Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
713
BLOG

Akcja "Skleroza"

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Rozmaitości Obserwuj notkę 6

 

Coryllus opisał dziś brawurowo swoje przygody związane z pracą dyplomową. Przyznam, że ta historia wywołała we mnie falę sentymentalnych wspomnień, wszak czasy technikum, zwłaszcza przeżywane u progu lat 90-tych, to w praktyce jedna wielka historia sporu ucznianego cwaniactwa z wszechpotęgą oświaty, wtedy jeszcze o niemalże prl-owskim posmaku. Przypomniały mi się w związku z tym, pewne wydarzenia, których precyzyjnie nie obuduję czasem, miejscem i nazwiskami ze względu na dobro, wciąż żyjących i często aktywnie jeszcze biorących udział w życiu społecznym, informatorów.

Prolog

Przenieśmy się więc właśnie na początek lat 90-tych. Wyobraźmy sobie klasę pełną znudzonych, dorastających chłopaków, których cały ten skostniały system oświaty, bezlitośnie zmusza do nurzania się w wyjątkowo bezsensownych odmętach nikomu niepotrzebnej wiedzy. Słońce świeci, dziewczynom rosną biusty, a tu trzeba siedzieć w zakurzonych klasach i próbować, bezskutecznie zazwyczaj, koncentrować uwagę na technologii zbrojenia betonu, albo na typach przykanalików. Szczególnie jeden z przedmiotów zalazł naszym bohaterom za skórę. Wyjątkowo nudny, pełen nie dających się spamiętać definicji i prowadzony przez wyjątkowo, nawet jak na tamte czasy, znudzoną własną robotą nauczycielkę. Monotonnym głosem, mogącym pewnie uśpić nawet stado grzechotników, odczytywała ona wprost z pożółkłej książki, całe ustępy bełkotliwych technicznych informacji, często jednocześnie piłując pilniczkiem pomalowane najtańszym lakierem paznokcie. To był czas, kiedy w szkołach nie można było sobie pozwolić na ostentację w okazywaniu nauczycielowi swojego zniechęcenia. Tak więc bohaterowie tej opowieści, albo poświęcali czas owych lekcji na bezmyślne gapienie się w okno, albo dyskretne uzupełnianie braków w pracach domowych.

Ważne dla całej tej historii, jest to, iż wyżej opisany przedmiot objawiał się w planie lekcyjnym w postaci zbitki dwóch „godzin lekcyjnych” odbywających się jedna po drugiej, i rozdzielonych jedynie dziesięciominutową przerwą. Z początku potęgowało to tylko bezmiar nudy, bo jeszcze jedną tak nudną lekcję można było jakoś znieść, ale w zdublowanej formie stawały się one po prostu nieznośne. Jednak, jak dalsza opowieść pokaże, okoliczność ta miała się później stać wybawieniem.

Cały ten przykry obraz uzupełnić należy wspomnieniem o dodatkowej, bardzo mocno związanej z całością tego szkolnego terroru, szykanie. Klasówki. Pojawiały się one mniej więcej co trzy, cztery tygodnie i wówczas na naszych bohaterów spadał paniczny lęk. Nikt z nich nawet nie słyszał o kimś, kto w ogóle próbowałby wspomnianego przedmiotu się uczyć. Ba, nikomu też nie chciało się notować, tego co nauczycielka transmitowała pomiędzy piłowaniem szponów i kiedy takim samym, beznamiętnym tonem ogłaszała kolejny sprawdzian wiedzy, wszystkich jak jeden mąż ogarniała rozpacz. Ktoś tam próbował czegoś dowiedzieć się z ogromnego, wielotomowego podręcznika, ale było to w istocie syzyfową pracą, bo przecież mało kto wiedział nawet czego tam szukać. W efekcie ilość ocen niedostatecznych rosła lawinowo i sytuacja powoli wymykała się spod kontroli. Wystąpiła natychmiastowa potrzeba podjęcia jakichś środków zaradczych.

Rozpoznanie

W dawnych, technikowych czasach, sprawy wyglądały podobnie jak w przypadku organizacji walczących z dopingiem wśród sportowców. Był to jednym słowem świat nieustannego manewrowania, tak aby znaleźć się choćby o jeden krok przed pogonią. Kiedy okoliczności tego wymagały, zbierało się konsylium, coś w rodzaju rady starszych i szybko, niemalże ad hoc, tęgie i wyćwiczone w szkolnej partyzantce głowy, wymyślały plan mogący uratować niejedną uczniowską duszę.

Tak też było w tym przypadku. Pomysł na rozwiązanie nieprzyjemnej sprawy trudnych klasówek z tegoż nudnego do szczętu przedmiotu, przyszedł, jak to bywa najczęściej, przypadkiem. Pewnego dnia, przywoływana już i znana nam nauczycielka, w skierowanym na któregoś z anonimowych męczenników odruchu złości, otworzyła, nie wiedzieć po co, szufladę pod biurkiem i trzasnęła nią tak mocno, że odpadła z niej przednia część, a ze środka wysypała się ogromna sterta papierów, które okazały się być po prostu klasówkami napisanymi przez jakieś inne klasy. Dwóch, nazwijmy to głównych bohaterów, spojrzało na siebie znacząco. Obaj wpadli wówczas na tą samą myśl. Był to dopiero zalążek szerszego planu, ale jak się okazało, ten wstępny trop był bardzo dobry. Szybko, po wzmożonej pracy analitycznej i wywiadowczej, w którą wciągnięto kilka zaufanych osób, ustalono podstawowe fakty. Przeanalizowano cały ciąg wydarzeń poprzedzających, jak i tych kończących, dojmujący dla wszystkich sprawdzian. W toku śledztwa, oczom bohaterów objawiły się kwestie, na które wcześniej nie zwracali w ogóle uwagi, a które same wręcz zapraszały do działań operacyjnych.

Nauczycielka, tuż po zebraniu klasówek, otwierała szufladę pod biurkiem i wrzucała je tam pomiędzy inne materiały. Nie wiadomo, czy to z powodu obezwładniającej rutyny, czy to z poczucia własnej wyższości, nie zamykała tej szuflady nawet na klucz. W owej szufladzie spoczywały, z umiarkowaną godnością, płody intelektualne należące do kilku co najmniej klas. Jednym słowem, używając nomenklatury szpiegowskiej: było przebicie. Należało teraz tylko ustalić, czy da się przez nie przecisnąć. Jeszcze bardziej wzmożono prace analityczne i po kilku tygodniach, cały przebiegły plan ostatecznie nabrał kształtów, a wszystko ułożyło się niemal jak w szwajcarskim zegarku.

Przede wszystkim, za główny punkt wyjściowy mającej odbyć się próbnie akcji, przyjęto dwulekcyjny układ zajęć. Ku zaskoczeniu pionu analitycznego, okazało się, że nauczycielka po klasówce, odbywającej się zazwyczaj w czasie pierwszej lekcji, wrzucała do niezabezpieczonej i słabo chronionej szuflady prace, wyganiała uczniów na przerwę i zamykała klasę na czas jej trwania. Autostrada do sukcesu, można powiedzieć, wydawała się prosta i otwarta. Tu już płynnie przejdę do opisu akcji, której nadano operacyjną nazwę „Skleroza”.

Dzień X

W dniu X, wszystko odbywało się jak zwykle. Nauczycielka pisała na tablicy pytania, a głowy uczniów pochylały się nad kartkami i tężały z niewiedzy. Ona siadała więc przy biurku, wyjmowała pilniczek i patrząc czy nikt nie ściąga, piłowała paznokcie niemal aż do krwi. Nie mogła wiedzieć o pewnych rzeczach. Np. o tym, że wywiad klasowy rozpoznał bez trudu prostacką wręcz strukturę obronną, którą nauczycielka, w całej swej mizerii, kiedyś tam postawiła i uznała za wystarczającą. Otóż zadawała one te same pytania wszystkim klasom równoległym, i jak się udało ustalić, dwie lekcje wcześniej, jedna z klas dostawała dokładnie te same zagadki. Nie wiem jakim sposobem, ale udało się umyślnemu wywiadowcy, uzyskać dostęp do tych pytań, chyba miał ten ktoś tam swojego znajomka, dokładnie tego nie wiadomo i nie jest to w sumie najważniejsze.

Ważne, że to pozwalało wyzyskać czas na stworzenie duplikatów. Na początek, kilka najodważniejszych osób stworzyło takie duplikaty podczas lekcji poprzedzającej tę właściwą. Znając pytania i korzystając z podręcznika tworzyło się falsyfikaty przyszłych klasówek z imieniem, nazwiskiem, datą i pytaniami. Specjalna komisja potem dokonywała weryfikacji, nakazywała robić skreślenia, błędy i w ogóle wymuszała realniejszy wygląd, bo przecież wiadomo, że zwykłe tępaki nie mogły nagle zacząć tryskać fachową wiedzą. Bazowy materiał, z trudem, ale jednak w końcu powstawał. Pozostawało więc tylko jedynie wprowadzić go do nauczycielskiego krwioobiegu.

Akcja "Skleroza"

Tutaj zaczynała się właściwa akcja „Skleroza”. Kiedy nauczycielka zbierała klasówki i dzwonił dzwonek, jak sto razy wcześniej, bohaterowie nasi opuszczali grzecznie klasę i wychodzili na korytarz, a klasówki, też jak sto razy już wcześniej, lądowały w rozklekotanej szufladzie. Wtedy to po odczekaniu paru minut, jeden z uczniów, ze smutną miną, udawał się do pokoju nauczycielskiego ze skargą, iż zapomniał wziąć z klasy plecaka i nie może na wskutek tego zjeść drugiego śniadania. Nauczyciele bywali wtedy srodzy, ale przecież nie byli oprawcami, i na widok najbardziej zabiedzonego ucznia z klasy ich twarde serca z miejsca miękły. Któraś z nauczycielek dawała mu klucz, by mógł dostać się do kanapek z kiełbasą. Wtedy uczeń ten brał klucz, szedł do zamkniętej dotąd klasy, i nie dotykając nawet swojego plecaka, otwierał szufladę, znajdował właściwe klasówki i dokonywał podmiany. Wracał do pokoju nauczycielskiego i gnąc się w podziękowaniach zwracał klucz ratunkowy.

Pozostawało czekać na efekty. Te przeszły najśmielsze oczekiwania. Zamiast ocen niedostatecznych, pojawiły się trójki, a nawet i czwórki. Stopniowo, coraz więcej osób chciało mieć lepsze oceny i koniec końców, wymieniano w ten sposób wszystkie prace, po prostu wyjmując jeden plik papieru i zastępując go nowym. Ryzyko w całej akcji było żadne. Bo, albo nie udało się uzyskać klucza, albo po prostu nie zdążyło się zdobyć pytań – to były jedyne niedogodności i słabe punkty tego przemyślnego planu. Poza tym, prawdopodobieństwo wpadki było zerowe. Nikt nie ściągał, nauczycielka piłowała paznokcie. Przemiana następowała poza jej świadomością. Umówmy się, usprawiedliwiając niecne działania naszych bohaterów, że sama trochę prowokowała ich do kombinacji, kto się ze mną nie zgodzi?

Epilog

Cóż, strona etyczna całej tej akcji wydaje się być wysoce wątpliwa. Jednakże przywołałem ją tutaj nie po to, aby czynić z opisanych uczestników jakichś herosów lub by ich gloryfikować. Ot, po prostu uznałem, że warto pokazać, jak mocno uczniowie potrafią kombinować, aby ominąć oświatowe rafy, i do jakich szkaradziejstw potrafią się posunąć kiedy ich dobrze nie pilnować. Mam nadzieję, że wiedza ta posłuży czytającym to, związanym z nauczaniem osobom do bardziej wzmożonej ostrożności. Niechże wasze oczy pozostają szeroko otwarte.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości