Raz w życiu kadra Kruczka weszła w sezon jak Bóg przykazał. Było to dwa lata temu. Ale też nie tak do końca, bo lider zespołu wszedł na obroty dopiero w trzeci weekend zimy, zaliczając do tego czasu cztery zupełnie nieudane konkursy. Każdy inny początek sezonu w wykonaniu drużyny obecnego selekcjonera był, prawdę powiedziawszy, tragiczny.
No i teraz mamy, zdaje się, czwartą czy piątą, a może szóstą, powtórkę z rozrywki. To znaczy przed sezonem panowie Tajner i Kruczek w publicznych wypowiedziach są absolutnie spokojni o formę Polaków i widzą ich, szczególnie ten pierwszy, w samej szpicy narciarskiego peletonu, po czym przychodzą zawody i nasi skoczkowie są w czołówce, ale tych, którzy stanowią największe rozczarowanie zawodów.
To, co pokazała w ten weekend reprezentacja Polski, to jest WIELKA LIPA. Praktycznie nie było gorzej od nas przygotowanej do sezonu drużyny. No chyba, że za drużyny uznamy Kazachów, Włochów czy Koreańczyków. Ale już, jeśli za punkt wyjścia będziemy brać budżet jakim dysponują te trzy związki, to obawiam się, że wypadamy słabiej nawet od nich.
Trener Kruczek po raz kolejny zupełnie nie trafił z formą swoich podopiecznych na sezon zimowy. Jeszcze jeden taki weekend i znów, jak trzy i pięć lat temu (w zeszłym roku tego nie robili, bo Stoch był kontuzjowany i selekcjoner brak wyników mógł tłumaczyć jego nieobecnością), Polacy zamiast startować będą jeździć po całej Europie i szukać guza. Przepraszam, lepszej dyspozycji. I znów jedna trzecia sezonu w straty.
Wygląda na to, że naprawdę jest fatalnie. Gdyby nie to, że Kamil trafił w pierwszej serii na naprawdę dobre warunki (w drugim skoku potwierdził to, co pokazał wczoraj i w kwalifikacjach), to nie mielibyśmy w finałowej 30-tce żadnego skoczka! A przypomnę, że swojego reprezentanta mieli w niej dzisiaj Kanadyjczycy, Finowie, nawet Rosjanie. A taka, przepraszam za wyrażenie, Francja, miała ich nawet dwóch!
Wszyscy natomiast, którzy cokolwiek w skokach znaczą, „umieścili” w finale przynajmniej po trzech swoich skoczków. Nawet uznawani za średniaków i znacznie niżej od nas klasyfikowani w poprzednich sezonach Czesi. Nie pisząc już o tym (żeby mnie po prostu szlag przy okazji nie trafił), jak zaprezentowali się przedstawiciele sytuowanych w hierarchii wyżej od nas lub w podobnym miejscu nacji.
Nie wiem jak to będzie na MŚ w lotach i potem, w drugiej połowie sezonu. Ale wygląda na to, że tymczasem, w grudniu, przez osiem bitych zawodów, a kto wie czy to nie potrwa jeszcze przez cały T4S, gdzie nigdy nam specjalnie nie szło, będziemy robić w skokach za chłopców do bicia.
Przy okazji chciałem pozdrowić wszystkich, jakże licznych, wyznawców naszego selekcjonera twierdzących, że bronią go uzyskiwane przez podopiecznych wyniki. No to ja się dzisiaj pytam. Broni go 49-ta pozycja Klimka, 39-ta Żyły, 33-cia Jaśka Ziobry czy też może 13-ta Kamila?
Chętnie posłucham.
O tym, że FIS, po raz trzeci z rzędu, zafundował całemu skokowemu swiatu zupełnie nieudaną inaugurację sezonu w Klingenthal, pisać mi się już nie chce. Hofer upiera się przy swoich głupich pomysłach niczym, zachowując wszelkie proporcje, Merkel Angela. Na szczęście niedorzeczności, które on wymysli, mają znacznie mniejsze konsekwencje. Tym niemniej kibic taki jak ja, nie jest tego pomału w stanie wytrzymać. Dlatego odpuszczam.
Inne tematy w dziale Sport