HareM HareM
180
BLOG

Koniec epoki Włodarczyk. Początek serii Kaczmarek?

HareM HareM Lekkoatletyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 12
Coś się kończy i coś się zaczyna...

Na początek, żeby wszyscy niezorientowani zdali sobie sprawę jaką to niesamowitą epokę przyszło nam wczoraj zamknąć. Otóż. W latach 2009-2023 (choć znacznie właściwsza byłaby chyba jednak data końcowa 2021) Anita Włodarczyk przysporzyła Polsce następujących zdobyczy:

1. 3 złota olimpijskie (2012, 2016, 2020)

2. 4 tytuły mistrzowskie globu (2009, 2013, 2015, 2017)

3. 4 tytuły mistrza kontynentu (2012, 2014, 2016, 2018) plus jeszcze jeden brąz w tym zakresie (2010)

Jeśli są w tym zestawieniu jakiekolwiek, związane z konkretnymi ważnymi zawodami, luki/dziury to znaczy, że nasza Wielka Mistrzyni zwyczajnie w danych zawodach, najpewniej z powodu kontuzji, nie startowała*.

Wszystko się jednak kiedyś kończy. W wypadku naszej Królowej Młota skończyło się wczoraj. Przegrała wejście do finału niby tylko o 8 cm. Ale może i lepiej. Co to byłby bowiem za finał, skoro najprawdopodobniej nie byłoby medalu? Nawet o medal mniejsza (Fajdek też go przecież nie zdobył, rzucił jednak bardzo dobrze, bo 80m), ale co to byłby, w porównaniu z jej poprzednimi rezultatami, za wynik?

12 lat bezustannych sukcesów. Co tam sukcesów. Bezustannych zwycięstw! Jakby te jej wygrane przeliczyć na mistrzowskie starty, to podejrzewam, że okazałaby się w tym obszarze najefektowniejszym polskim sportowcem w historii. Lepszym i od Szewińskiej, i od Korzeniowskiego. Wielkie podziękowania, Królowo.

Na koniec wątku dotyczącego pierwszej z tytułowych bohaterek małe odniesienie do wczorajszego wyniku Włodarczyk. Ten rezultat był identyczny z tym osiągniętym w eliminacjach do finału ME’2010, które dały jej wspomniany brąz. I był o 1 (słownie jeden) centymetr lepszy od wyniku Kamili Skolimowskiej w Sydney. Wyniku, który przyniósł wtedy Polce złoto. To tak dla porównania dla tych, którzy zastanawiają się jak rozwinął się młot w erze Anity Włodarczyk.

Prawie w tym samym momencie, kiedy Nasze Emerytowane (na razie przeze mnie) Dobro Narodowe odpadało w młocie, Natalia Kaczmarek sięgnęła po mistrzowskie srebro globu na 400m. To jest naprawdę, szczególnie z polskiego punktu widzenia, coś wielkiego. Mimo, że do mistrzostwa jednak dość wyraźnie zabrakło i mimo, że nie startowały dwie najlepsze na tym dystansie rok temu Amerykanka i Holenderka.

Ciesząc się ogromnie z tego srebrnego medalu, który może dać Polce wielkiego kopa i popchnąć ją rzeczywiście w stronę granicy 49, a może i lepiej, sekund, a co za tym idzie wywołać efekt domina, byłbym jednak ostrożny z wróżeniem jej już teraz kariery porównywalnej z karierą Włodarczyk czy (co ze względu na konkurencję, w jakiej występuje, jest bardziej zasadne) Ireny Szewińskiej. Pomału. Niech się w tej czołówce na dobre usadowi i zagnieździ, niech to potwierdzi przez trzy czy cztery sezony, niech poprzywozi z najbliższych igrzysk, mistrzostw świata i (to akurat obligatoryjnie) kontynentu parę medali, z czego większość złotych. Wtedy możemy zacząć mówić o następczyni tronu.

A dziś się po prostu cieszmy i radujmy. Nie tylko z tego, co osiągnęła Kaczmarek. Również z wyniku Swobody. Po latach posuchy mamy wreszcie sprinterki na światowym poziomie. Bo przy całym szacunku dla mojej krajanki Justyny Święty i jej najlepszych koleżanek ze sztafety, ale reprezentowały one dobry poziom, nazwijmy go, europejski. Do reszty świata startu, niestety, nie było. Teraz Polka w finale MŚ wychodzi na ostatnią prostą na pozycji piątej, a kończy go z tytułem wicemistrzowskim. Druga Polka, po nieziemsko nerwowych zawirowaniach związanych z półfinałem, potrafi po kilkudziesięciu minutach stanąć na starcie finału klasycznego sprintu i pokonać po tym wszystkim trzy żywe Murzynki! I to nie z Samoa czy innej Zambii, tylko z USA i z Great Brytanii! Ktoś to widział? Chyba tylko ci, co mieli w latach 60-tych telewizory i oglądali w nich igrzyska w 1964 i 1968 roku.

Więc się, powtarzam, cieszmy. Pozwoli nam to też trochę spokojniej przyjąć fakt, że byliśmy wczoraj świadkami definitywnego, jak sądzę, końca młociarskiej ery Anity Włodarczyk.

* - Bogiem a prawdą jest to nie do końca zgodne z faktami. W roku 2011, na MŚ w Korei Włodarczyk startowała i zajęła 5 miejsce. Tyle że, jak pamiętam, w latach 2009-2011 trapiły ją, często nie do końca wyleczone, kontuzje. Pierwszej nabawiła się podczas MŚ 2009 ciesząc się z rzutu dającego jej prowadzenie i, w efekcie, zwycięstwo. Całkiem zdrowa była chyba dopiero na igrzyskach w Londynie.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport