HareM HareM
1844
BLOG

Okazałe zwycięstwo, piękne bramki, 70-tka Lewandowskiego, a chce się płakać

HareM HareM Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 48

Od razu zaznaczę. Nie zamierzam się w tym tekście znęcać nad selekcjonerem Sousą. Czemu zresztą sam się dziwię, bo na takim Brzęczku i Nawałce nie zostawiłbym w takiej sytuacji chyba suchej nitki. Dlaczego? Mam, przyznam się, do Portugalczyka słabość. Pewnie za to, że próbuje (choć nie wiem czy nie powinienem tu, w kontekście tego, co się działo wczoraj na Narodowym, użyć raczej czasu zdecydowanie przeszłego, bo na podstawie wczorajszego meczu napisać tego na pewno nie można) z zawodników, którym przez całą dotychczasową reprezentacyjną karierę wpajano coś zupełnie przeciwnego, zrobić drużynę, która będzie potrafiła coś wykreować.

Tyle, że w tym meczu, oprócz czterech krótkich fragmentów kiedy padły gole, graliśmy jakby za Brzęczka z Austrią u siebie. Żadnego ładu ni składu. W obronie totalny dramat i panika. Byle wybić. Jak w A-klasie. Żadnego wychodzenia z piłką, utrata futbolówki góra po dwóch z nią kontaktach. Strach w oczach. Jak pieszy turysta w Bieszczadach na widok niedźwiedzia wychodzącego nagle na szlak zza krzaka. Albo jakbyśmy byli Andorrą, a naprzeciwko nas połączone siły Brazylii i Argentyny. A to była, przypomnę, Albania. 69-ty, chwała Bogu i wg aktualnego rankingu FIFA, zespół świata. Przeważającymi fragmentami spotkania wyglądający przy nas na zespół profesorski wydziału prawa UJ albo UW zmagający się z watahą studentów pierwszego roku, którzy pierwszy raz przyszli na wykład i nie mogą sobie na razie nawet znaleźć miejsca na sali wykładowej (czytaj na boisku).

Jak wspomniałem, cierpliwość moja dla Sousy jest spora, co nie znaczy, że niewyczerpana. I to się może skończyć nawet za 6 dni. Jeśli bowiem z Anglią zagramy tak jak wczoraj, to nie skończy się na 4:1, tylko na 0:6, a wtedy miarka, nawet ta moja, się przebierze.

Co rzuciło mi się na oczy podczas wczorajszej rywalizacji? Upór selekcjonera przy konkretnych nazwiskach. Celowo piszę upór, bo konsekwencja to nie jest odpowiednie słowo. Ono nie ma wydźwięku pejoratywnego. A mam wrażenie, że stanie selekcjonera murem przy takich nazwiskach jak Krychowiak albo Glik to już nie jest konsekwencja, tylko upór. Ośli, w dodatku.

O Krychowiaku nie chce mi się nawet pisać. Kardynalne błędy popełniane przezeń przy wyprowadzaniu piłki to już kanon. Dodatkowo nie nadążał zupełnie za atakami rywali, zawsze spóźniony, wyprzedzali go jak chcieli. Jedyna pozytywna rzecz, to że w drugiej połowie czasem dobrze się w środku boiska przy odbiorze ustawił. To trochę za mało, żeby wychodzić w pierwszym składzie reprezentacji pretendującej do awansu z grupy. Strzelona bramka i umiejętność znalezienia się w tej sytuacji w niczym mojej opinii nie zmienia, choć skłania do stwierdzenia, że w tej chwili Krychowiak lepszy nawet na 9-tce niż na 6-tce. Ale 9-tkę to my już chyba mamy. Ostatnio nawet, jak widzę, niejedną. Swoją drogą to ciekawe. Za poprzednich trenerów nie mogliśmy wystawić dwóch napastników, a teraz możemy dwie 9-tki.

Kamil Glik prezentował się świetnie. Na ME we Francji i przed MŚ w Rosji. Od tego czasu cały czas gra kichę i pokazuje to w niemal każdym meczu. Te wszystkie dziennikarskie achy i ochy, od kiedy zastąpił Helika w meczu z Węgrami, są dla mnie, przyznam, mało zrozumiałe. Tym bardziej, że w każdym spotkaniu wywija takie numery, że zaczynam podejrzewać tych wszystkich dziennikarzy o brak bezinteresowności w tych ichnich ochach i achach. Ale co się dziwić. Połowa z nich to lobbyści. W czwartek Glik też strzelił numer. Niejeden zresztą. Ale bramka dla Albanii, w całości, jest jego. Źle się ustawił, potem nie zdążył i jeszcze wykazał brakiem sprawności. W kilku innych sytuacjach też żal było nań patrzeć. Sousa, pod wpływem rzeczonych dziennikarzy, odszedł od, zdrowej moim zdaniem, bezGlikowej, wartej kolejnych prób, Helikowej koncepcji, i teraz trzyma się tego niczym… Krychowiaka. Ten zmasowany atak na Helika po meczu z Węgrami, szczególnie wziąwszy pod uwagę, że Glik jest stary i wolny jak żółw, daje do myślenia. Szkoda, że nikt tak Glika nie wspierał w roku 2012-tym.

O Bereszyńskim słowo. On się wszędzie nadaje w tej chwili, tylko nie do pierwszego składu. Dla skrzydłowych rywali jest od pewnego czasu niczym upierdliwa, ale w niczym w rzeczywistości nie przeszkadzająca, mucha. Lata dookoła napastnika, fakt. Ale żeby w czymś mu przeszkodził, to już nie. Sousa, zdaje się, zdał sobie z tego w końcu sprawę (tak koło 30-tej minuty), ale nie wiem, czy zapamięta to do najbliższej środy. A byłoby dobrze, bo inaczej Sterling albo Foden zrobią z nóg Beresia „króla szczurów”. I dopiero będzie. Aha. Zastąpienie gracza Sampdorii Dawidowiczem musiało przekonać Sousę, żeby w kolejnych meczach na tej pozycji nie grał ani jeden, ani drugi. Chociaż, w dobie irracjonalnych ostatnio wyborów selekcjonera, diabli wiedzą jak będzie.

Adam Buksa strzelił gola i się tym wybronił. Ale osobiście wydaje mi się, że znacznie pożyteczniejszy dla drużyny jest Świderski. Dziwię się, że Sousa, który tak bardzo stara się być w oczach kibiców człowiekiem konsekwentnym, odstąpił od gościa, który sprawdził się w paru meczach na ME i nie tylko.

Jeszcze a propos „konsekwencji” trenera. Wybronił się też tym razem nasz pierwszy goalkeeper choć, może poza jedną sytuacją, nie miał strzałów naprawdę groźnych (przy czym, żeby nie było, samych sytuacji niebezpiecznych Albańczycy, z dużą pomocą naszej szeroko rozumianej obrony, stworzyli bez liku). A może zmniejszyła jego niepewność między słupkami informacja, że Fabian, wkurzony decyzjami Sousy, postanowił pożegnać się z reprezentacją? W każdym razie Szczęsny nawet na przedpolu spisywał się wczoraj nieźle.

Mam nadzieję, że po wczorajszym spotkaniu już nikt nigdy nie będzie kwestionował konieczności gry w pierwszym składzie takich zawodników jak Zieliński czy Klich. Może gramy z nimi, czasem, jak stado baranów. Ale bez nich, to jak połączone trzy stada.

Przypomniał o sobie wczoraj, w pozytywnym sensie uważam, Karol Linetty. Jeśli graliśmy od początku meczu bez wymienionej akapit wyżej dwójki, to w pierwszym rzędzie powinien za nich wyjść on. Nie wyszedł. Jak wszedł, to wyglądało to wszystko jakby lepiej. Co niczego pewnie nie zmieni, bo najważniejsza jest, jak już wiemy, „konsekwencja”.

Dobrze, że mamy tego Lewandowskiego. Wiadomo, że grałby jeszcze efektywniej, gdyby piłki dogrywał mu ktoś z jego półki. Tego jednakowoż się nie przeskoczy. Przy okazji. Informacja dla tych wszystkich jego ultrafanów, dla których jest, cyt. "drewniakiem". Zdobył wczoraj swojego 70-go gola dla Polski. Jeszcze sześć i dogoni innego, jeszcze większego odeń, drewniaka. Messi się nazywa (nie wiem czy wszyscy znają).

Czekam na mecz z Anglią. I potem, w październiku, z Albanią w Tiranie. Po tych spotkaniach wszystko powinno być jasne. Nie przekonują mnie takie teksty jak Lewandowskiego na przedmeczowej konferencji, że najważniejsze jest wygrać, nieważne w jakim stylu. Przecież wczorajsze zwycięstwo to, przepraszam wszystkich za porównanie, drugi „Cud nad Wisłą”. Przy czym cuda zdarzają się nad wyraz rzadko. I nie chodzi tylko o to, że cztery strzały i cztery bramki. Chodzi o całokształt. Jak to mówią; „do trzech cudów sztuka”. Więc trzeciego cudu nad Wisłą nie będzie. Z Anglią i Węgrami trzeba będzie zagrać w piłkę, nie w cymbergaja. Przy następnej rywalizacji, granej na takich samych zasadach jak wczoraj, zwyczajnie przegramy.


HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport