Od kiedy urzędnicy M.E.N. za czasów PO uśmiercili powtórnie naszych wybitnych klasyków, w tym i Noblistów – wyrzucając ich dzieła z kanonu lektur szkolnych – należy, moim zdaniem, rozmawiać z ich Duchami. Bowiem za kilka lat, gdy zapytamy „Jasia”: - Czy zna „Ziemię Obiecaną”? – odpowie nam: - Nie, nie byłem jeszcze w Izraelu. - A czy znasz „Chłopów” – Ależ tak, oczywiście, pilnują naszej letniej daczy. Ale „Pana Tadeusza”, to Ty znasz na pewno? – Ależ oczywiście, to fryzjer mojej mamy…
@ Ci co mają 'kompleks Zachodu' - odwrócili się od korzeni, od przebogatej w archetypy Słowiańszczyzny, od duszy Romantycznej, od Ojczyzny-Polszczyzny itd. itd. [Temat na osobną notkę.]
Epicki kronikarz obyczaju - rozmowa z Władysławem St. Reymontem
-- Imał się pan różnych zawodów, nim odnalazł swe powołanie i spełnienie w pisarstwie. Przebył pan bardzo niezwykłą drogę od czeladnika krawieckiego po laureata nagrody Nobla.
-- No cóż, jako syn organisty wiejskiego próbowałem rozmaitych zawodów; byłem bowiem i nowicjuszem klasztornym, i wędrownym aktorem statystą, i drobnym urzędnikiem kolejowym. Nabyte doświadczenia i spostrzeżenia mogłem wykorzystać już w pierwszych próbach nowelistycznych, surowych, tchnących naturalizmem obrazkach z życia chłopa oraz w pierwszych powieściach z życia aktorskiego. Powieści te, „Komediantka” i ciąg jej dalszy „Fermenty” – przyniosły dość precyzyjny obraz życia na zatęchłej prowincji.
-- Każdy piszący wie, że nie da się uprawiać tego zawodu – totalnie bez pieniędzy… Jedyną rzecz, jaką możemy zrobić bez pieniędzy, są długi... A pan mi zaimponował swoim pomysłem, by mieć tak zwane „środki” na uprawienie Twórczości…
-- Wiedziałem, ba przewidywałem, że nie unikniemy tego tematu… Tak, w istocie, 13 lipca 1900 roku -- uległem wypadkowi kolejowemu. Trafiłem do szpitala z dwoma złamanymi żebrami, jednak w raporcie lekarskim – mój drogi i wyrozumiały lekarz, który cenił moją twórczość – napisał był, że mam 12 złamanych żeber oraz… „inne poważne kontuzje ciała i nie wiadomo, czy będę nadal zdolny do pracy umysłowej"…! Dzięki temu, że notatkę szpitalną sfałszował dr Jan Roch Raum – dostałem wysokie odszkodowanie w wysokości 38 500 rubli, co w znaczący sposób pomogło mi zdobyć, tak szalenie ważną, niezależność finansową. I już nie musiałem żyć 'z przyzwyczajenia'...
-- Akcje 'Bogactwa Wewnętrznego' nie są notowane na giełdzie pobożnych życzeń o 'życiu godziwym i spełnionym'... Trzymajmy się jednak wątku naszej rozmowy. Panu, urodzonemu epikowi, obdarzonemu niezwykłą spostrzegawczością, świetną pamięcią, bujną wyobraźnią i dużą wrażliwością na piękno języka, zalety te kompensowały na dodatek -- brak wykształcenia, co jednak nie przeszkodziło panu w zdobyciu rozległej kultury literackiej…
-- Ma pan rację, moje wczesne dokonania literackie przemawiają nie głębią psychologiczną i nie doniosłością socjologiczną, lecz prawdą życiową, relacją o charakterze niemal dokumentu społecznego. Sprawił to mój stosunek do znanej mi rzeczywistości, do warunków życia na małej stacji kolejowej, zagubionej wśród pól i lasów oraz do światka głodujących aktorów-włóczęgów i moja wrażliwość na różnorodne osobniki ludzkie w środowiskach tych spotykane.
[W tym domu w latach 1888–1893 mieszkał Wł. St. Reymont. Pracował jako pomocnik dróżnika w Lipcach Reymontowskich.]
-- Tak więc nie psycholog i socjolog, lecz malarz życia zbiorowego w jego przeróżnych odmianach, doskonały obserwator i dobry narrator wystąpił tu w całej okazałości. Te same cechy pana uzdolnień twórczych doszły do głosu w „Ziemi obiecanej”, powieści-reportażu o życiu miasta fabrycznego, o Łodzi rozwijającej przemysł tkacki.
-- W przypadku „Ziemi obiecanej” skupiłem uwagę nie na jednostkach, choć wiele z nich sportretowałem z pietyzmem, lecz na środowiskach ludzkich, typowych dla ówczesnej Łodzi, i na cechach ich, by tak rzec, zawodowych, skrzyżowanych z rasowymi. Na plan bodaj czy nie pierwszy, wysunęli się tu fabrykanci niemieccy, panoszący się z tradycyjną BUTĄ GERMAŃSKĄ na obcej ziemi, ukazani przeze mnie z dokładnością naturalistyczną, jako że przez kilka miesięcy bawiłem w Łodzi – wzrokiem i słuchem obserwując miejscowe stosunki. Inaczej, bo okiem satyryka, spojrzałem na pokaźną grupę przemysłowców żydowskich, którą – choćby ze względów językowych – mogłem poznać bliżej, u której udało mi się wyróżnić pokolenie stare, przywiązane do tradycji i obyczajów przodków, i młodsze, zorientowane na nowe powiewy kulturalne. Nie przeoczyłem wreszcie i pierwszych pionierów przemysłu rodzimego, przemysłowców polskich, ludzi o nastawieniu społecznym, dbałych o swego robotnika, który dla przedsiębiorców innych był jedynie przedmiotem bezlitosnego wyzysku.
Wilczy kapitalizm pokazywał swoje najbardziej drapieżne oblicze; nędza mieszała się z bogactwem, a pieniądze i namiętności rządziły bez reszty ludzkimi poczynaniami.
Komentarze