Jerzy – czy jak kto woli, „Jurek” – Owsiak przestał być postacią powszechnie uwielbianą. Lewica coraz częściej ma mu za złe, że na swoim Przystanku Woodstock lansuje on Wałęsę oraz (nie po raz pierwszy) Balcerowicza.
Krytykuje się tam również wychwalanie przez niego transformacji i zachęcanie do kariery zawodowej w armii. Z drugiej strony, środowiska prawicowe wypominają mu stary konflikt z organizatorami Przystanku Jezus, za którym w tym roku poszło w ślad tępienie agitacji antyaborcyjnej. A co bardziej pryncypialni rzecznicy Kościoła nigdy nie wybaczyli mu konkurowania z Kościołem na z wielu względów zasadniczym dla niego polu dobroczynności.
Wszystkie te ataki na Owsiaka, całkiem odmienne w założeniach i celu, za cechę wspólną mają powierzchowność. Przypuśćmy bowiem, że Owsiak definitywnie pozwoliłby tym ludziom Kościoła, którzy – jak arcybiskup Życiński – od dawna mają na to wielką ochotę, poświęcić swoją słynną imprezę wakacyjną. Wtedy na jego przystanku mogliby wygodnie obozować i fani rozrywki pod szyldem Jezusa, i wrogowie aborcji. A co przeszkadza Owsiakowi poświęcić jakieś popołudnie na propagowanie ruchu pokojowego czy walki z globalizacją?
Gdyby zdecydowałby się on na jedno – albo wszystkie – z tych ustępstw natychmiast zjednałby sobie swoich obecnych krytyków. Wspomniani natychmiast przyłączyliby się w takim wypadku do tych swoich kolegów ideowych, którzy – jak aktywiści SdPl, którzy ostatnio reklamowali na Woodstocku swój projekt ustawy na rzecz częściowej depenalizacji narkotyków - niezmiennie uważają, iż Owsiak zapewnił sobie tak wielką popularność, że zamiast go zwalczać należy się do niego przyłączyć.
Tymczasem problemem Owsiaka nie jest „co”, lecz „jak”. Mniejsza o poglądy i persony, którym w danej chwili udostępnia on trybunę. Najważniejsze, że jego orkiestra gra na tylko jedną, infantylną nutę. Gdyby Gombrowicz ożył i postanowił zaktualizować „Ferdydurke”, musiałby go do niej wprowadzić jako – niestety, negatywnego – bohatera. Bowiem, czym kiedyś był Pimko, tym teraz stał się Owsiak. – Bawicie się grzecznie, dzieci” – krzyczy radośnie „Jurek”. A młodzież z polskiego Woodstocku odpowiada: cool!
Klient popkultury w stylu Owsiaka (a innych stylów, mimo jej – wbrew pozorom – powierzchownego zróżnicowania tam nie ma) jest Piotrusiem Panem, któremu odebrano zdolność do rozwoju. Zrzędzi się w konserwatywnym nurcie mediów, że uczestnikom zabawy na Woodstocku zdarza się – z niezbyt szczęśliwymi skutkami – przedawkować narkotyki. Można tymczasem spokojnie uwierzyć Owsiakowi, że tak samo jak każe on wynajętym przez siebie funkcjonariuszom ochrony konfiskować „dragi”, tak opowiada się za ich ściganiem w skali całego kraju. Dżojnty, a tym bardziej strzykawki wyrobiłyby jego przystankowi negatywny PR – tak więc został ich pogromcą. Do zatruwania umysłu i serca służą jednak nie tylko produkty roślinne czy farmakologiczne, którymi handlują policyjnie zwalczani dilerzy. Próbował ktoś się skupić, wyzwolić fantazję albo samodzielnie pomyśleć w lokalu rozrywkowym, gdzie monotonnie buczy muzyka „pop”? Atmosfera wykluczająca takie nastroje i zachowania panuje otóż – i to w wielokrotnym stężeniu – u Owsiaka. Jednostki i dobrowolnie wybrane grupy pochłania tam stado. Owsiak łamie swoją zasadę „róbta, co chceta” tylko wówczas, gdy wymaga tego publicity. Jednak swoboda, do której nawołuje, wymaga sprowadzenia siebie do najniższego wspólnego mianownika. W tym też sensie jest niewolą. Tym bardziej perfidną, że bez oporu, a nawet z entuzjazmem akceptowaną.
Podobno Owsiak skrzyczał kiedyś swego nadgorliwego entuzjastę, który powiedział do niego „Jurek, jesteś moim bogiem”. Nie domaga się on, żeby go uwielbiano na wzór faraonów, cesarzy, wodzów czy sekretarzy generalnych. Bo też wcale tego nie potrzebuje. Wie, iż Woodstock zatańczy tak, jak on mu zagra. W dwóch ostatnich sezonach kazał robić klakę Balcerowiczowi. Ale, gdyby mu się zachciało, mógłby zastąpić go Romanem Giertychem czy nawet ojcem Rydzykiem. Sterowani z zewnątrz bywalcy jego przystanku urządzą klakę każdemu, jeśli „Jurek” da im odpowiedni sygnał. Niczym innym, jak narzędziem do zgrywania ich reakcji z bodźcami, nie jest natrętnie wmawiane przeświadczenie, że chociaż każdy wśród nich z osobna czymś tam się różni, to w kupie wszyscy – „Jurka” nie wyłączając – są równi.
Gdy mija letni sezon wakacyjny, Woodstock szykuje się do rozszerzenia swego targetu. Zimą przekształca się w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Tutaj – wydaje się – krytykować Owsiaka mógłby już tylko obsesjonat. Przecież na wezwanie „Jurka” kupiono tyle sprzętu do ratowania życia… Owszem, ale zarazem zinfantylizował – albo lepiej: „upupił” - debatę o służbie zdrowia. Jej organizacja, źródła finansowania, czasem wysoce dyskusyjne konteksty polityczne protestów lekarzy i pielęgniarek, skrajnie proprywatyzacyjne przekonania liderów korporacji medycznej… Wszystkie te wątki zniknęły w prasowych rubrykach dla pedantów. Owsiak jako dobroczyńca dzieci i ciężko chorych zakleja rany swoim sławetnym serduszkiem.
Kto jest typowym fanem Owsiaka? Młodzież będąca zaprzeczeniem jej wciąż jeszcze popularnego wyobrażenia. Juniorzy od dawna nie próbują się wyszumieć ani już zwłaszcza poważniej zbuntować. Nie grozi im konflikt z rzeczywistością, gdyż niemal od urodzenia są jej podporządkowani. Świeży narybek społeczeństwa, zanim rozejrzy się po świecie, przyklei się do telewizyjnego i komputerowego ekranu, którego dysponenci odpowiednio go wyhodują na swej standardowej ofercie. Już w szkole podstawowej nie ma czasu, żeby się swobodnie pobawić albo coś dla siebie poczytać. Lada chwila odbędą się przecież konkurencyjne egzaminy do gimnazjów, które otworzą prawie niekończącą się trasę coraz bardziej wymagającego wyścigu.
Są tacy, którzy na jego mecie mogą spodziewać się sukcesu. Zapewni im go albo przebojowość, wysiłek plus łut szczęścia, albo pozycja, majątek czy kontakty krewnych i znajomych. Oni raczej z Owsiakiem w bliższą styczność nie wejdą. Co najwyżej powiedzą ankieterowi, że go lubią, ewentualnie obdarują jakimś datkiem świąteczną orkiestrę. Zabawią się w drogim klubie albo willowym ogrodzie. Za to propozycję Owsiaka chwytają oburącz przegrani już na starcie albo wkrótce po nim. Ci, którzy częściej niż w pubie wypiją piwo pod sklepem, uczyć się – jeśli w ogóle – będą tam, gdzie miejsc jest więcej niż chętnych, a zarabiać będą bliżej płacy minimalnej niż dochodu uważanego za przyzwoity.
To świetnie, że Owsiak dotarł do tej części młodzieży, którą wszystkie mechanizmy systemu wykluczyły? Niestety, rozrywkowy wychowawca ją właśnie najgorzej upupił. Jurek jest taki sam, jak my – cieszą się entuzjaści Owsiaka. Doszedł tak wysoko, mimo iż się nie popisuje jakimiś nadzwyczajnymi umiejętnościami. Tam, gdzie jąkający się prezenter radiowy jest królem, każdemu wolno marzyć, że zaraz po nim wstąpi na tron. Jednakże, młodzież z Przystanku Woodstock nie jest w stanie przeniknąć poprzez fasadę do ukrytych poza nią mechanizmów sterujących.
Owsiak w powierzchownym wrażeniu wygląda na abnegata. Faktycznie tymczasem był on zawsze prymusem. Schyłkowy PRL takimi jak on gwiazdami rozmaitych Teleekspresów i list przebojów programu III pacyfikował młodzież, która – gdyby nie podchwyciła wezwania do zabawy – mogłaby gonić się na ulicach z milicjantami albo podpalać radzieckie konsulaty. A jak brzmiała piosenka, którą Unia Wolności reklamowała się w kampanii do pierwszego parlamentu III RP? – „Porozmawiajmy, jak człowiek z człowiekiem/ porzućmy żale, smutki/ chodźmy gdzieś nad rzekę…” Równocześnie ci sami humaniści kochający rozmowę ze zwykłymi ludźmi doprowadzali do upadku zakłady pracy i całe gałęzie przemysłu. Czy można się dziwić, że to właśnie „Jurek” stał się ich maskotką?
Krytycy Owsiaka – ulegając paradoksalnie jego wpływowi – są na ogół infantylni. Strażnicy tradycyjnych wartości boją się „róbta, co chceta”. A przecież Owsiak uczy posłuszeństwa wobec rzeczywistości i panujących w niej zasad dużo skuteczniej niż mógłby tego dokonać surowy belfer starej daty. Kontestatorzy martwią się, że z polskiego Woodstocku zniknął duch sprzeciwu. Rzecz w tym, iż go tam nigdy nie było. „Woodstock” w przekładzie na polski znaczy: przystosowanie bez wyboru i za wszelką cenę.
Jacek Zychowicz
Blog pisma NOWY OBYWATEL
Piszą:
Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura