Śmierć Diego Maradony odbiła się, na całym świecie, wielkim echem. Może największym od wielu lat. Nie przypominam sobie żeby, od śmierci Diany licząc, w światowych mediach był po kimś większy płacz i żal, czy jak to tam nazwiemy.
Wielu ludzi piłki, ale nie tylko, którzy mieli styczność z Argentyńczykiem, wspomina, choćby jednym zdaniem, jego wyjątkowy geniusz. Geniusz niewątpliwy. Znacznie mniej dziennikarzy napisało o prawdziwym, pozaboiskowym, życiu Diego Maradony. W swoich tekstach ograniczyli się do marginesowego muśnięcia tematów narkotyków i długotrwałych związków z mafią. Bardzo nieliczni wspomnieli o nieślubnych dzieciach, enigmatycznie o licznych w końcu skandalach czy kompletnym bankructwie. Do tego, co powiedziała o nim hiszpańska piłkarka Paula Dapena Sanchez, nie odniósł się nikt. A powiedziała, że najwybitniejszy skądinąd, być może, piłkarz w historii globu to, cyt.” gwałciciel, pedofil i oprawca”. I cisza… Wszyscy nabrali wody w usta. Jakby tych słów nie było w eterze. Jakby nie padły.
Jak zawsze, kiedy tego typu oskarżenia dotyczą tego typu celebrytów. Co innego, gdyby Maradona, zamiast być kumplem Castro czy Chaveza, spotykał i przyjaźnił się z Reaganem albo Nixonem. Że o Trumpie, przez grzeczność, nie wspomnę.