Wczoraj w półfinale wimbledońskiego turnieju tenisowego zmierzyli się Jerzy Janowicz i Andy Murray. Zwyciężył Szkot. Był wszechstronniejszy i bardziej doświadczony, ale i Polak zaprezentował dobry - dojrzały - tenis.
Kort kortem, a drobna "wojna" psychologiczna odbywała się np. w brytyjskiej prasie, jeszcze przed meczem, kiedy - podobno - żartobliwie oceniano motywację gry u Janowicza, twierdząc, że: "Polak, jak to Polak, przyjechał, by zarobić". A, przecież Szkot Murray też nie anonsował, że on podczas turnieju gra charytatywnie.
Trzeba przyznać, że Polacy trochę kasy wyrwali z tego turnieju. I tak: Agnieszka Radwańska 400 tys. funtów, Łukasz Kubot 205 tys., Jerzy Janowicz 400 tys. A ten ostatni, gdyby przeszedł do finału dorzuciłby sobie na konto jeszcze 400 tys., a gdyby wygrał w finale... zgarnąłby - łącznie - 1,6 mln funtów. I ta ostatnia kwota dla Janowicza, mogłaby być już nie do przełknięcia dla wyspiarzy.
Ogólnie, to nasi w Londynie wypadli świetnie, choć pewien niedosyt pozostał, jak i drobny niesmak, po zachowaniu Agnieszki Radwańskiej - po meczu - wobec rywalki, z którą przegrała. Takie podanie ręki czy szybka ucieczka do szatni - szczególnie - na Wimbledonie nie przystoją. Zupełnie inaczej zachował się Jerzy Janowicz, który w podobnej sytuacji docenił rywala, komplementując go.
Klasę i zimną krew, trzeba umieć zachowywać tak, gdy się wygrywa, jak i po przegranych potyczkach. A uprawianie sportu, to: nabywanie umiejętności, kształtowanie ciała i charakteru. A przynajmniej, tak powinno być.
Inne tematy w dziale Rozmaitości