TylkoJeden TylkoJeden
2771
BLOG

CPK

TylkoJeden TylkoJeden Centralny Port Komunikacyjny Obserwuj temat Obserwuj notkę 133

Centralny Port Komunikacyjny jest nowym (po elektromobilności – któż jeszcze o niej pamięta?) konikiem premiera Morawieckiego i całego rządu. Warto się przyjrzeć temu konikowi. Tym bardziej, że nie będzie on nam darowany, ale ma nas kosztować kilkadziesiąt miliardów. Sporo. Postarajmy się więc spokojnie i obiektywnie rozważyć różne ‘za’ i ‘przeciw’ zanim zaczniemy tak naprawdę realizować ten (Polska) Wielki Projekt. Bo w sferze werbalnej realizujemy go już jakieś 3-4 lata.

Pierwszym i najważniejszym (bo „merytorycznym”) argumentem ‘za’ są różne „badania i analizy” wskazujące na rozwój ruchu lotniczego w perspektywie 20-30 lat. Ile warte są „badania, analizy i prognozy” wszelakich ekspertów, naukowców, etc. wybiegające w przyszłość o 20, 30 czy 50 lat; to mogliśmy się przekonać już wielokrotnie w ostatnich dziesięcioleciach. Najprościej rzecz ujmując, są warte mniej niż papier na którym je spisano. Były ich już tysiące – odnośnie gospodarki, zasobów ropy, samochodów z napędem atomowym (lata 50-te XX w.), i co roku powstają nowe. Statystycznie, czasem któraś musi trafić. I pewnie czasem się to zdarza. Owszem, można by postawić paręset złotych na tę czy inną „prognozę”. Ale kilkadziesiąt miliardów? Szalony pomysł.

Problem polega na tym, że w szybko rozwijającym i zmieniającym się świecie, racjonalne prognozy można czynić w perspektywie 3-5 lat. Co najwyżej 10. Ale CPK ma być ukończone najwcześniej za lat 15. Biorąc pod uwagę możliwe poślizgi i opóźnienia, rozsądniej mówić o 17-20 latach. A i to może być zbyt optymistyczne. Jak będzie wyglądał rynek lotniczy za ćwierćwiecze? Czyli wtedy, gdy CPK osiągnie pełnię wydajności? Tego nie wie nikt.

Kto 7 lat temu przewidywał Gretę Thunberg? Nikt. Któż, poza złośliwym wariatem, mógłby 7 lat temu przewidzieć, że „konserwatywny”, wolny od postępowych szaleństw (a wręcz broniący Polski przed nimi!) rząd PiS utworzy Ministerstwo Klimatu? Walka z klimatem, czy też o klimat, postępuje. A samoloty są chyba najbardziej paliwożernym środkiem transportu. Tak więc „badania i analizy” dotyczące palącej potrzeby posiadania takiego lotniska jak CPK za lat 20, są warte tyle, ile wszelkie inne fantazje i dywagacje. Wiem, że tak ostre postawienie sprawy może budzić wątpliwości. Dlatego wrócę jeszcze do kwestii „przewidywań” w poniższym tekście. 


Drugim, i jakże lubianym, argumentem fanów CPK jest to, że „Niemcy też budują takie lotnisko”. Stawianie Niemców jako wzorca trafnych decyzji i rozwiązań jest nieco ryzykowne w dobie kryzysu uchodźczego. Nie wspominając już o wielkiej aferze jaka wstrząsnęła niemieckim przemysłem motoryzacyjnym, gdy kilka lat temu okazało się, że dopuszcza się on prymitywnych oszustw na wielką skalę. Krótko mówiąc: Niemcy też miewają gorsze dni.

Ale to oczywiście zbyt mało, zwłaszcza gdy w przestrzeni publicznej funkcjonuje kąśliwa fraza: „Po co nam CPK, skoro będzie lotnisko w Berlinie”. Tak. Przyznaję. Zrobienie Niemcom na złość, pokrzyżowanie ich planów, ma pewien walor. Pewnie dla wielu, nie tylko dla mnie. Ale! Wydawanie kilkudziesięciu miliardów, po to by uczynić budowane przez Niemców wielkie lotnisko pod Berlinem nierentownym to cena chole… tj. chciałem napisać: piekielnie wysoka, jak na psikus. Trzeba być nierozgarniętym, by iść na coś takiego.

Bo, niestety, z faktu że lotnisko niemieckie będzie deficytowe, bynajmniej nie wynika, że nasze właśnie będzie rentowne. Wręcz przeciwnie! Wręcz przeciwnie dlatego, że niemieckie państwo, a zwłaszcza niemieckie koncerny mają bardzo wiele sposobów, by wymusić na swoich kontrahentach i poddostawcach korzystanie z lotniska w Niemczech. Biorąc pod uwagę jak silna jest pozycja niemieckiego kapitału w Polsce, może się okazać, że nawet firmy działające u nas będą korzystały z lotniska w Berlinie. I co wtedy? Naprawdę, tylko ktoś bardzo naiwny może wierzyć, że nie będziemy musieli dopłacać do naszego CPK, jeśli Niemcy będą dopłacać do swojego.


Trzecim argumentem, niezwykle chętnie powtarzanym w obecnej kampanii prezydenckiej (zwłaszcza w związku z tzw. „koronakryzysem”), jest argument mówiący o wielkich ambicjach, aspiracjach, śmiałych celach Dumnego Narodu, idący mniej więcej tak: „Wiecie, co my robimy tym CPK? My otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: patrzcie - to jest nasze, przez nas budowane i to nie jest nasze ostatnie słowo!”. Wciąż mam wrażenie, że gdzieś już takie frazy słyszałem. Ale mniejsza o to gdzie.

Zajmijmy się po prostu tym argumentem. Jest on jak najbardziej racjonalny. Zgodny z całą niekwestionowaną wiedzą ekonomiczną. Każdy światły i mądry ekonomista powie, że państwo powinno się ograniczyć do budowy infrastruktury. Tak właśnie USA wychodziły już z wielu kryzysów. W tym z tego największego: lat 20-tych. Czy może być lepszy wzór? Chyba nie.

Przyjrzyjmy się więc dwóm innym przykładom: mądrych i głupich działań. Najpierw działania mądre. Po wejściu do UE Hiszpania, tak jak my obecnie, otrzymywała dużo pieniędzy z programów unijnych na „wyrównanie różnic w poziomach gospodarczych” – między ówczesną Hiszpanią, a czołówką UE. Hiszpanie wydawali te pieniądze (wraz z wkładem własnym) w sposób rozsądny i racjonalny. Zgodny z zaleceniami wielu światowych ekspertów. Oczywiście nie obyło się bez pewnych błędów i nadużyć. Ale ogólnie robiono, co trzeba.

Przez 20, czy więcej lat, Hiszpania kwitła. Kolejne inwestycje w drogi, porty, lotniska, czy wreszcie budownictwo mieszkaniowe zapewniały miejsca pracy i wzrost zamożności. Eksperci ekonomiczni się nie mylili. Aż wreszcie Hiszpania z naddatkiem wybudowała wszystko, co było jej potrzebne. Z naddatkiem, gdyż widziałem reportaż o całej dzielnicy nowo wybudowanych bloków, w których prawie nikt nie mieszka. A dlaczego? Bo nie ma pracy. Brak środków do życia. Bez końca można produkować samochody, maszyny, itp. Ale nie można bez końca budować. To samo widać w Grecji. A pewnie znalazłyby się i inne przykłady.

Oczywiście, można wierzyć, że my tu będziemy budować infrastrukturę, a „niewidzialna ręka rynku” sama stworzy ‘przy okazji’ przemysł. Można. Któż broni wieść życie naiwnej pensjonarki. Budowa infrastruktury nigdzie nie stworzyła silnego przemysłu jeśli wcześniej go tam nie było. Lub jeśli przemysł, nie dość że rachityczny, to jeszcze był „własnością zagranicy” – jak to pięknie ujął nasz Premier. Naprawdę, przykładów jest wiele, ale kto chce, ten może się tutaj kłócić bez końca. Jak w każdej innej tego typu sprawie – np.: czy takie lub inne decyzje Reagana/Thatcher były słuszne. Tu nie da się przeprowadzić matematycznego dowodu. Tyle przykładu działań „mądrych”.

Teraz zajmijmy się przykładem działań głupich. Głupi są oczywiście Koreańczycy z Południa. Ci ekonomiczni analfabeci powołali do życia państwowe „czebole”. Wielkie koncerny produkujące samochody, maszyny, elektronikę. Głupcy. Nie wiedzieli, że „państwowe” nie jest drogą do sukcesu? Oczywiście „żelazne prawa ekonomii” są nieubłagane. Jak śmierć i podatki. Wielkie państwowe czebole były nieporadne i niewydajne. Koreańczycy zostali z niczym. Zupełnie z niczym. No, jeśli nie liczyć LG, Samsunga i Kia, które jakoś – pomimo lub wbrew działaniom rządów Korei Płd. powstały. Tego samego Samsunga, który w Polsce otworzył centra badań i rozwoju, tak aby zdolni Polacy mogli tworzyć własność intelektualną, z której Koreańczycy będą czerpać profity przez kolejne dziesięciolecia. I tej samej Kia, dzięki której polska policja i inne służby mają samochody, gdyż sami nie potrafimy ich wyprodukować.

Zaiste – głupi ma szczęście. Popełniwszy straszliwy błąd pójścia wbrew zaleceniom ekspertów i znawców ekonomii, Koreańczycy zostali nagrodzeni dołączeniem do światowej czołówki wysoko rozwiniętych gospodarczo krajów. I to nie tak jak Polska – na papierze. Według „wskaźników”. Tylko w istocie. Marzę o tym, by polski rząd zgłupiał i zaczął postępować tak, jak kiedyś rządy Korei. A może to nie była głupota?

Bo, o ile nie sposób przewidzieć czy i o ile wzrosną lub spadną przewozy lotnicze za lat 15, 20, czy 30; o tyle można być pewnym, że przemysł motoryzacyjny, maszynowy, elektroniki i AGD będą wciąż istnieć za lat 20, 30 czy 50. Chyba, że nasza cywilizacja (techniczna) całkiem przestanie istnieć. Ale jeśli tak, to najlepiej usiąść, nic nie robić, sprzedać wszystko i spokojnie czekać na „koniec świata”.

Ktoś powie: „No tak, ale CPK będzie zbudowane w znacznej części za unijne pieniądze. Takiej okazji nie można zmarnować!”. Może i tak. W końcu na miejscu krajów starej unii też zrobiłbym wszystko, aby kraje takie jak Polska wydawały swe pieniądze na inwestycje, które nie zmienią zasadniczo ich sytuacji. A przy tym ułatwią stworzenie „gospodarki wielkiego obszaru”. Z centrum na zachodzie i podwykonawcami/odbiorcami na wschodzie. CPK z pewnością nie stanie na drodze tym planom. 

PS.

Jest jeszcze argument z dziesiątek tysięcy miejsc pracy, które powstaną dzięki CPK. Ale jest on tak słaby i zawyżony – mówi się nawet o 100-150 tys. miejsc pracy, a ja „bez kozery powiem pińćset” (tys.) – że aż szkoda na niego pikseli ekranu. Bo co to będą za miejsca pracy? Kierowców? Magazynierów? Sprzątaczek? Pakowaczek? Prace marzeń dla młodych pokoleń.


TylkoJeden
O mnie TylkoJeden

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka