Jest dobrym zwyczajem politycznym, że tereny kościołów, klasztorów, uczelni wyższych, budynków parlamentarnych i rządowych – stanowią tabu. Polega owo tabu na tym, że ani chuliganeria, ani policja nie zachowują się tam jak na „zwykłej” ulicy. Protestujący studenci – owszem, mogą sobie pozwalać na „nietakt” wobec władz uczelnianych, ale osoby z zewnątrz – nie. Policja – owszem, może wtargnąć do kościoła, ale tylko w pogoni za szczególnie niebezpiecznym przestępcą (ostatnio w pewnym kraju policjanci dali szansę księdzu wygłosić kazanie – i dopiero wtedy go grzecznie i taktownie ujęli).
Uczelnie i kościoły rzadko (nawet w Polsce) dopuszczają prowadzenie innej niż statutowa działalności na swoim terenie, na przykład podnajmując budynki, korytarze, pojedyncze pomieszczenia. Rządówka – właściwie nigdy nikomu niczego nie podnajmuje.
Zdarzyło się właśnie, że aktywna grupa młodzieży zorganizowała blokadę wejścia do siedziby organu państwowego, jakim jest KRS. Gdyby ta instytucja miała lokalizację w „zwykłym” miejscu – policja robiłaby swoje, a sam byłem świadkiem, jak delikatnie obchodziła się z ludźmi tego samego „rytu”, kiedy oflagowali pro-ukraińskimi banerami ambasadę rosyjską.
Tu jednak nałożyło się kilka sprzecznych okoliczności i racji:
1. KRS wynajmuje na swoje potrzeby pomieszczenia od jednej z uczelni;
2. Osoby spoza uczelni zapragnęły protestować przed KRS, blokując dostęp do wynajmowanych pomieszczeń;
3. W trosce o płynność swojej pracy KRS (zapewne) interweniowała do policji i do administracji uczelni;
4. Policja (zapewne) zwróciła się z zapytaniem do władz uczelni, czy może robić porządki nie związane z wydarzeniami na uczelni, tylko z wydarzeniami u najemcy;
5. Odruchowo (a może z sympatii politycznej – popełniając błąd) rektor zgodził się na interwencję, opierając się (zapewne) na domniemaniu „poza-akademickości” wydarzenia;
No, i zaczęła się chryja medialna.
W moim przekonaniu organizacja firmująca ten protest-blokadę ostatnio się rozzuchwaliła, uznając, że stała się „rzecznikiem” oburzenia Polaków na wątpliwej urody ceregiele rządzących z Konstytucją. Przy tym działa ta organizacja inaczej niż KOD: zamiast protestów symbolicznych (marsze, wiece, śpiewy, transparenty) – wykonuje „akcje bezpośrednie” żądląc boleśnie czułe punkty (czułe – czyli mało gruboskórne).
Komentatorzy dzielą się na tych, którzy chcieliby osobliwy „immunitet akademicki” (zwyczajowy) przenieść-rozciągnąć na wszystko co nie-akademickie, ale przyklejone do akademickości choćby przez wynajem pomieszczeń – i na tych, którzy takiego ukradzionego immunitetu nie uznają.
Całość przypomina mi słynną skargę Jana Marii Rokity, którego dyscyplinowano w samolocie, a on zareagował egzaltacją w stylu „ratunku, Niemcy mnie biją”. Niemieckość „oprawców” uznał ów polityk za wystarczający powód, by ich oskarżyć o naruszenie jego praw, choć sam to naruszenie sprowokował. Podobnie komentatorzy opisanego zdarzenia dziejącego się „pod adresem” uczelnia-KRS uznają, że policja nie miała prawa postępować „normalnie” w budynku wynajmowanym przez KRS (wyłączonym z „akademickości”), bo tak-czy-siak właścicielem jest uczelnia, a gospodarzem rektor.
Najlepszym dowodem na „eksterytorialność” KRS wobec uczelni jest oczywisty „zakaz wstępu” akademistów do pomieszczeń KRS. Pewnie nawet ekipy sprzątające i ochroniarskie są inne.
* * *
Właściwie mamy świetny materiał na doktorat z prawa, bo to i koniunkcja (albo alternatywa) porządków obyczajowo-prawnych, i sytuacja quasi-immunitetu, i blokowanie działań organu przez obywatelską „akcję bezpośrednią”. Pamiętacie wóz Drzymały? Skoro nie zezwalano mu się budować na własnym gruncie – to zastosował pojazd do celów mieszkalnych i kpił z prawodawców udając, że jeździ swoim mieszkaniem po działce.
W tych właśnie kategoriach rozpatruję całe zdarzenie: wy nas „sposobem” – to my na to swoje „sposoby” mamy. Nikt tu nie jest czysty i każdy ma jakąś Dużą Literę dla obrony swojej naciąganej racji. Chyba że ktoś szybciutko ten doktorat sporządzi…
...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo