Niemcy to jest dziwne państwo. Na jego terenie, co jakiś czas, mają miejsce trzęsienia ziemi, ale ich skutków nie ponoszą bezpośrednie okolice występowania tych kataklizmów. Mowa oczywiście o katastrofach, których głównym powodem jest Robert Lewandowski.
Dwa i pół roku temu Polak narozrabiał w Dortmundzie. Zrobił na polu karnym Realu takie tsunami (4 w skali Richtera, pardon; Lewandowskiego), że w Madrycie zapamiętali go na lata. Może nawet na wieki. Wieków amen.
Wczorajsze trzęsienie wywołane przez Roberta było jeszcze mocniejsze. Pięć w skali Lewandowskiego. Tyle, że katastrofa nie spotkała już Hiszpanów, a rodzimych rywali Bawarczyków z Wolfsburga. Trwało to raptem wszystkiego niecałe 9 minut, ale skutki widać w większości statystyk dotyczących strzelania bramek w Bundeslidze. Skalę zniszczeń w samym Wolfsburgu przyjdzie oszacować dopiero w najbliższym czasie.
Jest takie polskie przysłowie: „do trzech razy sztuka”. Chodzi o to, że Lewy narobił już ludziom szkód w Lidze Mistrzów, narobił też w Bundeslidze. No i jest pora, najwyższa, żeby zabrał się za robienie podobnych szkód przeciwnikom naszej reprezentacji. I nie trzeba koniecznie czekać, aż zagramy znów, jako reprezentacja, na niemieckiej ziemi. Skoro nasz piłkarz przespał (jak wiemy, nie tak do końca przespał, ale szału na pewno nie było) pojedynek we Frankfurcie, to niech te sześć bramek (w końcu musi być progres, nie?) strzeli w Warszawie. A skutki tego trzęsienia, tak jak w dwóch poprzednich przypadkach, będą odczuwalne gdzie indziej. Że padnie na Dublin? Też bym wolał, żeby to była bardziej atrakcyjna, piłkarsko, stolica. Ale, żeby zostać przy przysłowiach,: „jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”:).
Inne tematy w dziale Sport