Gdy latem 2009 roku tygodnik "Espresso" opublikował nagrania rozmów premiera Italii Silvio Berlusconiego z luksusową call girl Patrizią d'Addario, europejskie media stanęły murem za szefem włoskiego rządu.
"Gazeta Wyborcza":
"Owszem, rozmowy są nader pikantne i kompromitują Berlusconiego. Gdy jednak odsączymy owe dialogi z erotyki, nie ma w nich nic, co usprawiedliwiałoby ich publikację. Berlusconi prowadzi bujne życie prywatne. Ale to jego życie. Prywatność polityków, nawet na najwyższych szczeblach władzy, powinna zostać uszanowana".
"Frankfurter Allgemeine Zeitung":
"Ma rację Silvio Berlusconi, gdy mówi o pełzającym zamachu stanu. To uderzenie w fundamenty państwa włoskiego".
"The Economist":
"Być może nigdy się nie dowiemy, kto stoi za nagraniami. Spróbujmy się jednak zastanowić, kto najbardziej skorzystałby na upadku rządu Berlusconiego? Czyż tropy nie prowadzą prosto do urzędu kanclerskiego w Berlinie?"
"Le Figaro":
"Wszyscy korzystamy z usług prostytutek. Jeśli ktoś nigdy nie zadzwonił do agencji towarzyskiej, niech pierwszy rzuci kamieniem w premiera Włoch".
"Corriere della Sera":
"Dziwimy się kolegom z innych redakcji, którzy uczestniczą w tym podejrzanym procederze. Czy na tym polega prawdziwie dziennikarstwo? Na lekkomyślnym ujawnianiu niezweryfikowanych nagrań?"
"The Guardian":
"Czy włoscy dziennikarze naprawdę nie rozumieją, na czym polega racja stanu Italii?"
"De Volkskrant":
"Włoska opozycja jak zwykle knuje przeciwko Berlusconiemu. Coraz więcej faktów i poszlak wskazuje na to, że chce zdobyć władzę".
1416
BLOG
Komentarze