Stosunek krajów Unii Europejskiej do utworzenia „no fly zone” w Libii jest wielce pouczający i wpisuje się w prastare interesy tych krajów.
Z jednej strony mamy oświadczenie amerykańskiej generalicji, żzrobią to, co prezydent USA im każe, choć woleliby się nie angażować w ten konflikt. Ale na wszelki wypadek skierowali w tamten rejon dwa lotniskowce. Główną przyczyną niechęci Amerykanów jest oczywiście zaangażowanie ich sił zbrojnych w innych krajach Bliskiego Wschodu.
Z drugiej strony mamy podział wewnątrz samej Unii Europejskiej. Jest to o tyle ciekawe, że w momencie interwencji amerykańskiej w Iraku państwa tzw. „starej Unii” wypowiadały się jednoznacznie przeciwko takiej interwencji, co ustawiło Polskę w tzw. grupie krajów „nowej Unii”, a co za tym idzie mocno skonfliktowała nas z pozostałymi krajami tej starej Unii.
Wtedy zaczęto mówić, że wreszcie Unia ma mówi jednym głosem, a tylko nowe państwa nie potrafią się do tego dostosować. Chwalono stare kraje za kompromis i wypracowanie jednolitego stanowiska, co miało dowodzić, że uczyniono krok na przód w tworzeniu wspólnej polityki zagranicznej.
Tymczasem w przypadku Libii mamy sytuacje zupełnie inną. Amerykanie nie spieszą się z interwencją w Libii, Brytyjczycy i Francuzi chcą interweniować, na co zdecydowanie nie godzą się Niemcy. Nie pierwszy to przykład, że jądro unijne – niemiecko-francuski sojusz nie mówi jednym głosem, co jest dowodem na to, że KAŻDY KRAJ W PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI BRONI SWOICH INTERESÓW, A NIE INTERESU UNII. Bo UE jest zlepkiem interesów.
Choć jak się wydaje w samej Francji też nie ma jednomyślności, bo Sarkozy jako pierwszy uznał rząd w Benghazi, a minister spraw zagranicznych Alain Juppe uważa, że należy się „dwa razy zastanowić” nad interwencją , bo może ona przynieść skutki przeciwne do zamierzonych, zwłaszcza w świecie arabskim.
Mamy, zatem klasyczny przykład obrony swoich interesów. Kaddafi bywał na salonach londyńskich i paryskich (również i włoskich, a nawet przede wszystkim włoskich, ale Włosi nie są kreatorem polityki zagranicznej o znaczącym oddziaływaniu na UE).
Niemiecka polityka jest o tyle zrozumiała, że nie chcą się angażować w żadne zbrojne konflikty. Prezydent musiał zrezygnować po tym jak powiedział, że Bundeswehra może być użyta do obrony interesów gospodarczych Niemiec. Co jest oczywiście prawdą, ale jak widać w kraju obciążonym Wermahtem nie zawsze mówienie prawdy wychodzi na dobre. Guido Westerwelle, minister spraw zagranicznych RFN, stanowczo sprzeciwił się interwencji zbrojnej. W Bratysławie powiedział: „Nie będziemy uczestniczyć w dyskusji o zbrojnej interwencji, bo to kontraproduktywne.” Przynajmniej są konsekwentni. Ani w Iraku ani Libii nie powinna być interwencja
Wielka Brytania jest blisko powiązana gospodarczo z Libią, dlatego w jej interesie jest interwencja. I tez są konsekwentni. Byli za interwencją w Iraku i są za interwencją w Libii.
Paryż natomiast ma okazje pokazać, że armia francuska jest potężna i należy się z nią liczyć :) Szkoda, ze nie pokazali tego w Iraku. Francja od dawna traktuje basen Morza Śródziemnego jako swoją strefę wpływów. Dość powiedzieć, że brak dowództwa natowskiego dla francuskiego generała był przyczyną odejścia Francji za czasów de Gaulla od wojskowych struktur NATO. ,Sarkozy się z tym pogodził i reaktywował udział Francji w NATO, ale jak widać interesy francuskie pozostały. Są realizowane innymi metodami. Skoro przez 40 lat nie udało się wymóc na Amerykanach francuskiego dowództwa w Neapolu (siedzibie dowództwa wojskowego na ten obszar), to postanowili wrócić do NATO i realizować swoje interesy bez tego.
Szkoda tylko, że są przy tym dwulicowi. Bo w Iraku nie można interweniować, bo nie ma dowodów na broń chemiczną, tak jakby „chemiczny Ali” nie istniał, ale w Libii można interweniować, choć póki, co dużo mnie ludzi zginęło tam niż w Iraku.Interwencja w Iraku była dla nich zła, ale juz interwencja w Libii już taka nie musi być.
W tym wszystkim sytuacja, jaką prezentuje Polska jest komiczna. Bo jeśli rządził PiS, lub SLD (dwie partie o proamerykańskiej orientacji, choć PiS oczywiście jest bardziej proamerykański i tylko proamerykański w przeciwieństwie do SLD, które jest proamerykańskie i proeuropejskie, jeśli to nie kłoci się z interesem amerykańskim), to popieraliśmy interwencję, tak jak nakazywał nam pryncypał z Waszyngtonu. Teraz pod rządami PO, czyli proniemieckiej orientacji, Polska prezentuje stanowisko takie jak jej nowy pryncypał w Berlinie.
A ja się pytam, gdzie w tym wszystkim są nasze interesy? Bo jeśli Francja nie przejmuję się tym, że przez resztę świata jest postrzegana jako fałszywy i dwulicowcy kraj, tylko realizują swoje interesy, a USA nie patrzą na tzw. opinię światową, tylko jak trzeba to zrobią rozpierduchę, gdziekolwiek na świecie, jeśli tak nakazuje im interes narodowy.
To jak w tym wszystkie odnajduje sie Polska? Niestety według mnie nijak. Tak jak kiedyś były partie pruskie, rosyjskie, austriackie w Polsce, tak teraz mamy podobnie. I od tego zależy, jaka dana partia jest u władzy takim głosem mówi nasz kraj. Czyli nie ma naszych interesów, a jedynie popieramy stanowisko swoich obecnych pryncypałów.
"Ja, walkę o Wielką Polskę uważam za najważniejszy cel mego życia. Mając szczerą i nieprzymuszoną wolę służyć Ojczyźnie, aż do ostatniej kropli krwi..."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka