Putin podsycał wydarzenia na Ukrainie i rozpętał przelew krwi na jej wschodnim terytorium. Wprowadził też nowy sposób mieszania się w wewnętrze sprawy innego państwa, bo strzela, a udaje, że tego nie robi, bazując na przekonaniu, iż nikt mu nie podskoczy, ponieważ w innym wypadku groziłoby to rozszerzeniem się działań wojennych na inne części Europy, a nikt tego nie chce.
Teraz słychać, że w Mińsku podpisano zawieszenie broni - w Donbasie - między siłami ukraińskimi a tzw. separatystycznymi. Ale Donbas, to nie jest jedyny teren, gdzie doszło do walk, więc trudno mówić o pokoju. Zresztą pośród tych tzw. separatystów - często bez narodowości i ideologii - mają miejsce częste zmiany na stanowiskach dowodzenia, więc jeden podpisze..., a inny - pewnie - będzie starał się z wcześniejszych uzgodnień wyłgać.
A Putin? Sam do negocjacji pokojowych nie usiądzie, bo wtedy przyznałby, że Rosja jest stroną konfliktu. On siedzi na swoim tronie - ostatnio nawet bez niepokojenia go przez rosyjską opozycję - i pławi się w wyjątkowo wielkim poparciu rosyjskiego społeczeństwa, jako ten car-ojczulek, który musi mieć rację.
I byłoby to klawe życie wodza, któremu Zachód - wciąż - wielkiej krzywdy nie robi, gdyby nie uaktywnili się inni separatyści, bo z tzw. Państwa Islamskiego, którzy właśnie zaczęli Putinowi grozić, ponieważ w planach mają wyzwolenie Czeczenii i Kaukazu. A oni delikatni nie są i mają dobry sprzęt wojskowy, np. - taki amerykański - zdobyty na uciekających siłach rządowych w Iraku.
A zatem, "karnawał" Putina może się skończyć jego wielkim upadkiem, gdyby otworzył mu się drugi front, taki bardziej barbarzyński, bo skrajnie islamski.
Inne tematy w dziale Polityka