HareM HareM
659
BLOG

Życie bez Lewandowskiego istnieje! Ale żyjmy jednak z nim

HareM HareM Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 36

Wczorajsza pierwsza połowa meczu z Izraelem była pewnie sporym szokiem dla żydowskich kibiców, którzy przyszli na stadion. Dla tych zresztą, którzy nie przyszli, też. I to nie dlatego, że przegrali walkę na doping z dwoma tysiącami Polaków, którzy przyjechali do Jerozolimy za naszą drużyną. Notabene nasi kibice powtórzyli, jak zauważyłem, wyjazdowy doping z meczu Lecha przeciwko City kilka lat temu. Przynajmniej w niektórych fragmentach spotkania znakomita większość polskich fanów podskakiwała rytmicznie na trybunach stojąc tyłem do boiska. Ja specjalnie tego nie rozumiem, bo przychodzę na mecze, żeby je zwyczajnie oglądać, ale to jest podobno wyższa szkoła dopingowej jazdy, do której, widać, jeszcze nie dorosłem. Zresztą. Póki to nikomu w oglądaniu meczu nie przeszkadza, a wielu pomaga, to jestem oczywiście całkowicie za.
Ale nie o kibicach, ani polskich, ani izraelskich, chciałem pisać. Również nie o sobie, choć u mnie ta pierwsza połowa wywołała szok wyjątkowy. Proszę Państwa! Po raz pierwszy od, nie wiem czy nie od meczu z Portugalią w eliminacjach do ME 2008, Polaków dało się oglądać! Co tam dało. Chciało się ich oglądać! I teraz, żeby było śmieszniej.
Polska przez tę pierwszą połowę (nawet, dokładnie pisząc, przez 60 minut) grała bez swojego niekwestiowanego lidera i asa, który przerasta wszystkich swoich kolegów, bez wyjątku, o głowę. I grała naprawdę imponująco, rozgrywając niespotykanie dobry mecz. Po wejściu na boisko Lewandowskiego (nie tylko, bo chwilę potem wszedł też na plac gry Klich) przestaliśmy grać.
Argument, że wypadliśmy w pierwszej połowie tak dobrze, bo graliśmy widocznie z lichym przeciwnikiem, jest lichy jak tenże przeciwnik, bo przecież po dokonaniu zmian w polskim teamie rywal się nie zmienił. Argument, że Robert nie miał czasu by się rozkręcić, bo wszedł nierozgrzany późno z ławki, też mnie nie przekonuje, bo pamiętam jak kiedyś wszedł późno z ławki w meczu Bayernu z Wolfsburgiem.
Ja bym widział trzy inne powody takiego stanu rzeczy. Pierwszy i najważniejszy. Ogromny udział w tym, że panowaliśmy w pierwszej połowie niepodzielnie na boisku miał Sebastian Szymański. Kiedy go zabrakło, straciliśmy ważne, jeśli nie najważniejsze, ogniwo dobrze funkcjonującego mechanizmu. Ponadto Reca został w obronie sam, a samemu trudno powstrzymywać po swojej stronie dwóch rywali. Nawet jeśli są to rywale nie pierwszego sortu. Powód drugi. Bez Lewandowskiego w składzie, w ofensywie rolę lidera przejął Zieliński, który mógł rozwinąć skrzydła i nadać akcjom zespołu swoją oryginalną dynamikę i tempo. Tak jak potrafi nakręcać Napoli, tak nakręcał reprezentację. Nie wnikam w jego skuteczność strzałów, bo to inna sprawa. I powód trzeci, na pewno nie najmniej ważny. Po wejściu Lewandowskiego na boisko ani jednego przyzwoitego zagrania nie zanotował Frankowski. Więcej. Zepsuł mnóstwo podań na połowie rywala. Podań, które mogły otwierać drogę do bardzo groźnych sytuacji, co się przekłada na liczne szanse strzeleckie dla napastnika, do których z winy skrzydłowego nie dochodziło. To, że Frankowski szybko biega, to jedno. Ale na grę przez bite 90 minut w reprezentacji to jednak trochę mało. Taki Marian Woronin, na przykład, biegał szybciej, a gry w kadrze Polski nikt mu nie zaproponował. Nawet przez minutę. Ani Gmoch, ani Kulesza, ani Piechniczek. To są główne, moim zdaniem, przyczyny, że po wejściu Lewandowskiego graliśmy słabiej.
Są jeszcze dwie inne. Przy całym szacunku dla obecnej dyspozycji Piątka i Klicha. Raz, że nie stać nas w tej chwili na grę dwoma napastnikami, gdy jednym z nich jest Piątek. Jako drugi napastnik za mało tej drużynie daje. Albo inaczej: za dużo zabiera. Dwa, że widać jak dwa razy dwa cztery, że wejście gracza Leeds osłabiło siłę drużyny i jej spójność.
Oczywiście trzeba być idiotą, żeby postulować posadzenie Lewandowskiego na ławce. Natomiast sobotni mecz unaocznił nam jedno. Skoro tak dobrze radzimy sobie z rywalem bez naszego asa atutowego, to w zbliżonym układzie, z tym asem w rękawie, siłą rzeczy, możemy radzić sobie jeszcze lepiej.  Co tam możemy. MUSIMY. Mamy jednak, jak wykazała pierwsza połowa spotkania w Jerozolimie, a co do tej pory wydawało się bardzo wątpliwe, po temu potencjał.
Myślę, że w meczu ze Słowenią powinniśmy wyjść w optymalnym składzie.  Za taki uważam w tej chwili skład następujący: Szczęsny – Kędziora, Glik, Bednarek, Reca – Krychowiak, Bielik – Szymański, Zieliński, Grosicki - Lewandowski. Jubilata Piszczka oczywiście nie ująłem, choć wystąpi. Podobnie jak rekonwalescenta Milika, który wystąpić nie może.
PS1
W zasadzie ani razu, oprócz poprzedniego akapitu, nie padło w tym tekście nazwisko Bielik. A powinno. Dla mnie facet-bomba. Może nawet większa niż Szymański.
PS2
Jest jeszcze jedna opcja. Te moje achy i ochy  nad naszą postawą w pierwszej połowie są całkowicie bezzasadne. I to nie my tacy dobrzy, a Izrael rzeczywiście taki słaby. Albo Herzog dupa nie trener. Być może…

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport