Ci, którzy przez cały czas trwania ME we Francji używali sobie na Miliku od rana do wieczora, muszą być z lekka skonfudowani.
No bo jak? Facet, po którym jeździli podczas rzeczonych mistrzostw niczym po burej suce, został najdroższym piłkarzem w historii Polski. To, samo w sobie, może w zasadzie robić mniejsze wrażenie. Jeszcze dwa miesiące temu bowiem, żeby mieć status najdroższego Polaka wystarczyło zostać kupionym za niecałą dychę. Ale, potwierdzone oficjalnie przez Ajax, 32 miliony EURO, wątpliwości nie pozostawiają.
Pretendujące do odgrywania nie tylko we włoskiej, ale w niedalekiej perspektywie także w europejskiej piłce, sporej roli SSC Napoli, wydało tę horrendalną kwotę na 22-letniego chłopaka ze Śląska, który jeszcze dwa lata temu grał ogony najpierw w Leverkusen, a potem również w słabiutkim Augsburgu.
Ja rozumiem, że gdyby nie 90 baniek za Hiquaina to nikt by nawet o wydaniu na Milika takiej kwoty w Napoli nie pomyślał. Z próżnego nawet Salomon nie naleje. Ale jak się pieniądze znalazły, to Włosi wydali tę masę forsy właśnie na naszego napastnika. Nie na Niemców, Hiszpanów, Brazylijczyków, ale akurat na Arka. Dlaczego?
Bo Milik, proszę Państwa, ma wielki talent. Ogromny potencjał. Tak duży, być może, jakiego nie miał jeszcze nikt z polskich piłkarzy. Z Bońkiem, Lewandowskim i Deyną włącznie.
Oczywiście talent, potencjał, iskra Boża to w tym sporcie nie wszystko. Byli piłkarze o ogromnych, wydawałoby się, możliwościach, którzy do niczego wielkiego nigdy nie doszli. Milik, na razie, też jeszcze do niczego nie doszedł. I nie wiadomo czy dojdzie. Ale zgadzam się z szefami Napoli. Jest wart poniesienia, nawet dużego, ryzyka. No bo jednak ponad 30 baniek piechotą nie chodzi.
W każdym razie, jakby się mnie pan prezes Napoli (czego, żałuję, niestety nie zrobi) pytał, to odpowiem krótko: Będziesz Pan zadowolony. Zobaczysz Pan!
Inne tematy w dziale Sport