Małżeństwo Plichtów zbudowało piramidę firm, w których obracano dużą kasą /kto wie czyją?/. W wyniku ich działalności jest wielu poszkodowanych, w tym drobni ciułacze /kto zarobił?/ i to jest tragiczne.
Jednak przy całej swej oszukańczej grze, Plichtowie ratowali... i dary czynili. Mieli w planach uratowanie pałacyku. Wspomogli pewną parafię. Wyłożyli część kasy na produkcję filmu Andrzeja Wajdy, o Lechu Wałęsie.
A dziś rozbawiła mnie wieść, iż Plichtowie zainteresowali się też gdańskim ogrodem zoologicznym. Podobno po jednej z wizyt w nim, przyszli mu z pomocą /na łączną kwotę 1,6 mln zł/. Dyrektor zoo nie krył swej radości, choć dziś trudno mu już tak okazywać tę uciechę.
Plichtowie szczególną uwagę zwrócili na los Gryzeldy i Filipa, dwóch gibonów zamieszkujących na wysepce ogrodowego jeziorka. Podobno przekazali ponad 100 tys. zł na budowę domku, dla wymienionej parki. I pewnie chcieli patronować ewentualnemu jej potomstwu, które - w nowych warunkach mieszkalnych - mogłoby się pojawić.
Ostatni przelew opiewający na 1,5 mln zl miał być - jednak - przeznaczony na wybieg dla lwów. I gdyby wszystko dobrze poszło - i inni sponsorzy się dołożyli - to w 2015 r., w Gdańsku miał się pojawić jakiś "król" lew i trzy samice.
Pieniądze od Plichtów są i dyrekcja zoo może je wykorzystać, ponieważ trudno byłoby - chyba - przekazać je pokrzywdzonym np. przez Amber Gold. A zatem, niech się chociaż gibony i lwy nacieszą odpisem od podatku, uczynionym przez małżeństwo Plichtów.
A swoją drogą, to jeśli Marcin Plichta był "słupem", a są takie podejrzenia, to on i "ktoś" mieli fantazję. Choć trochę taką, jak z kreskówek lub innych filmów dla dzieci.
Taki gibon też potrafi...:
Inne tematy w dziale Polityka