Dawno już nie zaglądałem na salon - w każdym razie niczego ciekawego nie napisałem. Porzucam więc na chwilę zawiłe meandry dyfuzji kolektywnej (o zgrozo) żeby się trochę pokłócić o rzeczy aktualne. Jak będę miał nieco więcej czasu to rozwinę mój wątek o moral-politics... tymczasem: aktualności.
1. Temat aborcji znów wypłynął. Jako forma fundamentalnej niezgody między ludźmi wyznającymi sprzeczne poglądy moralne... a może nawet bardziej jako forma niezgody między przyjętymi ontologiami...
2. Nie da się ukryć, że podstawowy konflikt rozgrywa się na płaszczyźnie metafizycznej. I bynajmniej nie chodzi tu o religię, etc... Z jednej strony mamy do czynienia z ludźmi, którzy uznają, że embrion, zapłodniona komórka jajowa, płód, czy jak to tam wszyscy zwą jest osobą ludzką. Z drugiej takich, którzy sprzeciwiają się takim kategoriom poznawczym. Gdyby zwolennicy aborcji mieli uznać, że embrion jest osobą, musieliby zaprzestać popierania aborcji. Z drugiej strony przeciwnicy aborcji nie bardzo mieliby się o co kłócić, gdyby uznać, że embrion jednak osobą nie jest...
3. Zdaję sobie sprawę z tego, że po takiej deklaracji właściwie nie ma co pisać... dyskusja kończy się w momencie przywołania wartości najwyższych. Osobiście mam na ten temat swoje własne zdanie ale - złośliwie dla Szanownych Czytelników - pozostawię je dla siebie. Spróbuję natomiast zwrócić uwagę na konsekwencje, jakie powoduje przyjmowanie każdego z tych dwóch stanowisk. Na początek zajmę sie proaborcyjnym...
Załóżmy roboczo, że embrion NIE JEST osobą.
4. W jakiej relacji pozostaje on z innymi podmiotami i przedmiotami prawa? Można uznawać embrion za część ciała kobiety. Taka koncepcja pobrzmiewa w tle najczęściej wysuwanych haseł zwolenników aborcji, np. w haśle: "mój brzuch, moja sprawa". Także wszelkie znane mi regulacje prawne, które pozostawiają decyzję o aborcji wyłącznie ciężarnej kobiecie wskazują na umieszczenie embrionu jedynie w polu decyzyjnym kobiety. Koncepcja embrionu jako części ciała kobiety jest jednak dość kontrowersyjna (pomijam od razu kwestie ideologiczne).
Niewątpliwie najsilniejszy jest argument genetyczny - uznajemy, iż wolno nam rościć sobie prawa do wszystkich niemalże komórek ciała. Wolno nam na przykład sprzedawać wszystkie komórki somatyczne. Posiadają one pełny genom, który jednoznacznie określa naszą tożsamość. Gdyby znaleziono taką komórkę na miejscu zbrodni, świadczyłoby to przeciwko nam z ogromną mocą. Wreszcie: naszego genomu somatycznego używać możemy w niektórych wypadkach do identyfikacji tożsamości. Komórki generatywne nie posiadają pełnego genomu - są haploidalne, a więc mają jedynie po jednym z chromosomów. Plemniki lub komórki jajowe nie są więc zupełnie typowe dla naszego organizmu. Tym niemniej prawo pozwala nam nimi handlować.
Komórka embrionu, począwszy od stadium zygoty, jest jednak komórką diploidalną! A więc posiada pełny zestaw genotypu, który w normalnych warunkach (osoba już urodzona) mógłby posłużyć sądowi do określenia tożsamości. Ewidentnie nie jest to ten sam zestaw genów, co w komórkach kobiety, która ów embrion w macicy nosi.
Wniosek: z biologicznego punktu widzenia embrion nie jest częścią ciała kobiety.
Pytanie: Czy kobieta może nim samodzielnie rozporządzać?
5. Pytanie jest ciekawe - wszystkie znane mi rozwiązania prawne w kontekście aborcji pomijają zupełnie rolę mężczyzny. A ta jest dość istotna. Komórka embrionu posiada pełen zestaw chromosomów - dokładnie połowa ich pochodzi od kobiety, połowa zaś od mężczyzny*. Technicznie rzecz biorąc, kobieta przekazuje nieco więcej, bowiem w grę wchodzi jeszcze genom mitochondrialny oraz cały aparat metaboliczny komórki jajowej... dla uproszczenia przyjmijmy jednak, że jest to 50% udziału. Pomijając wszelkie możliwe - a budzące kontrowersje - roszczenia wynikłe z traktowania embrionu jako osoby (którą, na mocy założenia złożonego powyżej, nie jest - przynajmniej do końca tego artykułu) , pojawia się problem czysto formalny. Do kogo należy embrion? Owszem, znajduje się on w macicy kobiety... jednakowoż zawiera istotne biologicznie elementy należące do mężczyzny. Jeśli odrzucimy podmiotowość embrionu (czyli stwierdzimy, że nie należy on do siebie samego) musi on należeć do dawców materiału genetycznego. a tych jest dwoje.
Pomijam tutaj kwestię klonowania i sztucznego zapłodnienia... a może nawet wręcz przeciwnie - obie te kwestie są dla mnie zdecydowanie jaśniejsze! W wypadku sztucznego zapłodnienia z banku spermy sprawa jest czysta - kobieta może nabyć prawo do spermy, którą się zapładnia. Na ogół mężczyzna podpisuje wtedy dokument, w którym zrzeka się jakichkolwiek praw do dzieci poczętych w wyniku użycia jego nasienia. Rzadsze - bo tez technologicznie trudniejsze - przypadki, kiedy handluje się komórkami jajowymi, rozwiązywane są podobnie. Pewien problem stanowi tutaj niekonsekwentna polityka niektórych państw, które nie pozwalają na pełne zrzeczenie się praw do materiały genetycznego. We Francji bodajże, dziecko nadal ma prawo odszukać swojego biologicznego ojca. Rażąca niekonsekwencja - traktujemy tutaj nasienie mężczyzny jako coś wyjątkowego. Przeczy to pośrednio założeniu.
6. Oczywiście nie ma mowy o relacji rodzicielskiej - uznaję relację rodzicielską tylko w kontekście osób, a embrion na mocy założenia nią nie jest. Pozostaje więc tylko i wyłącznie relacja własności. Rodzi ona pewne uzasadnione kontrowersje:
Przypadek 1: Kobieta zachodzi w ciążę z przypadkowym partnerem. Decyduje się na aborcję motywując to trudną sytuacją finansową i troską o własną karierę zawodową. Partner protestuje - chce mieć dziecko i gotów jest pokryć wszelkie koszta opieki medycznej do momentu porodu, a potem na własny koszt utrzymywać dziecko lub nawet kobietę i dziecko. Kobieta nie zgadza się i woli aborcję. Czy sąd ma prawo zakazać aborcji? Czy rozsądnym rozwiązaniem jest zażądanie przez mężczyznę odszkodowania? W końcu to w połowie jego embrion.
Przypadek 2: Kobieta nawiązuje romans z żonatym mężczyzną. Zachodzi w ciążę. Mężczyzna uznaje, że ewentualne dziecko będzie stanowiło zagrożenie i niepotrzebne obciążenie dla jego rodziny (już ma dzieci i nie chce dzielić masy spadkowej na więcej osób). Poza tym rodzi problemy natury społecznej. Kobieta odmawia aborcji. W wypadku narodzin dziecka, mężczyzna zmuszony będzie płacić ogromne alimenty**. Aborcja to jednorazowy koszt, który gotów jest uczciwie ponieść. Czy kobieta straci prawo do alimentów jeśli odmówi aborcji? Czy sąd, biorąc pod uwagę dobro już urodzonych dzieci i rodziny mężczyzny (nie weźmie przecież pod uwagę dobra embrionu bo to nie osoba), może nakazać kobiecie aborcję? Zakładam, że zagrożenia zdrowia przez zabieg przerwania ciąży nie ma.
7. Takich przypadków można by mnożyć wiele. Proszę zwrócić uwagę, że NIGDZIE nie użyłem (w każdym razie świadomie) słownictwa oceniającego. Staram się w tym tak drażliwym temacie zachować maksymalny obiektywizm. Interesuje mnie zdanie Szanownych Czytelników w kwestii konsekwencji przyjęcia założenia o bezosobowości i bezpodmiotowości embrionu. Argumentu, że "przecież aborcja jest niemoralna" nie przyjmuję. Ale uwaga! Nie przyjmuję też argumentu, że "wszystko zależy od sytuacji". Zakładam, że jestem sędzią takiego sądu i chcę maksymalnie uczciwie wydać wyrok, nie kierując się osobistymi przekonaniami.
8. Zgodnie z przyjętą również i w Polsce zasadą równouprawnienia kobiet i mężczyzn powinienem dążyć do maksymalnie równego traktowania obu płci. Zgodnie z założeniem, że embrion nie jest osobą i podmiotem prawa, nie powinienem brać pod uwagę jego dobra. Powinienem natomiast brać pod uwagę dobra osób już urodzonych. Naturalnym sposobem rozwiązywania tego typu konfliktów byłoby poszukiwanie ugody z elementem zadośćuczynienia majątkowego. Z drugiej strony: nie powinienem jako sędzia wydawać wyroku, który nadmiernie obciąży jedna ze stron.
9. Czy Szanownym Czytelnikom też się wydaje, że - niezależnie od słuszności lub nie przyzwolenia na aborcję - projektodawcy liberalizacji obecnej ustawy (oraz twórcy ustaw liberalizujących dostęp do aborcji w innych krajach) zupełnie nie wzięli pod uwagę przedstawionych tu przypadków? Czy mnie się tylko wydaje, czy znów obowiązuje zasada - jakoś to będzie? I co ma zrobić biedny sędzia w takiej sytuacji? O konflikcie moralnym nie ma tutaj mowy - wszyscy zgadzają sie, że chodzi li i jedynie o materialne dobra (posiadanie potomka-spadkobiercy, brak dodatkowych osób na utrzymaniu, kariera zawodowa, etc...). Żadnej ideologii. Mam wrażenie, że stanowisko proaborcyjne - pomijając zupełnie kwestie ideologiczne, od których świadomie abstrahuję - jest dalece nieprzemyślane...
10. Ale może to tylko moje odczucie?
* Proszę zwrócić uwagę, że dla zachowania obiektywności nie posługuje się dyskusyjnym językiem pojęć zakładających relacje osobowe. Unikam słowa
dziecko aby nie sugerować z góry jego podmiotowości. Unikam też konsekwentnie słów
matka i
ojciec. Zakładam, że relacja rodzicielska może być budowana jedynie między osobami.
** Czy Szanowni Czytelnicy też zauważyli istotne nierównouprawnienie mężczyzn i kobiet w kwestii praw rodzicielskich i alimentacyjnych. Nie chodzi mi tutaj o praktykę orzeczniczą w sądownictwie - ta jaka jest wszyscy wiemy. Chodzi mi o fundamentalne kwestie: kobieta ma prawo zrzec się wszelkich praw rodzicielskich do dziecka po porodzie. Dziecko trafia wtedy do adopcji... a mężczyzna? Rozumiem, że może przejąć takie dziecko? Czy też jest raczej tak, że jeżeli kobieta zrzeknie się swoich praw to on je też traci? Byłby to absurd niemożebny! Z drugiej strony, jeśli kobieta decyduje sie urodzić dziecko to mężczyzna NIE MA WYBORU. Widzę tutaj poważne zagrożenie dla kobiet w momencie legalizacji aborcji. Paradoksalnie - może się ona stać dla nich nie prawem wyboru, ale narzędziem nacisku rodziców, partnerów, pracodawców...
do bólu logiczny
absolutnie przekonany o konieczności myślenia
* * *
Nie gardzę ludźmi
* * *
Moje poglądy:
Moral Politics - lepsze przybliżenie
Political Compass - gorsze przybliżenie
By courtesy of Jacek Ka.
* * *
Mała prywata:
poszukuję kogoś, kto jest w stanie sprzedać mi klingę dobrej jakości (dwuletnia gwarancja na UŻYWANIE do walk). Najchętniej rapier lub pałasz, względnie lekka szabla.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka