Wakacje to zwykle czas pewnej beztroski i wędrówek. Gdy kogoś nie stać na więcej, to tylko nad najbliższą sadzawkę, gdzie można się za darmo pomoczyć a potem wysuszyć na zielonej trawce. A jak kogoś stać na więcej, jest to wtedy wyprawa po złote runo lub rejs na morze Sargassowe. Mnie w tym roku na wiele stać nie było, ale jak mawiają: na co jak na co, ale „na krzywy ryj” Polak potrafi dużo, długo i wiele. I tak też spędziłem tegoroczny urlop. Ściśle rzecz biorąc to resztkę urlopu, bo jej większą część wykorzystałem już sporo wcześniej i to „niezgodnie z ustawą”, bo na raty po jeden-dwa dni w celach urzędowych i tym podobnych. Ale, by nie utonąć w dygresjach, spędziłem je w najbliższej zagranicy, tj. u południowych sąsiadów.
Pobyt w Czechach a zwłaszcza na Słowacji ma ten niezaprzeczalny walor, że choć będąc formalnie za granicą, nieformalnie znając niewiele obcych form wysławiania się, praktycznie nie ma się zbytnich trudności w porozumiewaniu z ludnością tubylczą. Oba pobratymcze języki, a zwłaszcza słowacki, mają ten plus, że w uszach brzmią znajomo i zwykle na pierwszy odbiór całkiem zrozumiale. Wszystkie słowa słowackie wydają się takie same jak polskie i tylko zda się maja inne końcówki. Jest to do tego stopnia złudne, że człowiek się rozluźnia i już po krótkim czasie wpada w słowotwórczy szał. Nam się wtedy wydaje, że operujemy słowackim jak starzy wyjadacze, a w rzeczywistości wychodzi z tego bełkot na poziomie wygłupów dziesięciolatka.
Nic to, jak mawiał pan Wołodyjowski, prawdziwe perełki wymiany informacji zdarzają się jednak podczas operowania językiem polskim do Słowaków oraz słowackim do Polaków. Mając „obgadanych” od lat przyjaciół Słowaków konwersacje polsko-słowackie wyglądają jak polsko-śląskie. Tzn. ja mówię po polsku i „mój” Słowak mnie rozumie. On mówi po słowacku i ja go rozumiem. Cały dowcip polega na tym, by starać się mówić nieco wolniej i wyraźniej niż zwykle, operować prostszym słownictwem oraz mieć w zanadrzu bogactwo synonimów, by móc wytłumaczyć ewentualne mniej zrozumiałe wyrażenia. Można doznać wtedy niesamowitej przyjemności odkrywania słów, które znało się kiedyś z pobytu u babci lub z dziecinnych lektur sprzed lat. Słów, których od lat już nie używamy na co dzień, lecz których znaczenie jest dla nas jasne. Słowa, które w słowackim są dzisiejszą normą a w polskim trącą już myszką, przez nieco archaiczną formę. Dzięki temu doznajemy nagle poczucia odkrywania dawnych wspólnych korzeni języków słowiańskich. A czasami nie aż tak dawnych zapożyczeń.
Wtedy ze zdziwieniem z jednej strony, a ze sztubacką radością z drugiej, odkrywamy urok i dowcip sytuacji, gdy operując w obu językach tym samym słowem/wyrażeniem, przesyłamy czasami różne a czasami zupełnie przeciwstawne informacje. I tak, Słowakom nie dajemy czegoś „od serca”, bo wtedy nie jest to bynajmniej dane szczerze i przyjaźnie. W żadnym wypadku nie obrażamy się, gdy jakaś dziewczyna nas przedstawi, że jesteśmy Jej „frajerem” bo to oznacza tylko, że wtedy Ona jest naszą „frajerką”. Jeśli gospodarz spyta się nas, czy chcemy „kupać”, nie oznacza to bynajmniej jego troski o nasze problemy gastryczne, ale uprzejme zapytanie, czy może skoczymy na basen. Jeśli podoba nam się zapach wydobywający z kuchni gospodarza, mówmy raczej o „woni”. Odwrotnie do polskiego, gdzie słowo „woń” sugeruje raczej nieco wątpliwe walory zapachu, po słowacku oznacza właśnie jego przyjemny odbiór. W przeciwieństwie do „zapachu”, który ma raczej pejoratywne znaczenie. A jeśli już tą woń czujemy, też możemy wywołać niejakie zdziwienie, bo „czucie” bardziej kojarzą z naszym słyszeniem.
Jeśli gdzieś przeczytamy lub usłyszymy „pozor” powinniśmy mieć na względzie, że nie chodzi tu bynajmniej o coś pozorowanego, ale o jak najbardziej rzeczywista uwagę, jaką powinniśmy wzmóc, by przypadkiem nie zauważywszy np.: „vlak”, samemu nie stać się zwłokami pod kołami tegoż pociągu.
W Polsce idąc do sklepu unikamy „czerstwego” pieczywa chyba, że ktoś potrzebuję czerstwą bułeczkę na tartą bułkę. Na Słowacji wprost przeciwnie, kupujemy tylko pieczywo „cerstwe”, czyli świeże, tak samo jak warzywa etc. W języku polskim jest jednak jeszcze jakiś ślad po świeżej czerstwości. To „czerstwy staruszek”, czyli choć staruszek to jeszcze młody duchem, sprawny ciałem, rześki, energiczny, silny, zwinny. Czyli, na Słowacji wszystko oprócz wina kupujemy czerstwe!
Dużą ostrożność natomiast powinniśmy zachować, jeśli coś a zwłaszcza kogoś zgubimy. Oznajmienie że idziemy kogoś „poszukać” u starszych rozmówców wywoła dziwna konsternację a u młodszych dziki wybuch wesołości. Jeśli jeszcze powiemy, że chcemy „poszukać” przedstawiciela tej samej płci, Słowacy i Czesi mogą zacząć unikać sytuacji, gdy znajdujemy się za ich plecami. Jak to potem ujął pewien znajomy Czech: słowo „szukać” ma u nich „takie mocne znaczenie…”.
I jako ciekawostka, choć to historia sprzed już ponad 40 lat (a jak za chwile się okaże też trochę młodsza). W kilku miejscach na Słowacji i w Czechach gdy szliśmy sobie ulicą pokazywali nam: a tu w 68 roku stały trzy rosyjskie czołgi. Albo: widziałem jak tą drogą jechali wasi żołnierze do nas z internacjonalistyczną pomocą. Ale żeby nie było nam tak zupełnie głupio, jeden potem nadmienił, jak to odbywając służbę w wojskach pancernych w latach 81-82, końcówkę 1981 r. spędzili ze swoim oddziałem, w stanie gotowości bojowej, poza jednostką, nad polską granicą, gotowi w rewanżu nam z kolei udzielić internacjonalistycznej bratniej pomocy.
Co prawda ta relacja jest niezbyt zbieżna z opiniami części naszych historyków, którzy mówią, że historie o rosyjskich pancernych brygadach grzejących silniki w grudniu 1981 r. nad polską granicą są z palca wyssane i nie znajdują potwierdzenia w pamiętnikach rosyjskich polityków i generałów z tamtego okresu. Ale jeśli mam do wyboru uwierzyć „oficjalnemu pamiętnikowi” radzieckiego generała albo „oficjalnie udostępnionym dokumentom z Kremla”, a opowieściom przyjaciela ze Słowacji, wiarę dam temu ostatniemu, bo go znam i mu ufam. Zwłaszcza jeśli opowiadał to przy "Złotym Bażancie".
To taki mały przyczynek do wiecznej dyskusji, czy Jaruzelski mógł się obawiać „bratniej pomocy”, czy też raczej sam jej oczekiwał.
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości