że dostrzegają to najbardziej konwertyci, ci, którzy byli na zewnątrz Kościoła, a później nawrócili się i weszli do środka. Różnica pomiędzy byciem „w świecie” a byciem „w Kościele” jest subtelna, ale odczuwalna.

Po czwarte… no właśnie, jak to się ma do tytułu niniejszego artykuliku. Ano tak, że cokolwiek dzieje się w Kościele – czy chodzi o trudne relacje przełożony-podwładny, czy też o większe czy mniejsze potknięcia w dziedzinie obyczajów członków Kościoła, można oceniać z dwóch perspektyw. Jedna – to spojrzenie z zewnątrz. Takie spojrzenie jest uprawione, gdy dotyczy spraw zupełnie niezwiązanych z wiarą – np. aspektów czysto społecznych. Druga – to spojrzenie od wewnątrz. Jeśli chcemy sensownie ocenić to, czy biskup ma prawo napomnieć proboszcza, czy też odsunąć go od pełnienia urzędu, musimy to czynić od środka, w ramach siatki pojęć i wartości obowiązującej w Kościele. W ramach tej siatki posłuszeństwo, pokora, wierność nauczaniu Kościoła czy miłość braterska są wartościami o całe lata świetlne wyższymi niż tolerancja, wolność słowa i prawa człowieka.

Podobnie jest z oceną publicznego przyznawania się do wiary – tak jak w akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Być może w ramach zewnętrznego spojrzenia „nie wstydzenie się poglądów religijnych” oraz „nie wstydzenie się swojej nagości” są kompatybilne. Ale w ramach systemu wartości obowiązującego w Kościele „wstyd” jest raczej kompatybilny z „niegorszeniem”, skromnością i czystością. Nie można jednocześnie publicznie deklarować wyznawania wiary oraz ostentacyjnie łamać zasad tejże wiary. Publiczna prezentacja własnej nagości (mówimy o cywilizowanym świecie zachodnim, a nie o dzikim buszu!) z całą pewnością jest złamaniem tych zasad – i to w sposób świadomy i dobrowolny. Można oczywiście dyskutować nad tym, co gdzie uchodzi – zapewne wystawienie w amazońskiej dżungli na widok publiczny własnych pośladków nie jest gorszące, jednak w tzw. „cywilizowanym” świecie jest gorszące z całą pewnością. Usprawiedliwianie tego „promowaniem piękna ludzkiego ciała” trąci mocno naiwnością. Być może w naszym kręgu kulturowym uchodzi artystyczne przestawienie ciała ludzkiego na obrazie czy w rzeźbie, które ze względu na „tworzywo artystyczne” nie cechują się taką dosłownością, jak zdjęcie. Być może zdarzają się i takie zdjęcia (przedstawiające nagość w sposób anonimowy i subtelny), które również nie rażą swoją dosłownością. Ale na pewno nie są to zdjęcia konkretnej, znanej osoby, w kolorze i pełnym świetle.

Po co jest się członkiem Kościoła? Żeby było fajnie, czadowo i żeby cały świat mnie kochał? Nie. Po prostu nie po to. Jest się członkiem Kościoła, aby uczestniczyć w trzech celach (czy też wymiarach) istnienia Kościoła, wyżej wymienionych. Jeśli jest się członkiem Kościoła, trzeba pogodzić się z tym, że nie będzie fajnie, czadowo i że świat, a szczególnie „zaprzyjaźnione media”, nie będzie mnie kochał, ale raczej będzie ze mnie szydził, będzie wytykał mi palcami moje nieprzystawanie do norm tego świata. Poddaję to pod rozwagę księdzu Lemańskiemu oraz Agnieszce Radwańskiej, razem ze słowami św. Pawła:

Człowiek zmysłowy bowiem nie pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać, bo tylko duchem można to rozsądzić. (1Kor 2,14)

Oraz św. Piotra:

Temu też się dziwią, że wy nie płyniecie razem z nimi w tym samym prądzie rozpusty, i źle o was mówią. Oni zdadzą sprawę Temu, który gotów jest sądzić żywych i umarłych. (1P 4,4-5)

 

macminer
O mnie macminer

Jesteśmy jak świnki morskie, a świat to laboratorium, które testuje nas w każdym momencie

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo