Bywam w Warszawie raz na ruski rok. Od przypadku do przypadku. Wczoraj wpadłem pierwszy raz w tym roku. Zakład mnie wysłał na „Automaticon”, którego termin przypadł był akurat na ten tydzień.
Żeby połączyć przyjemne z pożytecznym to wybrałem się tam wczoraj. Przez to mogłem wieczorem wracać razem z młodym, który i tak miał w tym tygodniu zjechać do domu na weekend, a tak zaoszczędził parę złotych.
Targi skończyły się o 15-tej. Młody wrócił z wykładów chwilę później. O czwartej poszliśmy na jakiś obiad do Chińczyków albo Tajlandczyków, do tej pory nie wiem. Młody twierdzi, że jeśli się porówna ceny i jakość żarła to inni nie mają do nich startu (po wczorajszym obiedzie nie potwierdzam). Wsiedliśmy do pojazdu punkt siedemnasta. Mieszkamy 370 km od stolicy. Pod domem staliśmy o godzinie 0.30 Trzysta siedemdziesiąt kilometrów w 7,5 godziny! Zaznaczam, że nie jechaliśmy traktorem.
Jadąc Grójecką 3 km od Banacha do 17 stycznia wlekliśmy się 40 minut! Kiedy już wydawało się, że najgorsze za nami okazało się, że wieczorny powrót „Warszawką” na Śląsk to dodatkowe darmowe atrakcje. Pierwsze 70 z naszej 370-ciokilometrowej trasy zajęło nam, bagatela, ledwie trzy godziny. Niemal do Piotrkowa nasza podróż wyglądała jak z piosenki Wachowskiego i Przybory. Jechaliśmy jak w kondukcie w deszczu pod wiatr.
Mam pytanie do tych, którzy częściej niż ja podróżują tym traktem. Ja długo to trwa? I jak sobie z tym radzą?
Na moje nerwy, w każdym razie, to nie jest. Następna wizyta w stolicy pociągiem. Na 100%.
…
Aha. Panią Waltz serdecznie tą drogą pozdrowić chciałem. Zdrowaś, Hanno.
Inne tematy w dziale Rozmaitości