Można zagrożony odcinek racjonalnie i wyraźnie oznakować. Zmienić kolor nawierzchni, umieścić na niej czytelne znaki poziome, w postaci graficznej reprezentacji znaków ograniczenia prędkości. Samą nawierzchnię można na przykład łagodnie pofałdować, aby gapowaty kierowca za pomocą doznań kinestetycznych, powrócił do optymalnego stanu koncentracji uwagi.
14 stycznia 2013, studio TVP – 2, pojedynek gigantów. Lis versus Nowak. Redaktor, który zwabił ministra do studia, aby pożreć go na oczach publiczności. Bez pardonu, bez taryfy ulgowej i momentami, bez klasy. Minister z miną uczestnika krucjaty, dziarsko ripostuje, dając się wciągnąć w bezsensowny jazgot i „mówienie synchroniczne”.
Redaktor prezentuje nagranie wideo, obrazujące bezsens ograniczania prędkości do 50 lub 40 km/h, na bezpiecznym, trzypasmowym odcinku drogi. Bezsens tym większy, że dodatkowo umieszczony jest tam radar.
- A nie zauważył pan, że tam jest przejście dla pieszych? – Triumfalnie przygważdża adwersarza minister, budząc aplauz połowy widowni.
Potem rozmowa przemienia się w sesję nagraniową audio-booka. Minister „zupełnie przypadkiem”, wchodząc do studia, rozpoznał wśród publiczności autorkę książki, której egzemplarz akurat wziął ze sobą. Książka jest zbiorem dramatycznych relacji tych, którzy w wypadkach drogowych stracili najbliższych. Minister „pozwala sobie odczytać krótki fragment”. Fragment dotyczy relacji zrozpaczonej matki, której dziecko zabił zmotoryzowany pijak.
Potem jest już tylko gorzej. Obaj panowie nie szczędzą sobie złośliwości, redaktor zapędza się i mówi do ministra per „ty”, a minister daje się przygwoździć pytaniem, dlaczego, skoro chodzi o bezpieczeństwo na drogach, a nie o cyniczne zyski do budżetu, planowane jest podniesienie wartości mandatów, a nie ich likwidacja i zastąpienie zwiększeniem liczby punktów karnych.
Panie Redaktorze, strategia wizerunkowa dziennikarza, to jego prywatna sprawa. Nie będę więc się odnosił do pańskiego zachowania podczas audycji.
Panie Ministrze, jeśli przez trzypasmowy odcinek szybkiej trasy przebiega przejście dla pieszych, to oczywiście można kierowcom zaburzyć płynność jazdy, ustawiając tam radary. W ten sposób także się ich zdekoncentruje, ponieważ większość kierowców, widząc znak ostrzegający przed radarem, przestaje skupiać się na obserwacji sytuacji drogowej, a zaczyna wyszukiwać wzrokiem, gdzie zlokalizowane jest wrogie urządzenie.
Można jednak postąpić inaczej. Po pierwsze, można nad zagrożonym odcinkiem przerzucić kładkę dla pieszych, lub pod jezdnią zlokalizować przejście podziemne. W ten sposób odcinek nie przestanie być szybki, a stanie się bezkolizyjny.
Można zrobić coś jeszcze. Można zagrożony odcinek racjonalnie i wyraźnie oznakować. Zmienić kolor nawierzchni, umieścić na niej czytelne znaki poziome, w postaci graficznej reprezentacji znaków ograniczenia prędkości. Samą nawierzchnię można na przykład łagodnie pofałdować, aby gapowaty kierowca za pomocą doznań kinestetycznych, powrócił do optymalnego stanu koncentracji uwagi. Znaki pionowe mogą mieć postać świetlnych tablic, aby były widoczne z daleka po zmroku. A znak ostrzegający przed radarem powinien być jaskrawy i zaopatrzony w pulsujący sygnał świetlny. Podobnie jak sam radar, aby wzrokowe odnalezienie go trwało maksymalnie krótko.
To, że eksperci z politechniki, zapytani o to, gdzie trzeba postawić radary, aby było bezpieczniej, wkazali okreslone lokalizacje, nie jest argumentem, który mnie przekonuje. W mojej opinii ci sami eksperci tak samo odpowiedzieliby na pytanie, które lokalizacje trzeba na nowo, starannie i wyraźnie oznakować, aby przestali tam ginąć ludzie.
Co się zaś tyczy dzieci, zabijanych przez zmotoryzowanych pijaków, to używanie tego przykładu, jako argumentu na rzecz łupiących nas fotoradarów, obraża po prostu inteligencję odbiorców.
Kontynuację bloga znajdziecie Państwo pod tym adresem: http://szmarowski.salon24.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka