Część rodziców - jak i tej bardziej samodzielnej intelektualnie młodzieży - podkreśla, że nie protestowaliby przeciw religii w szkole, gdyby była to faktycznie nauka o religiach świata. Gdyby prowadził ją dajmy na to filozof lub religioznawca, a nie katecheta czy katolicki ksiądz. Inna z kolei część bardziej z kolei samodzielnych światopoglądowo rodziców w tego rodzaju dyplomację nawet się nie bawi. Kościół i przykościelna salka katechetyczną są dla nich jedynymi miejscami, w których szerzenie religijnego kultu ma jakąkolwiek rację bytu.
Tadeusz Rydzyk z tą wciąż rosnącą grupą społeczną kompletnie nie dyskutuje, choć to wyłącznie ona jest powodem jego troski. Zwraca się wyłącznie do malejącej grupy katolików, by ci w temacie religii stosowali presję wobec laicyzującej się grupy. By na ile się tylko da, utrudnili bliźnim rozstanie z religią. Pan Rydzyk dryfuje więc mocno w stronę religii totalistycznej. Odgórnie narzuconej i opresyjnej wobec niechętnych. To o tyle dziwne, że pan Rydzyk z wyznania i światopoglądu jest praktykującym kapitalistą, czyli niejako wolnorynkowcem. Kapitaliści zaś tym się m.in. charakteryzują, że swój towar przynajmniej ładnie opakowują. Nęcą i kuszą, a nie gonią za klientem z kijem.
Co z tym z pozoru błahym i mało istotnym wystąpieniem pana Rydzyka ma tytuł notki? Oprócz tego panarydzykowego kijaszka, który w historii był już przecież najprawdziwszym i ogniem i mieczem?
Ano chodzi o ten tzw. krużganek oświaty, czy jak to ci obrońcy ojcowizny i wiary ojców tam se zwą. O swojego rodzaju lekcję udzieloną jednej grupie przez drugą. Wszystko wskazuje bowiem na to, że w Jedwabnem nauczycielom też chodziło o dobrze zapamiętaną dla uczonych lekcję religii.
I tak to już niestety jest, że gdy religia wychodzi z kościoła i ze swoją nauką trafia do szkół, stodół, innych kontynentów czy do komercyjnych rozgłośni medialnych, to na ogół bardzo słabo się to kończy.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo