Wszedł właśnie na polskie ekrany film pt. "Spencer", w reżyserii Pablo Larraina, a wg scenariusza Stevena Knighta. Film opowiada o pewnym wątku z życia księżnej Diany i brytyjskiej rodziny królewskiej.
I oto zbliża się Boże Narodzenie, a posiadłość, w której ma świętować królowa Elżbieta II oraz jej rodzina, jest sprawdzana przez wojsko, które też dowozi produkty potrzebne do przygotowania potraw. A nad tym piecze ma Darren /gra go Sean Harris/. Natomiast nad całością ma zapanować major Alistar Gregory /świetny Timothy Spall/.
Biesiadnicy się zjeżdżają, w tym królowa Elżbieta /Stella Gonet/ czy książę Charles /Jack Farthing/.
A spóźniona jest księżna Diana /Kristen Stewart, bardzo dokładnie przerysowała cechy fizyczne i zachowanie postaci, którą gra/, bo pobłądziła po okolicy, kiedy wyrwała się ochronie i sama wsiadła za kierownicę samochodu.
I potem mamy jedną wielką udrękę Diany, która ma problemy z wszystkim, nawet z tym, żeby ubrać odpowiednie sukienki. A wszyscy inni są tłem...
W tym filmie są świetne - nastrojowe - zdjęcia, te kręcone w plenerach, ale i w pomieszczeniach, które są autorstwa Claire Mathon. Natomiast muzyka, chwilami ciężka, to praca Johnny'ego Greenwooda.
Film "Spencer" jest filmem o Dianie, ale jest w nim jej zbyt dużo, co bywa nużące, bo są pretensje, zjawy, czy różne dolegliwości. I tak, jak po serialu "The Crown" współczułam jej, to tu mnie chwilami zwyczajnie denerwowała. Natomiast wartością dodaną w tym filmie są zwyczaje rodziny królewskiej, jak choćby to, że każda osoba, która przybyła na Boże Narodzenie musiała się zważyć, aby na końcu sprawdzić, czy dobrze się bawiła, czyli... przytyła.
Inne tematy w dziale Kultura