mona mona
1726
BLOG

Sierżant Ludmiła Lwowa oraz inni "imperialni żurnaliści".

mona mona Polityka Obserwuj notkę 8

"Nie wolno wyrzekać się misji. Inaczej wpadniecie w nicość, tak jak Polska (…) półzdechły pies, którego depczą przechodnie, gospodynie oblewają wrzątkiem, a dzieci dla zabawy obrzucają kamieniami." *

Powyższe słowa doskonale oddają to, co większość z nas myśli o Rosji i jej stosunku do Polski. Najgłupszy leming powinien je zapamiętać - to naprawdę łatwe.


Oczywiście wiem, że sierżantów w ruskiej armii nie ma, ale Ludmiła Lwowa tak mi się kojarzy: jako ten zupak - szef kompanii, który wszystko wie najlepiej, albowiem wyczytał w regulaminie. Albo - jakby przeczytała artykuł Germana Sadułajewa, z którego cytatem jest powyższe motto.
Podejrzewam jednak, że to Sadujew wykształcił się na tekstach Lwowej & co.

 Tak więc Lwowa "wyczytała w regulaminie", że trzech łobuzów, wrzucających petardy na teren polskiej ambasady w Moskwie to coś zupełnie innego, niż trzech łobuzów rzucających petardami na teren ambasady w Warszawie, choć złapano i tych moskiewskich - i tych "naszych". Bo tamci są ich, a nasi - tego "pólzdechłego psa"

Zupełnie w tym stylu jak żurnalista Kirianow, który nie życzył sobie (w programie Wildsteina) żadnej rozmowy na temat niedawnych manewrów, w których celem były państwa nadbałtyckie i oczywiście Warszawa, opowiadając  za to o wielkiej kulturze, którą nam przyniosła Armia Czerwona. Acha - i o tym, że wciśnięcie guzika nuklearnego nie wymaga ćwiczeń...
Albo w stylu tych babuszek - "imperialistek" z moskiewskiej kolejki, które krzyczały, że nie oddadzą Wysp Kurylskich, choć nietrudno zgadnąć, że nie bardzo miały pojęcie, z czym się jada owe wyspy - i gdzie w ogóle są.

Nie mogę sobie odmówić komentarza do tej kirianowskiej "kultury": oto wcale nie krasnoarmiejcy wymyślili dekorowanie się po łokcie ukradzionymi zegarkami. Pierwszy, o którym mówi historia, to zegar w monastryrze Sawwino - Storożewskim, w Zwenigorodzie, który zrabowano w polskiej rezydencji królewskiej już w 1654 roku... Nawyczki zawsze gdzieś się rodzą, gdzieś mają początek.
 "Dobry uczynek - jak Kali komuś ukraść krowy..."


 Wracając do rzeczy - "Wielkorusy", szczególnie te wyhodowane w Sowietach, tak już mają. Trudno. Wciąż im się zdaje, zupełnie serio, że oni, obywatele byłego imperium, są z natury rzeczy mądrzejsi, w związku z czym mogą oni sami - nie mówiąc już o Wielkiej Ojczyźnie - pozwolić sobie na pouczanie innych narodów, choćby urządzając manewry, w których te narody są celem.
Jakby nie wiedzieli nic o wyludnionej niemal zupełnie przebogatej Syberi, skąd uciekli już niemal wszyscy, którzy mogli uciec, zniszczone zostało - albo właśnie niszczeje cała reszta - a "Imperium" opiera swoje istnienie na jednym surowcu.
To zdolna nacja - od czasów Piotra I nie dała rady wykorzystać bogactw syberyjskich, choć potrafila zniewolić tę ziemię, zaludnić ją skazańcami i zamordować tam całe narody. Dobry Bóg chyba przeklął tych "imperialistów" - bo to się kupy nie trzyma.


Żurnalistka Lwowa przywołała też nieopatrznie (a może jednak celowo?) obchody Dnia Jedności Narodowej, nowiutkiego święta, ustanowionego zamiast rocznicy przesławnej Rewolucji Październikowej, która stała się nagle démodé ( choć jej "święty", albo to, co z niego zostało, wciąż jest obiektem kultu) - i biegusiem ustanowiono coś innego.
 
Czemu akurat przywołano 1612 rok, kiedy to pogoniono Polaków z Kremla? Ależ jasne: ku zgodzie narodowej! Święto jest także religijne, a jakże! To święty obraz Matki Boskiej Kazańskiej walnie przyczynił się do wygnania polskich interwentów. Czyli "wszystkie ręce na pokład" - oznajmił Putin w 2004, ustanawiając to "pokojowe" święto.

I oto tego "świetego" dnia "żaden kamień nie poleciał w stronę polskiej ambasady" - oznajmiła Lwowa.

Nawet wiem, dlaczego:

"Po 8 latach Rosjanie nadal nie utożsamiają się z tym świętem. 46 procent uczestników sondażu przeprowadzonego przez fundację "Opinia Publiczna" nie wie co dziś świętuje. Jedni twierdzą, że chodzi o rocznicę jakieś bitwy, inni że to rocznica uchwalenia konstytucji. 81 procent badanych nie zamierza obchodzić Dnia Jedności Narodowej, a 57 procent twierdzi że nie ma potrzeby organizowania takiego święta."

http://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/442197,rosjanie-nie-wiedza-jakie-dzis-obchodza-swieto.html

Ludmiła Lwowa, zapytana o cel tego święta - wdzięcznie się roześmiała. Lwowa wie, o co MIAŁO chodzić, kiedy tę zastępczą rocznicę ustanowiono, ale wie także, że piękny plan nie wypalił:  tego dnia świętują rosyjscy "nazi", którym rączki same się układają do "heilowania", a demonstrantom nawet do glowy nie przychodzi Polska.

 "Rosja dla Rosjan", "Moskwa dla Moskwian" - a Polacy, razem z ich ambasadą, są  najmniejszym "bólem głowy".

A teraz - bądźmy poważni:

Nietrudno sobie wyobrazić stan ducha ludzi w budynku rosyjskiej ambasady, kiedy zorientowano się, że trasa Marszu absolutnie koniecznie musi defilować obok ich placówki z ogromnym morzem polskich flag. Siedzący tam ludzie mieli świadomość już choćby "psychologii tłumu", ale oczywiście także świadomość, że w tym tłumie - jak w każdym - zawsze znajdzie się trochę łobuzerii, trochę prowokatorów, albo po prostu łobuzów - prowokatorów, dwa w jednym.

Deklamacje Ludmiły Lwowej czy Kirianowa - to jedno, ale oni nie musieli być w ambasadzie.

Nie chcialabym znaleźć się w skórze ludzi, którzy tego dnia byli tam w pracy. Tłum jest tłumem, coraz bardziej przekonanym, że Rosja jest - jaka była, nie ma mowy o żadnej normalizacji stosunków: gnijące imperium wciąż uważa, że może z nami robić, co mu się żywnie podoba - a reakcją polskiego rządu jest  jedynie merdanie ogonkiem.
 Na szczęście nie stało się nic - albo tyle, co nic. Choć nasze łobuzy okazały się, zdaniem Lwowej, znacznie bardziej paskudne, niż ich łobuzy.

Tak więc nie jestem szczególnie zdziwiona, kiedy Komorowski pokornie przytrzymuje strzemię ruskiemu chanowi, prosząc o jarłyk. Ma za co przepraszać: za sam strach rosyjskich dyplomatów, za zgodę na tak głupią trasę Marszu ( ratusz nie musiał się na to godzić) za głupie działania policji, za cały ten bałagan.


Jakkolwiek nie byłoby to zabawne - ten człowiek naprawdę reprezentuje Majestat Rzeczypospolitej.

Tak, na marginesie - miałam trochę pretensji do PiSu o obchody w Krakowie. Ale "sama Olejnik" ( jak słyszałam bokami) oznajmiła, że tam nawet jeden kwiatek nie został złamany. 

Chyba nie ma wątpliwości, że sama obecność Jarosława Kaczyńskiego w Warszawie dałaby asumpt do niekończacych się dyskusji - choćby o Jego "prowokacyjnym milczeniu" i "duchowych, stadionowych dzieciach", rozwalających Warszawę.

Czyżby kibole nie znali drogi do Krakowa?

Link do słow, które potraktowałam jako motto:

http://wpolityce.pl/artykuly/67045-rosyjski-pisarz-polska-nie-dorosla-do-powaznych-wyzwan-wyrzekla-sie-swej-misji-i-dlatego-wpadla-w-nicosc











 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Polityka