NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
637
BLOG

Smoleńsk, k...

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Polityka Obserwuj notkę 6

 Obowiązek nakazuje wyżej cenić prawdę aniżeli przyjaciół.

Arystoteles

Hipoteza zamachu urasta dziś do rangi najbardziej prawdopodobnego wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. W tym momencie można spodziewać się krępującej ciszy, którą przerwie pewnie wybuch śmiechu i wezwanie do opamiętania. Jesteśmy w końcu ludźmi rozsądnymi i odpowiedzialnymi, a „Smoleńsk” nie jest przecież trendy, nie dodaje towarzyskiego blichtru. Piszemy te słowa z bolesną świadomością, że pozostajemy w sferze tego, co Platon nazywał doxa – czyli mniemań, niezasługujących na miano prawdziwej wiedzy. Nie jesteśmy ekspertami od lotnictwa, nie mamy dostępu do istotnych danych, nie jesteśmy w stanie weryfikować skomplikowanych parametrów dotyczących lotu. Faktem jest jednak, że alternatywne narracje (raporty MAK i Komisji Millera) rozpadają się niczym domki z kart, a teoria zamachu uzyskuje nowe poszlaki na swoją rzecz (co, rzecz jasna, nie znaczy jeszcze, że jest prawdziwa). Znamienne są także zmiany obserwowalne w zachowaniu komentatorów głównonurtowych mediów elektronicznych. Maski intelektualistów, klerków, którzy dotychczas z dystansem mieli patrzeć na gwar życia politycznego, autorytetów apelujących o pokój społeczny – opadają, ukazując przerażone gęby, wykrzywione w zoologicznym strachu przed tym, co może kryć się w aktach śledztwa smoleńskiego. A z ich ust słychać już tylko mechanicznie powtarzane słowa o sekcie smoleńskiej i ludziach szalonych podpalających Polskę.

W ciągu dwóch i pół roku, jakie minęły od katastrofy można było mieć narastającą pewność co do nieudolności rządu polskiego i innych organów państwa w działaniach na rzecz wyjaśnienia (?) wydarzeń 10 kwietnia 2010. Przyjęcie Konwencji Chicagowskiej (odnoszącej się do lotnictwa cywilnego) jako podstawy prawnej postępowania i przyznanie tym samym kontroli nad śledztwem (mającym, przypomnijmy, wyjaśnić śmierć m. in. Prezydenta RP, dowódców armii, najwyższej rangi urzędników i parlamentarzystów różnych politycznych opcji) stronie rosyjskiej, wydawało się najbardziej dobitnym podsumowaniem stanu państwa, które tragicznie zmarli mieli reprezentować, oraz moralnych kwalifikacji ekipy rządowej, która ponosiła za organizację lotu do Smoleńska bezpośrednią odpowiedzialność. Pojawiać mogły się coraz to nowe wątpliwości, co do wersji zdarzeń lansowanych przez czynniki oficjalne. Znaczna część teorii głoszonych w przestrzeni publicznej – od przekonania, że zawiniła „brawura” pilotów i naciski nielubianego prezydenta, po rozmaite warianty zamachu – powstawała przecież bez dostępu do podstawowych materiałów dowodowych. Niepokoić mogło to, że aprioryczne założenia dotyczące przebiegu wydarzeń 10 kwietnia 2010 przyjmowały media, politycy, urzędnicy państwowi najwyższego szczebla, a co najgorsze – organy śledcze. Poruszenie wzbudzić mogła także fala zgonów, która w prawicowych mediach zaczęła się cieszyć mianem aktywności „seryjnego samobójcy”. Niezależnie od naszej odporności na teorie spiskowe i skali nagromadzenia tego rodzaju wydarzeń niespotykanej w Polsce bodaj od afery FOZZ, sytuacja, w której organy ścigania ogłaszają po paru godzinach „brak udziału osób trzecich” nie może nie uruchamiać sygnału alarmowego – zwłaszcza, jeśli będziemy mieli na uwadze podobne działania śledczych w sprawach znajdujących się w bezpośrednim zainteresowaniu lewicy, jak śmierć Jolanty Brzeskiej. Mimo wszystkich tych niepokojących poszlak, w odniesieniu do bezpośrednich przyczyn katastrofy skazani byliśmy na arbitralność, bądź na domysły.

Fakty, o których dowiedzieliśmy się za sprawą „Rzeczpospolitej” stanowić mogą pod tym względem przełom. Aczkolwiek materiał dowodowy, do którego mamy dostęp – czy to bezpośredni, czy poprzez instytucje polskiego państwa – pozostaje niepełny, odkrycie śladów materiałów wybuchowych na wraku czyniłoby z hipotezy zamachu wyjaśnienie, mówiąc oględnie,  najbardziej prawdopodobne. Warto dodać, że tezy słynnego już artykułu „Rzeczpospolitej” – niezależnie od doraźnych konsekwencji ich opublikowania w takim a nie innym momencie, w takiej a nie innej formie – w zasadzie zostały potwierdzone przez prokuraturę. Rzekome dementi opierało się na możliwym błędzie pomiaru aparatury badawczej. O ile więc stanowisko zaprezentowane przez pułkownika Szeląga realnie godziło w te sformułowania Cezarego Gmyza, które sugerowały pełną jasność, co do charakteru znaleziska, o tyle nie zmienia ono faktu, że prawdopodobieństwo potwierdzenia jego tez pozostaje spore.

Ktoś mógłby zapytać, po co katastrofie smoleńskiej w ogóle poświęcać uwagę, szczególnie z perspektywy lewicowej. Śmierć polskiej delegacji, choć niewątpliwie tragiczna, i jej wyjaśnienie, są wszak sprawami elit, które kontestujemy. Można wręcz powiedzieć, że zajmowanie się katastrofą jest zajęciem wybitnie nielewicowym, przyczynianiem się do odwracania uwagi opinii publicznej od problemów zwykłych ludzi, od niemedialnych tragedii i od pogarszającej się sytuacji bytowej społeczeństwa. Od spraw materialnych, nie symbolicznych i od spraw, w których, w przeciwieństwie do Smoleńska, możemy coś naprawdę zmienić na lepsze. Czy lewica ma zatem wspierać populistyczne manipulacje konserwatywnej prawicy? „Smoleńsk” – obok aborcji czy walki o krzyż w miejscach publicznych – staje się w takim ujęciu jednym z frontów wojny kulturowej, która rozpala od dwudziestu lat serca i umysły Polaków. Stanowi jedynie socjotechniczny instruktaż, dzięki któremu prawicowi politycy uwodzą lud (przedpolityczne „bagno” bez idei i przekonań), z pełnym wyrachowaniem mobilizując biedniejszych, gorzej wykształconych przeciwko tak zwanym elitom i klasom wyższym. Krótko mówiąc, powracanie do katastrofy sprzed dwóch i pół roku jest klasycznym „problemem zastępczym”, napędzanie jest zajęciem niegodnym uświadomionego lewicowca, który nie powinien przecież wzmacniać swoich wrogów po prawej stronie sceny politycznej.

Nie będziemy się w tym tekście wdawać w szczegółową krytykę samego pojęcia „problemu zastępczego”, które rozmaitym reprezentantom awangardy proletariatu (i innych grup społecznych) służyło już jako argument przeciwko zajmowaniu się wieloma, także bardzo istotnymi zagadnieniami. Odpowiedź na pytanie, dlaczego warto zajmować się tym konkretnym i popierać działania na rzecz rzetelnego wyjaśnienia katastrofy – abstrahując od intuicyjnie żywionego przez nas przekonania, że jest to po prostu postawa etycznie słuszna – ma dwa główne wymiary. Po pierwsze, wynika to z postulowanej przez nas odbudowy demokratycznego państwa socjalnego, jako instrumentu realizowania idei sprawiedliwości społecznej, rozwoju względnie autonomicznego wobec globalnego i lokalnego kapitału i zabezpieczenia politycznych interesów Polaków wobec innych państw i organizacji ponadnarodowych. Jedną z głównych barier dla osiągnięcia tego celu – w warunkach III Rzeczpospolitej – jest zaś w naszym przekonaniu kondycja istniejącego państwa: słabość, niesterowność, oraz podatność na ingerencje oligarchów i grup wpływu. W tym też kontekście wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej i jej następstw, skupiających jak w soczewce patologie polskiego państwa, oraz wyciągnięcie z nich wniosków i konsekwencji, jest dla nas sprawą, której nie należy odpuścić.

Drugim naszym motywem jest pewność, że Smoleńsk odegra w polskiej polityce najbliższych tygodni, miesięcy i lat ważną rolę, niezależnie od tego, czy się nam to podoba czy nie. Odmowa udziału w sprawie, którą żyją miliony Polaków, nie sprawi, że przestanie ona istnieć, ani że jej polityczne konsekwencje będą mniejsze. Dystans do obu stron konfliktu o Smoleńsk nie tylko nie zwalnia nas z zajęcia stanowiska, ale wręcz nas do tego zobowiązuje. Analogicznie, jeśli dochodzimy do wniosku, że zamach jest bardzo prawdopodobną przyczyną katastrofy, a nie popieramy politycznie głoszącego to stanowisko „obozu patriotycznego”, nie wolno nam pozwolić, by uzyskał on „monopol na prawdę o Smoleńsku”.

Smoleński coming out stawia człowieka w kłopotliwym położeniu. I nie chodzi tu o lęk przed mniej lub bardziej wydumanymi szykanami ze strony demonizowanego mainstreamu, lecz o to, że głoszący takie przekonania, niejako automatycznie zostaje zakwalifikowany w poczet „Wolnych Polaków” /  „obrońców Krzyża” / „oszołomów od Macierewicza” (niepotrzebne skreślić). Nie ukrywamy tymczasem, że nie wiążemy z tymi środowiskami swojej politycznej przyszłości – między innymi ze względu na fundamentalne różnice aksjologiczne, ale też niektóre kwestie programowe, o których zaraz. Przystąpienie do „obozu smoleńskiego” jest dla nas kłopotliwe, ponieważ nie mamy z jego członkami wspólnego pomysłu na to, co miałoby nastąpić po mitycznym „ujawnieniu prawdy o Smoleńsku”. Wyobraźmy sobie bowiem, że na scenie pojawiają się Antoni Macierewicz z Jarosławem Kaczyńskim i prezentują ów wyśniony, Niepodważalny Dowód na Zamach. Co dalej?

Jeśli „Prawda o Zamachu” miałaby, a tak się najczęściej zakłada, coś wspólnego z obecnymi władzami Federacji Rosyjskiej, to pociągnięcie ich do odpowiedzialności pozostaje w sferze political fiction. Polska jest i długo jeszcze będzie krajem zbyt słabym, aby mogła czymkolwiek Rosji samodzielnie zagrozić, zaś szanse na to, aby nasi zachodni lub wschodnio-europejscy „alianci” mieli ochotę, mówiąc brutalnie, umierać za Kaczora, są zerowe. Jedyne na co możemy liczyć, to ochłodzenie relacji między Polska a Rosją do temperatury syberyjskiej. Co, nawiasem mówiąc, nie będzie de facto zbytnim ich pogorszeniem. Tym, na co „obóz smoleński” zdaje się liczyć najbardziej, jest to, że prawda o Smoleńsku doprowadzi do całkowitego przemeblowania istniejącej sceny politycznej i medialnej w naszym kraju – do ostatecznego upadku i kompromitacji łże-elit. Jakkolwiek obecne władze i establishment medialny nie są nam w żadnym stopniu bliskie, i jakkolwiek sami nie możemy się doczekać ich upadku (powody można by mnożyć), to nie jesteśmy przekonani, że wymiana starych elit na nowe przyniesie jakąś radykalną poprawę. PiS-owska opozycja z wielu względów budzi w nas co prawda większą sympatię niż obecne, nominalnie liberalne władze – wybór mniejszego zła pomiędzy tymi, którzy chociaż część patologii nazywają po imieniu, a tymi, którzy, uporczywie i wbrew wszystkiemu robią dobre miny do złej gry, powinien być oczywisty dla każdego szczerego krytyka III RP. Pozytywny program opozycji PiSowskiej i postPiSowskiej pozostaje dla nas jednak w znacznej mierze nieprzekonujący.

Wizja walki z patologiami niszczącymi nasze życie społeczne i polityczne, w tej wersji, sprowadza się w zbyt wielkim stopniu do prostej, mechanicznej wymiany elit. Wielu ludzi opozycji to ludzie, których personalne kwalifikacje etyczne są jednoznacznie pozytywne. Nie da się jednak ukryć, że za ich plecami czają się cienie zwykłych karierowiczów i oportunistów, którzy przy najbliższej okazji zbudują własne „spółdzielnie” oraz dorobią się własnych afer. Po drugie, ustrój społeczno-gospodarczy, jaki proponuje główny nurt PiS-owskiej prawicy to marzenie o „liberalizmie bez wypaczeń”, przepełnionym tradycyjnymi wartościami i chrześcijańską łagodnością, o wolnym rynku, który, po eliminacji postkomunistycznych układów i biurokratycznych barier, zwiększy dobrobyt wszystkich, a nie tylko nielicznych. Z podobnymi utopiami zwykle jest tak, że z czasem dryfują w stronę tych samych lub nowych nieprawości. Po trzecie, za metodę walki z patologiami społecznymi wydaje się kręgach opozycji uchodzić droga moralnego wzmożenia; wierzy się tu, że przesycenie sfery publicznej dyskursem o wartościach może w jakiś magiczny sposób sprawić, że patologie III RP znikną. Już na pierwszy rzut oka jest to perspektywa niewiarygodna. Państwo polskie wymaga głębokich reform na wielu poziomach – organizacji życia politycznego, gospodarki, etc. Samo rozwiązanie kwestii smoleńskiej tych reform nie zastąpi. Nie zastąpią ich także wzniosłe przemowy o patriotyzmie i wartościach.

Liczne wady „obozu patriotycznego” nie zmieniają jednak podstawowego faktu: biorąc pod uwagę znane nam okoliczności, to oni najprawdopodobniej mają rację w sprawie Smoleńska. I w obliczu rozpętanej przeciwko nim kampanii manipulacji i nienawiści należy powiedzieć to głośno, nawet jeśli nie chcemy być z nimi w jednym szeregu.

 

Łukasz Bińkowski, Krzysztof Posłajko, Marceli Sommer

 


Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Nowe Peryferie

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka