Michał Malicki Wilanów Michał Malicki Wilanów
401
BLOG

Podróż do Ziemi Świętej

Michał Malicki Wilanów Michał Malicki Wilanów Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

PODRÓŻ DO ZIEMI ŚWIĘTEJ
(październik 2008)
   Mieliśmy szczęście. Byliśmy w Ziemi Świętej. Można to nazwać podróżą do źródeł. Tam mogliśmy zobaczyć na własne oczy niemal całą historię naszej cywilizacji, dziwnym trafem zachowaną. Mieliśmy wrażenie, że Pan Bóg postanowił na tym niewielkim skrawku ziemi zrobić coś w rodzaju izby pamięci, aby przyszłe pokolenia (czyli my) mogły zobaczyć to wszystko, co powinno być zachowane. Izrael to pas ziemi o długości mniej więcej takiej, jak odległość od Gdańska do Krakowa, ale o szerokości zaledwie jak odległość od Warszawy do Łodzi. Tam zmieściły się pustynie i zielone doliny, góry i depresyjne jeziora, rzeki i starożytne miasta. Można tam zobaczyć biblijne plemiona koczownicze, ślady starożytnych cywilizacji, dzieła kultury Hellenów, Rzymian, Bizantyńczyków, Franków i Arabów.
    Nasza pielgrzymka obejmowała teren trochę większy niż sam Izrael. Szlak prowadził także przez egipski Synaj i zachodnią Jordanię. Wszyscy wybierający się do Ziemi Świętej mają oczywiście jakieś wyobrażenie o tym, czego tam można oczekiwać. Na miejscu przekonaliśmy się, że prawie wszystko wygląda inaczej. Nie wiem, jak inni czytelnicy Ewangelii, ale ja uważałem, że ewangeliści opisując różne „góry”, mieli na myśli niewielkie pagórki. Otóż nic podobnego. Tam wszędzie są wysokie góry, nie mniejsze niż nasze Tatry. Tyle tylko, że bez roślinności, bo to pustynia. Chrystus i apostołowie to byli po prostu górale. Inną rzeczą dziwną jest tamtejsza ludność. Można było oczekiwać, że będziemy się obracali wśród Żydów. Okazało się, że prawie się z nimi nie stykaliśmy. Żydzi mieszkają w wielkich, nowoczesnych miastach nad Morzem Śródziemnym (Tel Awiw, Hajfa). W głębi kraju stykaliśmy się prawie wyłącznie z Palestyńczykami. Nawet w Jerozolimie tylko niektóre nowoczesne dzielnice są żydowskie. Całą starą Jerozolimę zamieszkują Palestyńczycy. Część z nich to chrześcijanie.
    Wszędzie panuje wyraźne napięcie. Widoczni są uzbrojeni żołnierze, mury, zasieki z drutu kolczastego i punkty kontrolne. To jest spore utrudnienie, bo wiele miejsc pielgrzymkowych (Betlejem, Jordan, Góra Oliwna) znajduje się na terenach palestyńskich, otoczonych wysokim betonowym murem. Całe szczęście, że nie wyglądaliśmy na bojowników dżihadu i żołnierze przepuszczali nas bez większej mitręgi. Palestyńczycy są traktowani z o wiele większą podejrzliwością.
    Nasza wyprawa była pielgrzymką do miejsc świętych. Miejsc tych jest wiele, a ich autentyczność mocno zróżnicowana. Niektóre są niepodważalnie autentyczne jak Golgota, wzgórze świątynne w Jerozolimie czy Kafarnaum, odkopane po trzęsieniu ziemi. Większość jednak to miejsca określone przez tradycję lub wręcz intuicyjne hipotezy, jak Góra Ośmiu Błogosławieństw. Najbardziej boleję nad tym, że Droga Krzyżowa jest tylko imitacją. Ta część ówczesnego miasta już od dawna nie istnieje i obecnie jest zajęta przez arabskie targowisko.
    Osobna uwaga należy się tamtejszym mieszkańcom- Palestyńczykom, Beduinom i Izraelitom. Byli dla nas sympatyczni, czego nie da się powiedzieć o prawosławnych Grekach zarządzających najważniejszymi świątyniami chrześcijańskimi. Zarówno Palestyńczycy jak i jerozolimscy Izraelici zaskoczyli nas swoją szokującą pobożnością. Nie spodziewaliśmy się, że całe miasto jest codziennie budzone o czwartej nad ranem (minarety z głośnikami), w celu zmówienia pierwszej modlitwy. Izraelici natomiast nie rozstają się z przepisowymi strojami i fryzurami. Nie wiem, jak oni wytrzymują w tych ogromnych lisich czapach (chasydzi) na czterdziestostopniowym upale. Palestyńczycy i Beduini imponują swoimi talentami artystycznymi. Wspaniała biżuteria, ceramika, meble zdobione mozaikami, kowalstwo artystyczne. Wiele z tych arcydzieł to kopie wzorów bizantyjskich, jak słynna mozaika przedstawiająca gospodarczy rozwój ludzkości. Bizantyjski plan Balcerowicza w formie obrazkowej.
    W opisie Ziemi Świętej osobne miejsce należy się Herodowi Wielkiemu. Był on – zwłaszcza przez ewangelistów - wyraźnie nie lubiany, aczkolwiek wysuwane przeciw niemu zarzuty, dzisiaj uchodzą za przesadzone. Nie można jednak pominąć milczeniem faktu, że wszędzie stoją pobudowane z jego inicjatywy miasta, zamki, mosty, pałace - żeby nie wspomnieć świątyni w Jerozolimie. Imponującym pomysłem było ścinanie wierzchołków gór i (na powstałych w ten sposób platformach) budowanie zamków z wyłupanych głazów. Ruiny takich zamków można podziwiać w kilku miejscach (Herodion, Macheront, Masada). Rozmach inwestycyjny porównywalny do Edwarda Gierka.  Wprawdzie Rzymianie całkowicie rozwalili Jerozolimę, budując na tym miejscu całkiem nowe miasto w swoim stylu, ale reszta inwestycji pozostała - na ogół w formie malowniczych ruin.
    W Jordanii jest zadziwiająco wiele zabytków rzymskich jak - na przykład- miasto Geraza. Spod piasku pustyni odkopane zostało ogromne miasto: z teatrami, świątyniami, placami, alejami, kolumnadami i pałacami. Podobno nawet w Italii nie ma czegoś takiego. Szczególne wrażenie robi sławna Petra. Bardzo ciekawa metoda budowania. Zwykle budowniczowie zestawiają ze sobą elementy kolumn i ścian, tworząc z tych elementów całą budowlę. W Petrze zastosowano metodę odwrotną. Zadecydowano, że budowla już jest gotowa (w postaci skalnej ściany), należy jedynie usunąć wszystkie elementy niepotrzebne. W ten sposób powstało całkiem duże miasto w górskich wąwozach.
   Podziwiając kunszt starożytnych kamieniarzy, nie da się nie zauważyć licznych kotów, które stanowią stały element bliskowschodniego krajobrazu- jak psy są elementem polskiego. Otóż podobno sam prorok Mahomet nie lubił psów, a lubił koty. Z tego powodu w tamtej części świata psów w zasadzie nie ma, a za to kotów jest pełno. Cieszą się wielkim szacunkiem i dochodzą do wysokich stanowisk. Jeden z nich pełnił funkcję kustosza w muzeum archeologicznym w Madabie. Był bardzo uprzejmy i pokazywał nam papirusy z Qumran.
    Niedaleko rzymskich miast stoi zamczysko Karak. To z kolei spuścizna po krzyżowcach, zwanych tutaj Frankami. Wyjechałem stamtąd z guzem na głowie. To wina niejakiego Renalda de Chatillon. Nie wystarczyło mu, że zamordował krewnych sułtana Saladyna. Zastawił na mnie pułapkę w postaci za niskich przejść w lochach zamku. Całe życie był złośliwym łotrem i nawet po śmierci mu nie przeszło.
    Odrębnego opisania wymaga nasza wyprawa na górę Synaj. Był to wyczyn sportowy pełną gębą. Nocne wejście na wielką górę i podziwianie wschodu słońca na pustyni.  Wspinaczka prawie taka, jak na nasze Rysy. Tyle tylko, że tamtejsze góry stanowią zarazem pustynię. Bajecznie kolorowe skały, rumowiska i piaski bez jednego źdźbła trawy. Widoki nieprawdopodobnie piękne, ale niestety nie da się tam żyć (jeżeli nie jest się Beduinem). U stóp góry Synaj, w klasztorze św. Katarzyny można zobaczyć prawdziwy „krzak gorejący”. Bardzo dziwna roślina. Podobno rośnie tam od czasów Mojżesza i jest absolutnie samotna. Nie ma takiego krzewu nigdzie indziej, więc nie należy on do żadnego gatunku.
    Z Synaju jest już blisko do zatoki Aqaba, a tam rafy koralowe do podziwiania. Woda w zatoce jest tak słona że szczypie w oczy, ale to oczywiście nic w porównaniu z Morzem Martwym. Tam to dopiero jest słono! Woda w tym przedziwnym jeziorze jest tak ciężka, że nie da się utonąć. Należy zachowywać się ostrożnie i uważać, aby nie pochlapać twarzy. Podobno nadbrzeżne błoto ma właściwości lecznicze.
    Przez ostatnie dni pielgrzymki wędrowaliśmy po Galilei - ojczyźnie Chrystusa. Zupełnie inna kraina. Zielone pola, kwiaty, drzewa, deszczyk sobie pada. W Judei i Jordanii były tylko oliwki rosnące na gołych kamieniach. Piękne jezioro Genezaret przywitało nas ciszą. Przepłynęliśmy statkiem do kibucu Ein Gew na wzgórzach Golan, gdzie spożyliśmy pieczone „ryby św. Piotra”. Wspaniała uczta! Z należnym szacunkiem stanęliśmy nad brzegiem Jordanu. Rzeka ta jest dużo szersza na początku, gdy wypływa z jeziora Genezaret, niż przy ujściu do Morza Martwego. Po prostu okoliczni mieszkańcy wypijają większość wody. W Galilei odwiedziliśmy Nazaret, który dzisiaj jest dużym miastem, tonącą w kwiatach Górę Błogosławieństw i Kafarnaum. To dziwne, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikt nie wiedział, gdzie to miasto było. Po trzęsieniu ziemi ruiny zostały przysypane ziemią. Archeologowie uważają, że to prawdziwy cud. Przez dwa tysiące lat nikt tam nic nie robił i dzięki temu, dzisiaj możemy stanąć w synagodze dokładnie w miejscu, z którego Chrystus nauczał pierwszych wiernych. Odwiedziliśmy także Kanę Galilejską, w której nie zapomnieliśmy o odnowieniu ślubów małżeńskich (podobnie, jak nie zapomnieliśmy o odnowieniu chrztu nad Jordanem).
    Na koniec powinienem poświęcić trochę miejsca świątyniom. Najpiękniejsze są świątynie nowe, budowane w dwudziestym wieku w stylu modernistycznym. Wielkie wrażenie robi Świątynia Przemienienia na górze Tabor i Bazylika Zwiastowania w Nazarecie. Gorzej wyglądają świątynie historyczne, jak Bazylika Narodzenia w Betlejem czy Bazylika Grobu Bożego. Świątynie te były sto razy przebudowywane i są źle zarządzane przez skłócone gremia międzywyznaniowe. To najbardziej przykre wrażenie z całej pielgrzymki. Muszę niestety przyznać, że dużo bardziej elegancko wyglądają meczety na wzgórzu świątynnym w Jerozolimie. Stoją tam dwa pięknie zdobione meczety- Kopuła Skały i Al Aqsa- zbudowane w czasach kalifa Omara. Czymś w rodzaju świątyni jest także muzeum Yad Vashem, pięknie postawione na wzgórzu Herzla (twórca ideologii syjonistycznej). Na szczycie wzgórza stoi wyraźnie widoczny dar Lecha Wałęsy - wagon z czasów holokaustu. W parku rosną drzewka z nazwiskami ludzi ratujących Żydów przed zagładą, w tym wiele nazwisk polskich.
    Po dwóch tygodniach wracamy do naszej nudnawej ojczyzny, gdzie nikt nie podkłada bomb w autobusach i nie trzeba kilka razy dziennie przekraczać granicznych murów pod czujnym okiem strażników. Może mamy w kraju trochę mało atrakcji, może nie mieszkało u nas tylu świętych apostołów i wielkich proroków, ale jednak mam dziwne wrażenie, że brak atrakcyjności też ma pewne zalety. Zwłaszcza, że po przyjeździe dowiedzieliśmy się o bijatyce w Bazylice Grobu Bożego. Pobożni mnisi prali się po pyskach przy grobie Chrystusa. Interweniowała izraelska policja. Na szczęście katolicy nie brali w tym udziału. Pobili się prawosławni Grecy z Ormianami na oczach Żydów i Palestyńczyków. Nader oryginalna misja ewangelizacyjna.
    Nie chcę jednak zakończyć złośliwą uwagą sugerującą, że wróciliśmy z naszej pielgrzymki w minorowym nastroju. Nic podobnego. Ziemia Święta promieniuje jakimś dziwnym czarem. Sławne i podziwiane są tamtejsze wschody i zachody słońca, sugerujące metafizyczną atmosferę tej krainy. Ta atmosfera powoduje, że księgi biblijne i ewangeliczne stają się bardziej zrozumiałe. Nie wiem, czy to dotyczy wszystkich, ale ja mam wrażenie pewnego duchowego uczestnictwa w wydarzeniach, które do tej pory znane były jedynie z lektury.
                                            Michał Malicki            

poglądy liberalno - konserwatywne, euroentuzjasta

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości