Zamieściłem trzy notki z nowego cyklu o prądzie, ale tylko pierwsza z nich była inspirowana konkretnymi napaściami na moje poglądy przez blogerów Salonu (Milton) i Nowego Ekranu (cyborg59), oraz krytycyzmem oceny zobaczonego, który wykształcił się we mnie podczas głębokich studiów nad procesem nowych, ekologicznie czystych sposobów generowania energii.
Dwie następne to rezultat chaotycznej, bezproduktywnej i wręcz szkodliwej dla czytelników mojego bloga dyskusji z komentatorem karol123, który niewątpliwie ma dużą wiedzę praktyczną z tego tematu, ale wiedza ta uniemożliwia mu twórcze, krytyczne myślenie.
Już miałem przerwać tą dyskusję, ale ze strony mojego interlokutora postąpiła propozycja rozpoczęcia całego cyklu od samego początku. Skorzystałem z tej propozycji i dlatego w tej notce zajmę się wyjaśnieniem detali tych trzech powodów, którymi kierowałem się rozpoczynając ten nowy cykl.
Nowy cykl, karolu1-3, a nie tak jak Ty sugerowałeś, będący powtórzeniem wcześniejszych notek o prądzie. A nowizna polega na odkryciu szokującego dla mnie faktu: elektrycy i fizycy oszukiwali mnie całe moje świadome życie, a ja ufałem im bezgranicznie i ... nie sprawdzałem.
Powód 1 (i kto wie, czy nie najważniejszy!)
Całe życie mieszkałem w mieście, a więc miałem do czynienia z sieciami zasilającymi budynki mieszkalne. A gdy chodziłem na wieś po mleko, to widziałem takie same, dwuprzewodowe sieci. Uprzedzam niedowiarków, że dla mnie sieć to były te odcinki przewodów, które doprowadzały prąd do domu, a nie te, którymi prąd wypływał z elektrownii.
Gdy uczono mnie o prądzie, to wszyscy, ale to wszyscy, od nauczycieli, przez elektryków do strażaków tłumaczyli nam, dzieciom, że prąd z elektrowni przesyła się do odbiorcy dwoma przewodami.
Jeszcze rok temu, gdy pisałem o generowaniu prądu elektrycznego i znalazłem w skrypcie dla wyższych uczelni rysunek prądnicy (zamieszczam go jako ilustrację), to miałem okazję jeszcze raz (milionowy już chyba), że według mężów "uczonych, ale nie nauczonych, prąd płynie z generatora (prądnicy) i ... wraca do niego.

Przy okazji ilustrowania tego procesu, nasi nauczyciele pokazywali nam, że prąd zmienia kierunek przepływu 100 razy na sekundę. I nie było się jakby do czego przyczepić. Przecież oscyloskop nie kłamie! (sic!). Przecież sinusoida raz mu stoi, a raz wisi, co dobrze zilustrował cyborg59 na fotografiach, utrwalając odpowiedni eksperyment (ale o tym w oddzielnej notce).
Jednym zdaniem: Robili z nas łochów, ale trzeba im przyznać, że robili to ze smakiem, jak naparstnicy.
Ta dwuprzewodowość tak się wryła w mój mózg, że na fotografie ilustrujące eksperymenty Awramienko o przesyłaniu prądu jednym przewodem patrzyłem wielki oczyma i z rozdziawionymi ustami.
Autosugestia była tak sila, że dopiero 5 lat po tym, jak zamieszkałem w bezpośredniej bliskości od transformatora dotarło do mnie, że prąd z elektrowni wysyła się do odbiorców po jednym przewodzie, a więc o żadnej zmianie kierunku przepływu nie może być nawet mowy, gdyż nie istnieje w przyrodzie ten drugi przewód, po którym dałoby się go wysłać.
Nie wierzycie?
To obejrzyjcie te cztery fotografie ilustrujące tą notkę, na których uwieńczyłem elementy zasilania mojego domu prądem.
Fot.1 - pokazuję słup z trzema przewodami 10 kV.
Fot.2 - widać transformator zasilany trzema przewodami 10 kV
Fot.3 – początek przewodów zasilających dom
Fot.4 – Główny węzeł zasilania domu – 2 przewody
Od elektrowni do domu jest kilkaset kilometrów, a dwa przewody do mojego domu to tylko 15 m.
Aż się chce zapytać tych przemądrzałych energetyków/elektryków: 100 lat wam nie wystarczyło, na zlikwidowanie tego drugiego przewodu?
Powód 2 (dla mnie najciekawszy intelektualnie)
Uszczypliwa notka Miltona ">>>waldemarze.m! broń elektrin!!!", w której autor wzywa mnie do obrony mojej teorii, ale przy pomocy jego, niezrozumiałych dla nikogo (w tym i niego samego) argumentów.
http://kronikasubiektywna.salon24.pl/422684,waldemarze-m-bron-elektrin
Oczywiście nie da się dyskutować z matematyką fizykalną, która nie odwołuje się do modelu fizycznego, czyli budowy generatora, a swoje początki bierze mitologii elektrycznej o bożkach sprawczych, czyli magnetyźmie, indukcji i SEM.
Nie da się tego mojego zarzutu wyjaśnić na palcach, więc muszę zacząć walkę z tymi mitami od fizycznego początku, czyli prądnicy opisanej przez Miltona w jednym z komentarzy:
Ja nie musze niczego generowac. Robi to kazda na swiecie pradnica trojfazowa.
Gdyby Pan ja rozmontowal to zauwazylby Pan trzy pary zwojen przesunietych wzgledem siebie o 120 stopni. To wlasnie na nich generuje sie sila elektromotoryczna.
Nie pozostaje mi nic innego, jak prosić Miltona, żeby potwierdził, że miał na myśli taką prądnicę, jaką przedstawiam na ilustracji "Prądnica trójfazowa"

Pytacie o to, co w notce Miltona było dla mnie niezrozumiałe? W notce to ja rozumiem wszystko, ale jeszcze nie wiem, jak odpowiedzieć z punktu widzenia fizyki, a nie matematyki, na pytanie o to, skąd między fazami bierze się napięcie 400V. I dawałem tej swojej wątpliwości jednoznaczne świadectwo:
Nie interesuje mnie to, skąd się bierze 400V międzyfazowo. Interesuje mnie co to jest te 400V międzyfazowo!!!
W rozwianiu tej wątpliwości nie pomagają mi ani miltonowskie definicje napięć:
Napiecie to roznica potencjalow elektrycznych pomiedzy dwoma punktami.
Napiecie miedzyfazowe to napiecie pomiedzy dwoma roznymi przewodami fazowymi.
ani definicja, którą mnie uraczył Deda:
Napięcie między dwoma punktami to praca przeniesienia miedzy tymi punktami ładunku elektrycznego podzielona przez wielkość tego ładunku . 1 V = 1 J/1 C.
Definicja Dedy wywołuje przy tym natychmiastową chęć zadania pytań:
Czy chce Pan powiedzieć, że między fazami L1 i L2 jest przenoszony ładunek elektryczny?
Jaki jest mechanizm tego przenoszenia?
i ja je oczywiście zadałem, ale nie otrzymałem na nie odpowiedzi.
Z tego przydługiego uzasadnienia wynika jednoznacznie, że w najbliższym czasie wrócę do tego zagadnienia.
Powód 3 (jak jego sens dotrze do Rutherforda, to w zaświatach będzie dużo śmiechu)
Notka , której autorem jest cyborg59, szczególnie tępe indywiduum, w biografii którego nie poślednie miejsce zajmuje ta okoliczność, że gwałcił on umysły młodych pokoleń rodaków nauczając ich bzdur o prądzie elektrycznym. Nauczał (mam nadzieję, że tego chama już wylali z uczelni na zbity pysk) na poziomie wyższym, akademickim, a więc nie może się tłumaczyć, że tylko powtarzał bzdury, jak to nieszczęście, tytułowane szumnie "nauczycielem fizyki z Lęborka".
Upomniany wyżej cyborg59 jest autorem serii notek poświęconych krytykanctwu głoszonych przezemnie poglądów o prądzie, z których za najważniejszą uważam tą, w której on na praktyce, w drodze eksperymentu, stara się ze mnie zrobić barana z prostymi rogami. Jej tytuł "O prądzie-praktyka cz.2", a znajdziecie ją pod adresem:
http://archiwum-y.neon24.pl/post/63874,o-pradzie-praktyka-cz-2
Eksperyment, jak eksperyment. Nawet spodobał mi się ze względu na skromność środków, jakie trzeba potracić, żeby go powtórzyć. Ale interpretacja!? Jak u Rutherforda – idiotycznie głupia.
Kto czyta moje teksty, ten wie, że jestem zwolennikiem poglądu o fatalnej pomyłce Rutherforda przy interpretacji rezultatów eksperymentu polegającego na bombardowaniu folii wykonanej ze złota fragmentami materii nazywanej pomyłkowo cząstkami alfa.
Według mnie te fragmenty zderzają się z atomami złota, a nie z jakimiś tam jądrami.
Identycznie z eksperymentem cyborga59. On jest tak trywialnie prosty, że jedyne co w nim można zepsuć, to źle zinterpretować rezultaty.
Eksperymentowi cyborga59 poświęcę oddzielną notkę. Detalna analiza tego eksperymentu powinna pozwolić czytelnikom zrozumieć, jak nami manipulują szulerzy z naukowymi i profesjonalnymi tytułami.
Inne tematy w dziale Technologie