Gdy tydzień temu zdarzył mi się kryzys ze zdrowiem, to muszę przyznać, że naprawdę się trochę zasmuciłem, gdyż mogło to wyglądać, jak ucieczka przed obowiązkiem wyjaśnienia wysokości napięcia zwanego w gronie "500 000 000 specjalistów" napięciem międzyfazowym, a w mojej nomenklaturze - "napięciem dwufazowym".
Jego wysokość oscyluje w okolicach 400V i nikt na świecie nie wie dlaczego ono jest takie (tak, tak, profesor Bazijew też tego nie wie, ale tylko dlatego. gdyż nie pracował jeszcze nad tym zagadnieniem), a nie inne.
To, co mogą wam wyjaśnić specjaliści, jest nie więcej niż matematyczno-sytuacyjną spekulacją, za którą nie kryje się żaden fizyczny sens.
Wrócę do tego zagadnienia natychmiast po wyjściu ze szpitala (dzisiaj piszę tą notkę, ale tylko dlatego, że odprosiłem się na jedną noc z soboty na niedzielę, gdy i tak nie robią mi procedur i zastrzyków i dorwałem się do komputera). Najpierw detalnie rozpatrzymy generowanie prądu trójfazowego (krok po kroku, faza po fazie), a natychmiast po tym idziemy na elektryczny "Mount Everest" – nazywać go będę dla naszych potrzeb "Pik 400V".
Muszę wam się szczerze przyznać, że przyjazd do domu mnie trochę zasmucił. Jechałem w podniesionym nastroju, a nastrój ten poprawili mi moi towarzysze po nieszczęściu ze szpitala. W jedenj pałacie leży nas trzech, a moimi towarzysze mają 67 i 70 lat odpowiednio. Jeden jest san-technikiem, a drugi tokarzem.
Ludzie! Z jaką oni pasją mówią o swojej profesji i swojej pracy (obydwoje są emerytami, ale obydwoje pracują na pełnej stawce).
Ponieważ poruszali w rozmowach problemy energooszczędności, więc automatycznie otwierała się dla mnie furtka do wtrącenia swoich trzech groszy. Doszło w końcu do tego, że postanowiłem im opowiedzieć o swoich najnowszych koncepcjach nad którymi pracuję.
Pomyślałem sobie, że niczym nie ryzykują wprowadzając ich w świat moich myśli. Musielibyście widzieć, jaka była moja wina, gdy obydwoje, prawie w jeden moment krzyknęli do czego ja zmierzam i opowiedzieli mi jak mogłoby wyglądać urządzenia, które powinno spełnić moje wymagania.
W pierwszym momencie nie mogłem wymówić słowa. Byłem w szoku. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką szybkością kojarzenia faktów i wyciągania z nich odpowiednich wniosków.
Z drugiej jednak strony dusza, aż radowała się. Zrozumiałem, że moje pokolenie ma jeszcze proch w prochownicy. I to nie jest proch "Made in China".
Skąd ten mój smutek pytacie?
Z reakcji mojej 6-cio letniej wnuczki, uczennicy I klasy, która na moją propozycję zrobienia przykładów z matematyki, aż się popłakała, jednoznacznie odrzuciła taki wariant, i zgadziła się na pracę tylko ze swoją mamą.
Aż mi się głupio zrobiło, ale cóż ... musiałem połknąć tą gorzką, nie przypisaną przez lekarza pigułę i zająć się swoimi sprawami.
Dzień był jednak wczoraj wyjątkowy, gdyż okazało się, że moje panie mają do wykonania pilne nadzwyczajnie wyżne i terminowe zadanie, więc o 20:00 odwiozłem je na robotę. Zostaliśmy z wnuczką sami.
Gdy wróciłem do domu mieliśmy o czym pogadać. Ona przecież prawie miesiąc leżała w szpitalu (wyszła w poniedziałek, a mnie położyli w środę),więc było jej interesująco porównać nasze doświadczenia (ile zastrzyków?, kiedy je dawali?, jakie zabiegi?, jakie procedury?, etc).
Odczytywałem się jak przed rewizorem!
Ok. 22:00 ja czytałem właśnie tytuły notek w dziale Nauka i Technika (henperol i eine o świetle), a malucha patrzyła swoją wieczorową porcję filmów dla dzieci. Usłyszałem, że w telewizji też mówią o świetle, więc zwróciłem na tą zbieżność uwagę i ... dowiedziałem się, że to nie tylko o świetle. To o Super nowych i Czarnych dziurach.
I tu mała zaczęła wykład o tych dwóch obiektach kosmicznych. Gdy w pewnym momencie zacząłem ją prostować pobiegła do swojego pokoju i przyniosła pomoc naukową: "Encyklopedia dla dzieci: Tajemnice Wszechświata" (wyd. 2010 r.), usiadła przy stole, odszukała po kolei odpowiednie rozdziały i przeczytała mi o tym, jak światło zachowuje się z tymi obiektami.
Lewe oko i tak mam stale otwarte, gdyż sparaliżowało mi nerw, ale jak to zobaczyłem, to myślałem, że spraliżuje mi prawe oko.
Jednak to nie był koniec. Ja starałem się donieść do niej swoje stanowisko w tych kwestiach, wypowiadając swoje zdanie na temat tych obiektów (np. że czarnych dziur nie ma).
W milczeniu słuchała moich wypowiedzi, coś tak kręciła z niedowierzaniem głową, aż nagle ...
Ale teraz niech usiądzie ten, kto czytał ten tekt na stojąco.
Poprosiła mnie, żebym wstał od komputera, rozłożyła przed sobą Encyklopedię otwartą na rozdziale "Czarne dziury", wstukała w Google odpowiednie hasło, odnalazła stronę o czarnych dziurach, coś tam poczytała, przekonała się, że to faktycznie ta informacja, której dla mnie szukała i wstała.
Pokazała ręką oswobodzony fotel obrotowy i powiedziała:
A teraz dzieduszka sadzis i czytaj o czarnych dziurach i nie opowiadaj o nich, że ich nie ma, jeśli o tym w Internecie NAWET piszą.
A głowa mi się podnosiła wyżej i wyżej.
I wcale nie dlatego, że ona pokazała mi iż umie czytać. Jestem dumny z tego, że nauczyłem ją swoją codzienną pracą szukać informacji.
Kiedyś będzie emerytem z prochem w prochownicy.
Inne tematy w dziale Technologie