Wyborcza kampania prezydencka w USA, w najlepsze trwa. Kandydaci próbują zachwalać swoje dokonania i plany, ale też wytykają błędy przeciwników. Urzędujący prezydent, kandydat Demokratów - Barack Obama - ma do pomocy b.prezydenta Billa Clintona, który podobno ma lepszy od niego kontakt z tzw. prostym człowiekiem. A Mitt Romney - kandydat Republikanów - sięgnął nawet po aktora i reżysera Clinta Eastwooda, który kręci dobre filmy, ale aktorem zawsze był "drewnianym", jak to krzesło, z którym rozmawiał podczas konwencji republikańskiej, w czasie której popierany przez niego kandydat, otrzymał oficjalną nominację swej partii.
W grę polityczną wpisał się nawet skręcony i wrzucony na YouTube - przez internautę z USA - filmik, szydzący z Mahometa. W krajach Bliskiego Wschodu - i okolic- zawrzało. Odbywały się protesty, m.in. w Egipcie, a pokłosiem tego było zamordowanie w Libii ambasadora USA oraz trzech innych - towarzyszących mu - obywateli amerykańskich.
Jeszcze przed atakiem na ambasadora, a po wydarzeniach w Egipcie, wyrwał się - jak Filip z konopii - kandydat Romney, który już zaczął oceniać tę dynamiczną sytuację. Chciał ugrać dla siebie punkty wyborcze, a głupio wyszło, w obliczu późniejszych wydarzeń w Libii.
Po ataku w Libii, prezydent Obama zadeklarował wzmocnienie ochrony, tak amerykańskich placówek dyplomatycznych, jak i obywateli swego kraju, na świecie. I na tym polu będzie musiał się solidnie wykazać, żeby nie stracić zaufania wyborców, którzy - póki co - w obliczu wspólnego nieszczęścia, stoją - w dużej masie - przy swoim prezydencie.
A kandydat Romney? W środę wystąpił ponownie. Na konferencji prasowej odniósł się do - w końcu tragicznych dla Amerykanów - wydarzeń w Libiii, ale, jak naliczyli obserwatorzy, podczas swego wystąpienia 15 razy - pod nosem - się uśmiechnął. Pewnie nie potrafił ukryć swego zadowolenia, z kłopotów prezydenta Obamy. Na kanwie tego występu, w amerykańskiej sieci internetowej powstał nawet blog, pt. "Drwiący Mitt się oddala", gdzie szydzi się z kandydata Romneya.
Amerykanie mają swój krzyż wyborczy. I pewnie wielu wciąż waha się, na którego kandydata zagłosować. Czy na urzędującego prezydenta, który jakoś się już sprawdził i dodatkowych wojen nie wywołał? Czy może na kandydata Republikanów - pana wpadkę lub jak inni chcą: chodzące zombie - który pasie się trochę na dawnych - nawet takich z czasów zimnej wojny - fobiach? Ich wybór, choć nieobojętny dla świata. I np. wg sondaży przeprowadzonych na naszym kontynencie, mieszkańcy Europy woleliby patrzącego bardziej w przyszłość Baracka Obamę, niż "wstecznego" Mitta Romneya.
Inne tematy w dziale Polityka