Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1667
BLOG

Eurozona i Realpolitik

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 52

 

Roman Dmowski upierał się, że nie można zobowiązywać narodu do posługiwania się tą samą moralnością, która powinna cechować jednostkę. Przyznacie, że brzmi to dość odważnie, ale patrząc na otaczające nas realia geopolityki, trudno o bardziej przytomną konstatację.Zarazem trudnoteżo konstatację trudniejszą do zaakceptowania dla obywatela RP. Bo romantyczne podejście Polaków do polityki to bezsprzeczny fakt. Wielu jest u nas tych, którzy traktują taki polityczny romantyzm jako wadę, ale też szerokie jest grono tych, którzy z kolei uważają ów romantyzm za niemalże fundament naszej narodowej duszy. Ci pierwsi twierdzą, że ta romantyczna fiksacja to po prostu najzwyklejsza naiwność. Naiwność, która od setek lat utrudnia nam podejmowanie racjonalnych, rozważnych i chłodnych decyzji.

Tak, jestesmy dumni z tej naszej romantycznej niezłomności. Cenimy sobie niezwykle to, że rzadko albo wręcz nigdy nie handlowaliśmy wartościami i że nie zwykliśmy sięgać po zimno-cyniczne narzędzia polityczne. Dowodem na to długa lista powstań, zrywów, bohaterskich czynów i najróżniejszych narodowych porywów serca. Jednak pośród tych zachwyconych mas niemal od zawsze można usłyszeć ciche i niejako obrazoburcze głosiki dopominające się odrobiny Realpolitik. Głosy te są autorstwa jednostek odważnych, bo trzeba pamiętać, że nasza romantyczna aura przechadza się po bardzo cieniutkiej i kruchej warstwie tabu. Te wszystkie wspomniane heroizmy historyczne zdążyły przez wieki obrosnąć grubą warstwą kultu i takie próby podważania ich racjonalności mogą ściągnąć na ewentualnego śmiałka całkiem solidne kłopoty. Tak czy siak, ziarno wątpliwości zostaje zasiane i trudno czasami nie zastanawiać się nad czym, czy aby na pewno zawsze romantyczny odruch jest odruchem zdrowym.

Ja sam szczególnie mocno odczułem ten dysonans, po ukazaniu się pamiętnej książki red. Zychowicza pt. "Pakt Ribentrop-Beck". Z jednej strony tezy, które tam padły wzbudziły we mnie całkiem solidną wściekłość, iż ktoś poważa się na takie świętości. Z dugiej - nie da się jednak ukryć, że nie było łatwo mi zdusić w sobie cichego, wewnętrznego głosu przyznającego autorowi i jego wątpliwościom przynajmniej częściowej racji.

Zostawmy to jednak. Sednem powyższych wywodów jest to, że wszystkie opisane tu narodowe rozterki najdobitniej ukazują nam się w przypadku stosunku Polaków do UE. Kiedy po niemal dwustu latach niewolniczej zamrażarki udało nam się wreszcie z niej jako tako wychylić głowę, szybko okazało się, że nawet nie będziemy się mieli okazji tą swoją słodką wolnością nacieszyć. Kiedy my, jako naród, zajmowaliśmy się utrzymaniem się przy życiu to w międzyczasie zachodnie państwa postanowiły nieco się zintegrować. Nie wnikając w szczegóły znów stanęliśmy przed poważnym geo-politycznym dylematem. Albo zostajemy sam na sam z niedźwiedziem, albo znów musimy nieco spuścić powietrza z własnej suwerenności.

No właśnie, tutaj koniecznie muszę zrobić mały przystanek na przywołanie pewnej bardzo symptomatycznej kwestii. Kiedy przeciwnicy wprowadzenia w Polsce waluty Euro gorąco przeciw niej protestują, często używają argumentu iż owa waluta to "projekt polityczny". Tu jak na dłoni widać te nasze skłonności do przesadnej egzaltacji. Tak, to jest projekt polityczny. Tak jak wszystko na tym skomplikowanym i niebezpiecznym, pełnym drapieżników świecie. Polityczne jest Euro,  polityczna jest UE, polityczny jest dolar i każda inna waluta. Choćbyśmy nie wiem jak marzyli o beztroskim sielankowym świecie to wszystko i tak wokół nas jest polityczne.

Kiedy przyglądam się rozmaitym reakcjom w czasie debaty o Euro mam wrażenie, że znów nie potrafimy spojrzeć chłodno na to co nas otacza. Fakty są bezlitosne. Europa się zmienia, konsoliduje się wokół tej waluty i widać wyraźni, że jej znaczenie polityczne będzie rosło. Kaktus mi prędzej wyrośnie na ręku niż spełnią się hekatombiczne wizje upadku Eurolandu. Tak, przechodzi ona solidny kryzys, ale nietrudno się zorientować, że nikt sobie na taki scenariusz nie może pozwolić. Euro pewnie za kilka lat wróci na falę, a Euroland stężeje i najprawdopodobniej będziemy mieć do czynienia z klubem rozdających wszelakie karty. Pytanie czy chcemy w nim być, czy chcemy znów zamknąć oczy na rzeczywistość.

Nie będę ukrywał - nie mam zielonego pojęcia jakie mogą być skutki wprowadzenia Euro, nie jestem ekspertem od ekonomii. Swojego czasu przekopałem internet, czytałem wypowiedzi ogromnej ilości ekonomistów i wiem dobrze, że nikt na świecie takiej jednoznacznej opinii nie wydał i nie wyda. Z pewnością pierwszy moment byłby podobny do wejścia w lodowatą wodę. Tak, pewnie każdy z nas osobna znów by miał mniej w portfelu. Tylko trzeba sobie zadać pytanie o polityczny wymiar naszej decyzji. O to gdzie znaleźlibyśmy się jako kraj. O to też, czy nie miałaby ona dobrego, długofalowego wpływu na nasz stan. Jakoś tak "na nos" czuję, że przyszłe pokolenie mogłoby być nam za taki odważny krok wdzięczne.

Czy byłoby mi żal złotówki? Bardzo. Czy nie obawiałbym się? Obawiałbym się. Czy jestem pewien w stu procentach, że przyjęcie Euro przyniosłoby nam szereg korzyści? Nie jestem pewien nawet w pięćdziesięciu. Mam jednak poczucie, że byłby to jeden z pierwszych momentów w naszej historii, kiedy dodalibyśmy do naszego emploi nieco zdrowego boiskowego cwaniactwa. Może wreszcie udałoby nam się zdobyć na odwagę i wskoczyć do mocno już rozpędzonego pociągu. Bo mam też poczucie, że jak ten pociąg nam odjedzie to znów będziemy mieć kłopoty.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (52)

Inne tematy w dziale Polityka