"Małe kobietki", to film wyreżyserowany przez Gretę Gerwig, do jej też scenariusza.
Akcja filmu toczy się w latach 60-tych XIX w., głównie w USA.
Ojciec rodziny pojechał na wojnę secesyjną, a w domu została jego żona Marmee March /gra ją Laura Dern - ma znów dobry okres, bo i w "Historii małżeńskiej".../, dzielna mama czwórki dorastających córek: Jo /Saoirse Ronan/, Meg /Emma Watson/, Amy /Florence Pugh/ i Beth /Eliza Scanlen/.
Dziewczyny mają swoje uzdolnienia: malarskie, aktorskie, muzyczne i literackie. Te ostatnie ma Jo i ona też sprzedając swoje opowiadanka /marząc również o powieści/ pomaga finansowo mamie, a ta sama nie mając wiele ratuje jeszcze biednych sąsiadów.
A pośród bogatszego sąsiedztwa mieszka Laurie /Timothee Chalamet/, z którym dziewczyny mają zawirowania i przyjacielskie i miłosne.
Warto też wspomnieć o zachowującej dystans ciotce /świetna Meryl Streep/, która uważa, że akurat ona nie musi wychodzić za mąż, bo... jest bogata.
I tak się rozwija fabuła, przez radości, smutki, drobne i większe sukcesy, a wszystko "pachnie" znajomo, jakby... Jane Austen.
W tym filmie są cudowne zdjęcia, niektóre prawdziwie malarskie, autorstwa Yoricka Le Saux. A mistrzowska - "barokowa" - muzyka, to dzieło Alexandre'a Desplat.
Film "Małe kobietki" jest obrazem - głównie - borykania się z życiem kobiet. Ich dążeniem do własnej realizacji, w czasach, kiedy trudno było im się przebić. Ważna jest tu też rodzina, a także - szerzej... - życzliwość międzyludzka. Miło było ją oglądać.
Dobry film, wielowątkowy i wyzwalający w widzu wiele uczuć.