Wreszcie jest, długo oczekiwany film w reżyserii /do jego też scenariusza/ Christophera Nolana pt. "Tenet". Pandemia koronawirusa miała tu swój czasowy wkład.
Akcja zaczyna się w Kijowie, w operze narodowej, gdzie ma miejsce zamach z użyciem różnej broni, w tym i chemicznej. Odbywa się to przy udziale służ rosyjskich, ukraińskich i amerykańskich. Jest to też test dla Protagonisty /świetny John David Washington/...
Potem Protagonista - poprzez Michaela Crosby'ego /Michael Caine/ - ma dotrzeć do Rosjanina Andrei'a Satora /fantastyczny Kenneth Branagh/, a "łącznikiem" jest tu żona Andrei'a, Kat /świetna Elizabeth Debicki/.
Natomiast najbliższym współpracownikiem Protagonisty jest Neil /trochę mdławy Robert Pattinson/. I działają, a akcja toczy się w różnych zakątkach świata, bo np. w Oslo, a nawet w Wietnamie.
A tytułowy tenet, to zasada... Gdy czas miesza tu teraźniejszość z... przyszłością.
W tym filmie jest bardzo energetyczna, z wybijanym mocno rytmem, muzyka, autorstwa Ludwiga Goranssona. Natomiast ogrom ujęć zdjęciowych, w tym bijatyki, pogonie samochodowe itd., to praca Hoyte van Hoytema.
"Tenet", to wielkie widowisko, w którym mieszają się czas i miejsca. Akcja wypełniona jest aferą szpiegowską, z handlem bronią czy dziełami sztuki, która widza niesie przez 150 min. seansu i nie pozwala się nudzić.
Po poście pandemicznym wreszcie w kinie można obejrzeć niekonwencjonalny, ciekawy /bo Nolana/ film.