Mija rok odkąd Bronisław Komorowski objął urząd Prezydenta RP.
Nastąpiło to po tragicznej katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, w której zginął jego poprzednik na urzędzie i po kampanii wyborczej, w której Komorowski musiał zmierzyć się z jego bratem - przemienionym na potrzebę chwili w baranka.
Później nie było już słodko. Wrogość przeciwnika i jego wyznawców, można było zaobserwać na comiesięcznych spektaklach pod Pałacem Prezydenckim. Nowy prezydent nie chciał się specjalnie wychylać, więc krążył między Pałacem, a Belwederem. Jego brak zdecydowania zaowocował rozbuchaniem się "akcji", która niczemu dobremu nie służyła.
Prezydent Komorowski chciał łączyć, stąd debaty organizowane w Pałacu, na które zapraszał przedstawicieli wszystkich partii i różnych środowisk. Niestety, jego największy oponent nie był tym zainteresowany i notorycznie odmawiał uczestniczenia w spotkaniach.
Komorowski zebrał wokół siebie zespół ludzi, którzy wywodzą się z różnych opcji politycznych - od tych z dawnej Unii Wolności /Mazowiecki, Lityński, Wujec/, przez PO /Nowak/, po lewicę / Nałęcz/.
Prezydent Komorowski spotykał się z głowami państw, w tym z prezydentem Obamą i prezydentem Miedwiediewem, kanclerz Merkel, prezydentem Sarkozy'm i wielu innymi.
Podpisał ok.200 ustaw, sam jednak nie wysuwając zbyt wielu swoich /bodaj 5/, ale - jak tłumaczy - uczestniczył w tworzeniu niektórych rządowych. Może. Oponenci mają mu za złe, że nie zawetował bądź nie odesłał do TK tej dotyczącej zreformowania OFE i tym samym postawił się po stronie partii, a nie po stronie ubezpieczonych. Czas pokaże, czy dobrze zrobił.
Prezydent Komorowski - podobnie, jak jego poprzednicy - nie ustrzegł się wpadek. I tak: wpisał się do księgi kondolencyjnej po tragedii w Japonii - w "bulu" i "nadzieji"; opowiadał niewybredne żarty, np. w obecności prezydenta Obamy; zwalil się na fotel, zanim zrobiła to - jego gość - kanclerz Merkel; prezydenta Sarkozy'ego zostawił na deszczu - jak tego moknącego wróbla - nie wpływając na swe otoczenie, aby załatwiono i dla niego parasol itp.
A na marginesie ostatniego wątku, to tak sobie czasami myślę, że przecież w kancelarii prezydenckiej pracuje wiele osób i powinny być też te, które naszych Boskich nauczyłyby etykiety oraz dbałyby o ich przygotowanie do poszczególnych publicznych wystąpień. Można byłoby wtedy uniknąć wielu dziwaczych wypowiedzi /jak w przypadku Wałęsy/, patologicznego zachowania /Kwaśniewskiego w Charkowie/, spóźnień czy aktywnych telefonów podczas uroczystych spotkań /Kaczyńskiego/ oraz przytoczonych już żenad prezydenta Komorowskiego. Tylko mam wrażenie, że dotąd nasi prezydenci otaczali się głównie wiernymi-miernymi, zamiast kompetentnymi pracownikami. Czyżby kompetencja była podejrzana?
Bronisław Komorowski nie jest prezydentem moich marzeń. Kiedy piastował funkcję marszałka Sejmu, sprawiał wrażenie bardziej obytego i pewnego siebie. Cóż, może jeszcze okrzepnie.
Inne tematy w dziale Polityka