materiały promocyjne serwisu muz. Tidal
materiały promocyjne serwisu muz. Tidal
Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk
2082
BLOG

Płyty na Polską Jesień - Ozzy dawniej i dziś

Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 23

W mijających tygodniach ukazały się dwa single zapowiadające nową płytę giganta Ozziego: "Straight To Hell" i "Under The Graveyard". Ozzy to marny wokalista, cherlawy, zjedzony przez używki i ekstensywny touring dziadziuś. Ale Ozzy to gigant. Był gigantem, kiedy z Iommy'im wymyślił metal, był gigantem, kiedy nagrywał solowe płyty z Randy Rhoadsem, czy Zakkiem Wyldem. Oba wspomniane single wskazują, że pozostaje gigantem. Istnieje jedno najprostsze wyjaśnienie tego fenomenu: Ozzy dysponuje nieprzebranymi pokładami geniuszu w wymyślaniu świetnych piosenek. Dysponował nimi w Black Sabbath, gdzie evergreen gonił evergreena, dysponował nimi, gdy wydawał trylogię "Bark At The Moon" - "Diaries Of A Madman" - "Blizzard Of Ozz". Oczywiście, był i jest, kapitalnym, nieprawdopodobnie charyzmatycznym frontmanem - ale to piosenki sprawiły, że jest dziś tak pomnikową postacią.

Piosenki.

Takie trochę zapomniane, trącące myszką słowo. Zapomnijcie na chwilę o metalu i anticsach, a posłuchajcie piosenek Ozziego. Są genialne. Mają wszystko - wstępy, wprowadzające w klimat zwrotki, megachwytliwe refreny, kreatywne bridge, a czasem świetne klamry tagów.

I Ozzy wciąż to ma. Oba, wydane w kończącym się powoli listopadzie 2019, single to potwierdzają. Oba są świetnymi piosenkami. Co mnie bardzo cieszy, stary mistrz rozstał się z produkującym poprzednie dwie jego płyty Kevinem Churko. Umówmy się, "Black Rain" to było wielkie rozczarowanie, które próbuje trochę ratować Zakk, ale była to płyta znośna przy pierwszym przesłuchaniu, do której jednak człowiek nie miał ochoty wrócić ani razu, a wydanego po niej "Scream" nie mogła uratować ani obecność Gus'a G, ani Adama Wakefielda. Piosenki były na nich obu, ale całość była tak potwornie przeprodukowana, tak naćpana kompresorami z najróżniejszych półek, które stały na torach wejściowych, były zainstalowane w stołach mikserskich i czyhały na wyjściu w postprodukcji. Całość tworzyła odstraszający efekt - i to nie w tradycyjnym dla Ozziego stylu grozy, ale po prostu w koszmarnym brzmieniu i przerażającym efekcie końcowym nadprodukcji muzycznego materiału. 

Producentem najnowszej płyty jest Andrew Watt - bohater historii na film. Zaczynał jako goniec Rootsów, by wyczekawszy okazji zaprezentować im swój talent muzyczny - jest gitarzystą, basistą, programistą muzycznym, songwriterem i ma ucho do ciekawych brzmień. Dzięki możliwościom jakie daje ta "fabryka", jaką przez lata trwania w showbiznesie wschodniego wybrzeża USA stało się The Roots, wypłynął Watt na szerokie wody i dziś ma na koncie współpracę, zarówno jako muzyk sesyjny, ale też jako kompozytor, realizator nagrań i producent, z tak zróżnicowanymi twórcami, jak gwiazdy i gwiazdeczki popowe od Seleny Gomez, przez Justina Bibera, Avicii, Lanę Del Rey, Bebe Rexhę, Charli XCX, Ritę Orę... produkował utwory Future, Cody Simpson... a i nie wiem, czy kojarzycie taki kawałek "Havana" Camilli Cabello? Tak? No to jednym z jego autorów jest również Andrew Watt. Ciekawe, prawda? 

Obie nowe piosenki Ozziego są bardzo dobre, bez porównania oszczędniejsze w produkcji od wszystkich na poprzednich dwóch albumach - być może na tym polega producencki talent Andrew Watta, że pozwala on być piosenkom Ozziego po prostu piosenkami - nie obsadza ich na około nieprzebranymi chaszczami superduperkurnaprzesterów Gusa, czy Zakka - don't get me wrong, I love Zakk, ale jeśli chcesz, to liczba przesterów Zakka może rosnąć w postępie geometrycznym i dobry producent powinien utrzymywać to wszystko w ryzach, a nie mnożyć i nakładać setki warstw. Brzmienie obu nowych numerów jest o wiele surowsze - niestety wciąż jest na nich sporawo kompresji, ale cóż - takie czasy - i tak, moim zdaniem powoli, zamiast wielokrotnego bezrefleksyjnego mnożenia, następuje ostrożne redukowanie liczby sprzętu zakrzywiającego na niezliczonych płaszczyznach częstotliwości oryginalne brzmienia instrumentów i wokali. Ta szajba mijającej dekady, dekady kompresji, mam nadzieję, się kończy. Tak, czy inaczej, oba single sprawiają, że na nową płytę starego gignata czekam z zaciekawieniem. Na "Straight To Hell" gra Slash, ale to "Under The Graveyard" wydaje się lepszą kompozycją. 

Rozpisałem się trochę o niczym - przepraszam. Ale tak to jest z gigantami. Nie da się tak po prostu. Jest wokół nich tyle, jakby to powiedział Miles polszczyzną Tłuczkiewicza, chłamu, że trzeba też o tym chłamie trochę słów napisać.

Teraz za to będzie już zupełnie od czapy. Gotowi? Uwaga... Jesień to nie tylko czas melancholii, refleksji, gapienia się w okno, ciepłych kapci i pysznej herbaty. Jesień to też wspaniały i niezwykły czas, któremu na imię: ♪♪♪♪♪ Kaszaaankaaaa! Tak, moim mili. Jesień to królestwo Ligi Mistrzów. To prawda, najpiękniejsze mecze to ćwierćfinały, największe emocje, to półfinały - to fakt. Ale umówmy się, Faza Grupowa to crème de la crème "pucharu Europy"! Wiosną jest już inny świat - inna rzeczywistość i na mecze LM musisz "znajdować czas" - musisz planować ich oglądanie, szukać sposobności, wciskać w kalendarz. A jesienna Faza Grupowa znajduje Ciebie! Długie wieczory, beznadzieja listopadowej aury, częste pustki w portfelu, i nagle okazuje się, że jest! Akurat dziś w tv leci nieprawdopodobny mecz Slavii Praga z Barceloną! Albo Olympiakosu z Tottenhamem. A dawniej potyczki drużyn tureckich z niemieckimi, czy klasyki w stylu Deportivo La Coruna - Manchester United! Magia. Chodzi o to, że Faza Grupowa zapewnia rozrywkę nieprzewidzianą, całkowicie niespodziewaną tam, gdzie nikt by nie pomyślał, że może ona mieć miejsce. I sekret tkwi w tym, że nieważne jaki mecz trafisz, to i tak może być pięknie. Co to wszystko ma wspólnego z Ozzym? Ano wbrew pozorom, w mojej opowieści ma. 

Po pierwsze, zupełnie "subiektywnie" - jedna konkretna płyta Ozziego, którą dziś będę chciał polecić wszystkim, którzy wciąż jeszcze przetrwali ze mną w tej chaotycznej narracji, na zawsze wpisała mi się w "oglądanie Ligi Mistrzów jesienią" - zwyczajnie, sentymentalnie - bo słuchałem jej bardzo dużo w czasie, kiedy futbol był lepszy, zawodnicy bardziej charakterni, Championship Manager 01/02 był nowy, samochody ładniejsze i lepsze, a świat piękniejszy - wszystko było takie wspaniałe, oczywiście tylko dlatego, że miało się dwadzieścia lat. 

Po drugie, bo z tą płytą było trochę jak z meczem Fazy Grupowej LM - otrzymałem ją "przypadkiem". Nie była to żadna z tych epickich, wspomnianych we wstępie "albumów z kanonu". Nie był to żaden album Sabbathów, ani płyta z legendarnym Randym Rhoadsem. Kiedy kumpel mi ją pożyczył, znałem "Ironmana", może jeszcze "Paranoid".. i tyle. Ale, choć najbardziej kochałem i głównie słuchałem wówczas jazzu, to lubiłem też cięższe brzmienia - od liceum zachwycałem się np. "Roots" Sepultury (mój serdeczny przyjaciel przegrał mi z CD na piękną "chromową" kasetę TDK - kapitalnie to brzmiało:) ---  miałem jednak potężne zaległości i nie znałem całej masy kanonu muzyki z przesterami. I oto dostałem solową płytę Ozziego - ani wybitną, ani złą. Taką ..."przypadkową" - jak listopadowy mecz fazy grupowej w LM na który wchodzisz zziębnięty ze spaceru z psem. Na nic się nie nastawiasz - ba! - pozór nawet ciut zniechęca. Ale siadasz, włączasz, pożerasz czipsy albo pizzę, czy kebaba, i jesteś przyklejony do końca. A potem wspominasz. I tak było z tą płytą. Przesłuchałem w domu, a następnego dnia wziąłem do discmana. A potem do pociągu. A w kolejnym tygodniu słuchałem codziennie w drodze do szkoły, w skmce do kościoła, w drodze na próbę zespołu, w drodze powrotnej - w domu przerwa ze słuchaniem, bo był mecz, ale po meczu już znów lądowała w odtwarzaczu. I została do dziś. I wracam do niej każdej jesieni. Kiedyś, gdy piłem, słuchałem jej więcej - nieraz w kółko. Teraz przesłucham raz i wyjmuję. Ale całą jesień, każdego roku, gra co najmniej raz w tygodniu. 

"Ozzomosis".

Pierwsza płyta z Zakkiem*, po której strasznie się z Ozzim pokłócili i rozstali na jakiś czas. To ciekawe, bo Zakk wówczas był praktycznie nikim. Miał całą masę piosenek w szufladzie, ale nikczemną pozycję w branży. A pokłócił się z Ozzim! :) Ale nim się pożarli, to nagrali kawał okropnie soczystego materiału. Kwintesencja nasyconych przesterów - "Perry Mason", "Thunder Underground", Tomorrow", "Denial" czy "My Jekkyl Doesn't Hide" to kapitalne, przepiękne, ociekające sosem z rozkręconych  do końca gałek Orange'ów riffy, na których osadzone są świetne kompozycje dawnego wokalisty Black Sabbath. Pomiędzy riffami z bitew między orkami a goblinami, mamy przepiękne piosenki, które wymykają się wszelkim gatunkowym szufladkom. Ballady gitarowe, utwory southernowe, powerlyricsongi których nie sposób klasyfikować. Po prostu: świetne piosenki. Każda broni się po latach na pełnym luzie. 

Coś, co dodatkowo podkreśla piękno tej płyty i sprawia, że jest wyjątkowa - genialne użycie syntezatorów! Wzorowa gra klawisza w ciężkiej muzyce. Ale w nagraniach brał udział chyba najwybitniejszy klawiszowiec progrocka - sam Rick Wakeman. Efekt jest tym ważniejszy, że klawisze na tej płycie nie tworzą jedynie tła, ani nie wychodzą przed szereg - są wpasowane, acz selektywne. Stanowią w pełni równoprawną część tego hardrockowego bandu. Niewiele jest zespołów, którym się to udało na takim poziomie. Bandowi Ozziego na płycie "Ozzmosis" udało się to doskonale.

Piosenki takie, jak, wspomniany już "Perry Mason", ale też "I Just Want You", "Ghost Behind My Eyes", czy "See You On The Other Side" to po prostu przepiękne - naprawdę przpiękne! - kompozycje - świetnie, logicznie ułożone, z cudownymi melodiami. Słucham ich i ckliwie mi się robi. Śpiewam je, gdy grają w kolumnach, oczekuję bridgów, by się nimi za każdym razem tak samo zachwycać - macham kudłami podczas riffów... nucę długo potem, gdy się skończą.

Napisałem, że to płyta "niewybitna"? Kłamałem. Jest to jedna z moich ulubionych płyt bez podziału na gatunki. Nie wyobrażam sobie jesieni bez niej. 


*Errata w komentarzach dzięki @gel

Fan Tottenhamu Hotspur, LA Lakers i starych Mercedesów od ponad trzydziestu lat. Kontrabasista folkowy i hiphopowy. Teolog. Uwielbiam Zmartwychwstałego Chrystusa. Kocham żonę i dzieci. Bardzo lubię dobrą muzykę, koszykówkę, mądre książki i efema. Nie chcę dyskutować o moich opiniach. To, co chciałem napisać, to napisałem. Kasuję komentarze trolli. Tutaj ja decyduję kto jest trollem. Pracowałem jako moderator forum ogólnopolskiego bardzo poczytnego serwisu, więc mam ciężką rękę - jeśli Ci się to nie podoba, to jest to zapewne strasznie smutne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura