„Powołuję na świadka Chrystusa Pana, który mnie osądzi, że mój głos jest dany na tego, który – według woli Bożej – powinien być, moim zdaniem, wybrany”
Powyższy cytat pochodzi z Konstytucji Apostolskiej Universi Dominici gregis wydanej 22 lutego 1996 roku przez papieża św. Jana Pawła II. Dokument ten został znowelizowany 22 lutego 2013 roku przez papieża Benedykta XVI. Korekty te nie zmieniały jednak istoty postanowień Konstytucji z 1996 roku. Dlatego można przyjąć, że od tego czasu wybór następcy św. Piotra dokonywany był w opisany w niej sposób. Nie była ona jednakże niczym wyjątkowym, a sam św. Jan Paweł II w jej preambule odwoływał się do dziedzictwa Piusa X, Piusa XI, Piusa XII, Jana XXIII i Pawła VI, pisząc, że odnosi się do ich dorobku z „głębokim szacunkiem”, a porusza tę sprawę ze względu na „świadomość zmienionej sytuacji, w jakiej żyje dzisiaj Kościół”. Widać więc tu pewną kontynuację, ową hermaneutykę ciągłości, o której mówi kardynał Ryś.
Wiele zdań napisano na temat pontyfikatu Franciszka i nie zawsze były to słowo przyjemne. Znaczna część z nich została napisana, wypowiedziana także przez ludzi deklarujących się jako katolicy. Zapominano przy tym o niezwykle istotnej sprawie. Jego wybór na tron Piotrowy dokonany był „według woli Bożej”. Owszem, rozeznanej ludzkim rozumem kardynałów, ale „woli Bożej”. Pamiętać trzeba przy tym, że odczytanie tej „woli” nie tylko przez kardynałów przy wyborze nowego papieża, ale także przez nas, także w naszym codziennym życiu, dokonywane jest z zasady za pomocą danego nam przez Boga rozumu. Jeśli więc podważamy tylko ten jeden wybór argentyńskiego duchownego na papieża, to tym samym, może nawet mimowolnie, podważamy możliwość rozeznania „woli Bożej” jako takiej. Nie jest bowiem tak, że raz ta „wola” jest, a raz jej nie ma. Tak samo, jak nie ma tak, że raz Bóg jest, a raz go nie ma. To nie pstryczek – elektryczek. On jeden jest. JESTEM. Tak w końcu przedstawił się Mojżeszowi.
No, chyba że ktoś w ogóle nie wierzy w Boga i jego wolę. Wtedy problemu nie ma, bo nie ma Tego, który jest i który ma wolę. Po prostu nie ma kogo i co rozeznawać. Pustka. Anihilacja. Lub gra interesów. Na zasadzie – dasz mi swój głos, a ja odpłacę ci jakimś stanowiskiem. Cóż, zabrzmi to co najmniej uszczypliwie, ale ponoć każdy sądzi po sobie. Podejrzewam zresztą, że osób, które tak widzą papieża Franciszka, a niewierzących szczególnie, nie przekona i to, że św. Jan Paweł II w przywołanej wyżej Konstytucji Apostolskiej, przeciął potencjalne spekulacje na ten temat, pisząc w niej, że: „Jeśli przy wyborze Biskupa Rzymskiego popełniono by […] przestępstwo symonii, postanawiam i deklaruję, że wszyscy ci, którzy byli tego winni, popadną w ekskomunikę latae sententiae”. Czyli osoba popełniająca taki delikt automatycznie jest ekskomunikowana, wykluczona z Kościoła z samego faktu zaistnienia tego typu przestępstwa.
No i jest jeszcze kategoria „prawdziwych – niewybranych papieży”. Osób, które „wiedzą” lepiej. Lepiej od Kościoła i kardynałów. Lepiej może nawet i od samego Boga. Bo są lepsi, prawdziwsi, żarliwsi, gorętsi i jacy tam jeszcze. I nie wahają się tego o sobie głosić. Inni może i się modlą, ale źle się modlą. Inni może i czytają Pismo, ale źle czytają. Itd. Trzy kropki.
Kim więc był papież Franciszek? Odpowiedź jest prosta. Był nowym Piotrem. Tak jak obecnie jest nim Leon XIV.
Inne tematy w dziale Kultura