Żaden limit prędkości nie zmusi kierowcy do respektowania pierwszeństwa pieszych. Rozwiązaniem nie są radary. Rozwiązaniem jest kompleksowy system modelowania zachowań na drodze.
Obejrzyjcie Państwo ten materiał. Sytuacja, którą uwidoczniono w połowie nagrania (1:36), rzekomo uzasadnia ustawienie radaru w rejonie przejścia przez ruchliwą ulicę.
Samochody mkną z dużą prędkością. Kierowcy ewidentnie ignorują pierwszeństwo pieszych, choć tych pieszych widać wyraźnie, a ich intencja skorzystania z przejścia przez jezdnię, jest czytelna.
Obywatele, szczególnie piesi obywatele, widząc takie sytuacje, nie mają wątpliwości, co należy zrobić. Postawić radar. Media bezrefleksyjnie, a minister transportu przebiegle, utwierdzają społeczeństwo w przekonaniu, że spowolnienie ruchu drogowego zagwarantuje bezpieczeństwo jego uczestnikom, w szczególności zaś zapewni pieszym możliwość swobodnego korzystania z przejść przez jezdnię. Sfrustrowany pieszy ma prawo złorzeczyć pod adresem kierowców. Można nawet zrozumieć, że nie odczuwa potrzeby rozróżniania między kierowcami respektującymi prawo, a piratami drogowymi. Ale minister transportu bierze ciężką forsę za to, aby zapewnić bezpieczne korzystanie z dróg wszystkim ich użytkownikom.
Gdy urzędnik z takim zakresem powinności lansuje obłąkańczą koncepcję totalnej inwigilacji i drakońskiego zamordyzmu, to znak, że płacimy nie temu facetowi, co trzeba.
Na początku lutego miałem okazję brnąć przez kilkukilometrowy odcinek, na którym ograniczono prędkość do 30 km/h. Spowolnienie wymusiła przebudowa drogi. Sznur samochodów sunął przez miasto - bardzo powoli i bardzo bezpiecznie. I NIEPOWSTRZYMANIE. Przed przejściem dla pieszych stała pani z dwojgiem maluchów. I nikt nie zatrzymał się, aby ją przepuścić. Poprawka: ja się zatrzymałem.
30 km/h równa się respektowanie pierwszeństwa pieszych? Panie ministrze transportu, jeśli to jest jedyna pańska strategia bezpieczeństwa, to WON ZE STOŁKA. Boś dyletant!
Nie istnieje taki limit prędkości, który zmusiłby kierowcę do respektowania pierwszeństwa pieszych. Rozwiązaniem nie są radary. Rozwiązaniem jest kompleksowy system modelowania zachowań na drodze. Żaden radar nie nauczy kultury. A co najważniejsze, w drogowym systemie bezpieczeństwa wcale nie chodzi o wychowywanie kogokolwiek. Chodzi o taką organizację ruchu na zagrożonych odcinkach, która spowoduje, że jedyną opcją będzie jazda zgodna zarówno z prawem, jak i zasadami bezpieczeństwa.
Tak jest w Szwecji. Ruch drogowy zorganizowano tam w taki sposób, że jeśli kierowca zachowuje się niebezpiecznie, to nikt nie ma wątpliwości, że robi to intencjonalnie. Czyli świadomie łamie przepisy. Taki kierowca, gdy już wpadnie w ręce sprawiedliwości, dostaje bogaty materiał do przemyśleń, wyrażony kwotą mandatu, który będzie spłacał bardzo długo.
Poznaj SZWEDZKĄ WIZJĘ ZERO
Radary są częścią problemu, a nie częścią rozwiązania. Co komu po systemie nadzoru, którego jedynym atrybutem jest to, że wszyscy dążą do przechytrzenia go. Komunikaty przez CB, aplikacje typu Yanosik, to techniki samoobrony, a nie instrumenty wspierające bezpieczną jazdę. Radar jest zagrożeniem dla kierowcy, więc kierowca szuka sposobów na ominięcie zagrożenia. Gdy mija zagrożenie - dla portfela kierowcy - wszystko wraca do normy. Czyli do jazdy z nadmierną prędkością.
I co z tego, że po masowym wprowadzeniu radarów we Francji, wyraźnie spadła tam liczba wypadków. Co z tego. Być może francuscy kierowcy przez lata dobrobytu, przejawiającego się także w standardzie dróg i pojazdów, nabrali złych nawyków. Być może wobec nich należy właśnie stosować ostre, nieprzyjazne środki. A może francuskie władze po prostu nie wymyśliły nic lepszego. Może zastosowanie modelu szwedzkiego dałoby ten sam efekt w statystykach bezpieczeństwa. We Francji są nie tylko radary. Jest tam także wieża Eiffla i zarobki w euro. Nasz rząd uparł się, aby kopiowanie Europy zacząć od gilotyn.
Strategia bezpieczeństwa, to właściwa organizacja ruchu. To kompleksowe oznakowanie Stref Zagrożenia. To kampanie edukacyjne w mediach. To punktowe, doraźne wystawianie patroli policyjnych w miejscach, gdzie wprowadzono "nowy ład" na drodze. Trzeba informować, przypominać i ostrzegać. Ten, kto ma do zaproponowania wyłącznie zamordyzm, powinien rozważyć przeprowadzkę na Kubę.
Wracając do przykładu z nagrania.
Radar nie jest tam potrzebny, bo nie doprowadzi do zmiany mentalności kierowców. Zwiększy natomiast frustrację tych, którzy śpieszą się, a zmuszeni są do powolnej jazdy pod batem radarowego nadzorcy. Nawet wtedy, gdy w okolicy nie kręci się żaden pieszy.
W takim miejscu należy po prostu wprowadzić właściwe oznakowanie i wesprzeć je czasową ekspozycją patroli policyjnych. Poprzeczne listwy na jezdni poprzedzające wjazd do Strefy Zagrożenia, zmieniony kolor nawierzchni (na przykład na czerwony), zmiana wielkości drogowych znaków zakazu i ostrzegawczych (powinny być co najmniej dwukrotnie większe), wprowadzenie nowych znaków (na przykład znaku "pieRWsi").
Takie rozwiązania sprawią, że kierowcy dostosują technikę jazdy do sytuacji na drodze. To znaczy uszanują pierwszeństwo pieszego, GDY TEN PIESZY SIĘ POJAWI. Jest to podejście elastyczne. Po co zmuszać kierowców do żółwiej jazdy, gdy absolutnie nikt na tym nie skorzysta?
Obywatel ma prawo domagać się surowych środków wobec piratów.
Minister transportu nie ma prawa zmyślać.
MODELOWANIE ZACHOWAŃ, GŁUPCZE!
PIEPRZ RADARY RAZEM Z NAMI
Kontynuację bloga znajdziecie Państwo pod tym adresem: http://szmarowski.salon24.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka