Ze dwa lata temu chciałem przed długim majowym weekendem zrobić mapkę najniebezpieczniejszych miejsc na polskich drogach. Tak, żeby kierowcy wyjeżdżając mieli świadomość, że na drodze numer tyle, tu, a tu, było kupę wypadków, więc lepiej uważać. Bo jeżeli w jakimś miejscu często giną ludzie, to jakiś powód być musi.
Zadzwoniłem do Biura Ruchu Drogowego KGP, by poprosić o analizy niebezpiecznych miejsc. Dowiedziałem się, że Komenda Główna Policji ich nie ma. Nie ma, bo ich nie robi.
Jest w tym jakaś logika. Po co angażować siły i środki, skoro wiadomo, że za wypadki odpowiedzialna jest prędkość. No i pijani kierowcy oczywiście.
Na drodze do mojej wsi jest zakręt. Nie dość, że o złym profilu, to jeszcze ze zmieniającym się kątem. W ciągu paru lat zginęły ze trzy osoby. W końcu ktoś w gminie podjął decyzję – ścięto drzewo, na które się wpadało wylatując z zakrętu. Od tego czasu nikt nie zginął. Ludzie jak wypadali, tak wypadają. Oczywiście nie dostosowując prędkości do warunków na drodze.
Gdyby Inspekcja Transportu Drogowego zajmowała się poprawą bezpieczeństwa na drogach, to by się zajęła również pilnowaniem zarządców dróg. By przestali bezrefleksyjnie pozwalać na to, że drogi są niebezpieczne. By zaczęli analizować wypadki, by zastanawiali się nad tym, co zrobić, żeby ich skutki w konkretnych miejscach były jak najmniej dotkliwe.
Ale tym Inspekcja się zajmować nie może, bo zajmuje czymś innym. Realizowaniem założeń do budżetu na 2013 r. Przecież nie poprawą bezpieczeństwa. „Tylko człowiek bez prawa jazdy…” itd.
Gdyby po drugim poważnym wypadku na Puławskiej, ktoś z warszawskiego zarządu dróg (czy jak się to tam nazywa) podjął decyzję o naprawie ulicy – zginęłoby mniej ludzi. Nie byłoby dzisiejszego wyroku [proces Macieja Zientarskiego].
Może jakiś patrol by zatrzymał kierującego samochodem ferrari i ukarał mandatem 500 zł nakładając 10 punktów karnych.
Ta prędkość tego dnia, nie byłaby rekordem, bo 150 km/godz. na Puławskiej, to żadne mecyje.
Inne tematy w dziale Polityka