Z Wysp dochodzą głosy, że lekkoatletyczna centrala, zwana z angielska IAAF, zamierza wdrożyć w życie nowy pomysł. Pomysł, dzięki któremu, jak twierdzi, światowa lekka atletyka odzyska twarz. Twarz oszpeconą mającymi bardzo niedawno miejsce licznymi przypadkami dopingu, że wymienię tylko rosyjskich chodziarzy, białoruską kulomiotkę czy turecką biegaczkę na 1500m. wszystko to mistrzowie ostatnich igrzysk.
Pomysł ma polegać na tym, żeby liczyć wszelkie rekordy świata od nowa. Jednocześnie, po to żeby dotychczasowi uczciwi rekordziści (za takich uznaje się m.in. Bolta oraz naszą Włodarczyk)nie czuli się pokrzywdzeni, stare rekordy świata nie zostaną anulowane. Żeby to wszystko miało ręce i nogi, i się kupy trzymało, to mają zostać zmienione pojedyncze składowe każdej z konkurencji. To właśnie ma dać możliwość tego, żeby wilk był syty i owca cała. Jak to dokładnie ma wyglądać to oczywiście jeszcze nie wiadomo, ale np. w wypadku maratonu może zostać zmieniony jego dystans, w wypadku skoków na odległośc ma się zwęzić belkę, w wypadku biegów z użyciem bloków startowych ma zostać zmieniona konstrukcja tychże, a w wypadku rzutów z kolei inicjatorzy pomysłu chcą zmienieć ciężar rzucanych przedmiotów. Nie wiem tylko co wymyślą jak chodzi o skok wwyż i tyczkę albo w biegach średnich i długich, ale nie będę sobie drwił i twierdził, że pozostaje tylko powrót do źródeł czyli skakanie i bieganie na boso.
Z pomysłu zresztą można sobie dworować albo przynajmniej mieć do niego dystans, ale to faktycznie, przynajmniej jak dla mnie, jest jednak spory problem, że duża część starych rekordów została uzyskana w, nazwijmy to, „nienaturalnie sprzyjających” warunkach. Tylko czy pomysłodawców można uznać za wiarygodnych?
Smaczku sprawie dodaje bowiem fakt, że pomysł wyszedł od federacji brytyjskiej, której przedstawicielem, ale podobno i motorem pomysłu, jest obecny szef IAAF, Sebastian Coe. No to niby wszystko gra. Ale, po pierwsze, poprzedni wódz światowej lekkiej atletyki też robił za walczącego z dopingiem, a okazał się skorumpowaną do cna i rozkładającą parasol nad dopingowiczami kreaturą. Przy czym o to mniejsza. Ważniejsza jest rzecz druga. Jako stary kibic pamiętam, że prawie 30 i więcej lat temu, kiedy to doping kwitł w najlepsze, dzisiejszy lekkoatletyczny wodzirej, wespół z dwoma kolegami z brytyjskiej kadry, Stevem Ovettem i Stevem Crammem, bili na średnich dystansach na łeb, na szyję, cały świat. Bili tez bez opamiętania rekordy świata, uzyskując rezulataty o jakich dzisiaj średniodystansowcy, może za wyjątkiem podejrzewanych o permanentny doping Kenijczyków, mogą tylko pomarzyć. Przykładowo wybitny biegacz na 800m, za jakiego musi się dziś uważać naszego aktualnego mistrza świata, Adam Kszczot, startując ponad 30 lat po brytyjskich trzech tenorach tego dystansu, osiągnął na nim życiówkę znacznie gorszą i od Coe, i od Cramma. Od tego pierwszego o ponad 1,5 sekundy! To jest przepaść.
Dlatego, nie negując w żadnym razie konieczności wyczyszczenia tej wielkiej chlewni, jaką jest lekka atletyka, z różnego rodzaju charakterystycznych dla takiego obiektu masy nieczystości, patrzę jednocześnie na te wszystkie dotyczące dopingu, czynione rękami różnych panów Coe, „programy naprawcze” z lekką rezerwą.
Inne tematy w dziale Sport