ogrodniczka ogrodniczka
537
BLOG

Powstanie Styczniowe - nie potępiajmy

ogrodniczka ogrodniczka Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 29

Czytam kolejne notki na S24 o bezsensie powstań narodowych w XIX i XX w, ale nie zauważyłam żadnej, która by w jakiś sposób próbowała zrozumieć motywy ich wzniecania. Czy wolność była wtedy ważniejsza,  czy też „ideał pełnej misy chleba” (sformułowanie użyte przez Prymasa w pamiętnym kazaniu)? Przecież to mistrz Mickiewicz przybliżył nam morał bajki "Lepszy w wolności kęsek lada jaki niźli w niewoli przysmaki". A możemy być pewni, że wtedy wiedział co pisał i tłumaczył.

Może refleksje zawarte w poniższym artykule pozwolą nam spojrzeć na zagadnienie z innej strony.

Cytuję:

Polityczny romantyzm czy realistyczny pozytywizm – ten dylemat określał postawy Polaków wobec powstań narodowych w XIX i XX stuleciu. Jaki był stosunek Prymasa Tysiąclecia do nich?

Myśli i działania kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia, są kontynuacją tych samych problemów, które od ponad wieku były obecne w świadomości Polaków. Możemy to wyraźnie dostrzec w jego stosunku do powstańczej tradycji, do spuścizny roku 1863 i 1944 oraz w przełożeniu tejże na praktykę jego relacji z komunistycznymi władzami. Prymas miał osobiste doświadczenie walk powstańczych w Warszawie roku 1944. Przebywając w podwarszawskich Laskach, pełnił funkcję kapelana okręgu wojskowego Armii Krajowej – Żoliborz, posługiwał również w powstańczym szpitalu polowym i widział śmierć i cierpienie powstańczych żołnierzy. Wielu uczestników i świadków dramatu powstania porzuciło pod wpływem rozmiarów klęski postawę romantyczną, odeszło od kultu narodowych zrywów, zwróciło się ku bardziej realistycznej wizji oszczędzania krwi i sił narodu. Podobnie jak stało się to po klęsce powstania styczniowego, również po 1944 r., większość społeczeństwa starała się raczej dostosować do nowego porządku, aniżeli podejmować aktywną z nim walkę. Pragnęli zachować to co najważniejsze: kulturę, narodową tożsamość, wiarę, obyczaj; szukać drogi uniknięcia kolejnej daniny krwi. Czy również Stefan Wyszyński podążał takim szlakiem? Czy również on, coraz wyraźniej wchodzący w rolę interrexa, przywódcy narodu, wykluczał aktywną walkę z komunistycznym zniewoleniem?

Trudna dwoistość

Odpowiedź nie jest prosta! Najlepiej byłoby, choć może to brzmieć jak unik, powiedzieć: tak i nie. Jest bowiem w jego myśleniu i działaniu widoczna pewna dwoistość, którą najpełniej można dostrzec, przyglądając się temu, jak odnosił się do powstańczej tradycji i w jakie spory skłonny był się angażować w związku z jej oceną. W 1963 r. przypadała setna rocznica powstania styczniowego, ale trudno było w realiach gomułkowskiej Polski mówić o swobodnej debacie dotyczącej znaczenia i oceny tego wydarzenia. Pojawiło się jednak kilka istotnych wypowiedzi, których autorzy starali się doń – najczęściej krytycznie – odnieść. Najbardziej znaczącym był tekst Stanisława Stommy, wybitnego przedstawiciela środowiska „Znak”, który ukazał się pod tytułem: Z kurzem krwi bratniej w krakowskim „Tygodniku Powszechnym”. Autor potraktował wiele wymiarów powstania i jego spuścizny w sposób nad wyraz krytyczny, szczególnie polityczne źródła decyzji o jego wybuchu. Bardzo kontrowersyjnie zabrzmiał zarzut, że przywódcy zrywu styczniowego kierowali się „antyrosyjskim kompleksem” nakazującym im, w sposób bezrozumny, kierować oręż przeciw temu z zaborców, który w istocie stanowił dla Polaków i ich sprawy najmniejsze zagrożenie. Stomma wpisywał się swoim tekstem w długą tradycję polskiej myśli politycznej, która od krakowskich konserwatystów „stańczyków” poprzez działania Aleksandra Wielopolskiego, aż po obóz narodowy Romana Dmowskiego, odrzucała ideę walki zbrojnej i kazała szukać „rozumnej ugody” z zaborcami. W rzeczywistości lat 60. XX stulecia głos publicysty „Tygodnika Powszechnego” zabrzmiał jednak jak wezwanie do akceptacji zależności Polski od ZSSR i potępienie tego, co było dla wielu Polaków elementem otoczonej powszechną czcią narodowej tradycji.

Reakcja Prymasa na artykuł Stanisława Stommy

Jedną z osób, które odniosły się do poglądów Stommy w sposób krytyczny, był prymas. Dał wyraz swemu oburzeniu podczas kazania, które wygłosił w kościele św. Krzyża w Warszawie 27 stycznia 1963 r. Powiedział wówczas: „Powstanie było w duszy każdego niemal Polaka [..]. A wynikało nie z takiego czy innego «kompleksu» – bo kompleks jest zawsze czymś chorobliwym – tylko ze zdrowego dążenia do wolności, pogwałconej i odebranej nam. I mniejsza z tym, kto ją nam odbierał i jakim językiem mówił; ważne jest, że gwałcił prawo narodu do wolności”. Dalej zaś powtarzał z mocą: „możemy rozmaicie oceniać wszystkie jęki udręczonej duszy narodowej, ale potępiać nam ich nie wolno!” i konkludował: „Powstania [...] były budzeniem ducha narodu, aby powstał i żył [...]. Z krwi, którą użyźniano polskie zagony, wzrosła wolność w Ojczyźnie”. Słowa te, jednoznacznie afirmujące czyn powstańczy, odżegnujące się od wszelkich form jego krytyki zdają się sugerować, że prymas był kontynuatorem romantycznego nurtu polskiego myślenia i działania politycznego, tego który w czynie zbrojnym upatrywał szans „wybicia się na niepodległość”.

Postawa Prymasa wobec powstań mu współczesnych

Jednakże postawa kard. Wyszyńskiego w okresie pełnienia przez niego prymasowskiej posługi nakazywałaby raczej wpisanie go w nurt realistyczny, ten właśnie kierunek „rozumnej ugody”, którego przedstawiciela tak ostro w cytowanym kazaniu spostponował. Przecież to nikt inny tylko prymas tysiąclecia podpisał w 1950 r. umowę z komunistycznymi władzami, którą za zbyt kompromisową uznało nie tylko wielu polskich biskupów z księciem metropolitą krakowskim Adamem Sapiehą na czele, ale również sam ówczesny papież Pius XII. To on często krytycznie wypowiadał się o działaniach tych przedstawicieli antykomunistycznego podziemia, których dziś czcimy jako Żołnierzy Wyklętych. On wreszcie u schyłku życia, wbrew nastrojom dużej części społeczeństwa, nawoływał do umiaru i samoograniczenia w dramatycznych dniach kryzysu lat 1980–1981, wypowiadając następujące słowa: „Piękną i zaszczytną rzeczą jest umrzeć za Ojczyznę. Jednakże trudniej jest niekiedy żyć dla Ojczyzny. Można w odruchu bohaterskim oddać swoje życie na polu walki, ale to trwa krótko. Większym niekiedy bohaterstwem jest żyć, trwać, wytrwać całe lata [...], wytrwać, żyć dla Ojczyzny, nabrać zaufania do niej i gotowości oddania jej wszystkiego z siebie. To jest najważniejszy nasz obowiązek wobec Ojczyzny”.

W poczuciu odpowiedzialności

Czy możemy zatem mówić o braku konsekwencji? Czyżby prymasowskie czyny nie podążały za słowami? Pozornie tak! Popełnilibyśmy jednak błąd, interpretując słowa prymasa jedynie w perspektywie doczesnej, świeckiej, gdybyśmy dostrzegali w jego słowach diagnozę wyłącznie historyczną i polityczną. Był on przecież przede wszystkim przywódcą duchowym, a na dzieje państwa i narodu spoglądał z perspektywy teologicznej. Dla zrozumienia tego kluczowego wymiaru prymasowskiej myśli warto zacytować jego refleksję dotyczącą powstania warszawskiego: „słodko jest umierać za Ojczyznę w świadomości, że jest to posiew krwi, która będzie wołać z ziemi żyjących do Ojca ludów i narodów o sprawiedliwość, jak wołała krew Abla... jak krew Chrystusa – zbawcza, uświęcająca i ożywiająca”. Kard. Wyszyński był skłonny postrzegać naród w kategoriach mistycznych, jako wspólnotę wiary, „poszerzoną rodzinę Bożą”, posiadającą swe miejsce w planie stworzenia, mogącą, jak jednostka ludzka, dostąpić zbawienia lub potępienia. „Naród ma także swoje Zesłanie Ducha Świętego, a więc i bierzmowanie, swoje życie Eucharystią, swoją pokutę, swoje życie kapłańskie i życie rodzinne” – głosił. Czyn powstańczy, nawet jeśli przynosił klęskę i cierpienie, był więc dla niego „dopełnieniem ofiary Chrystusa”, swoistą ofiarą, którą składają wybrane generacje po to, aby inne mogły cieszyć się wolnością, wszystkie bowiem pokolenia łączą się w ramach jednej, przekraczającej doczesne ramy, narodowej wspólnoty.

Czemu zatem nie rzucił prymas wezwania – walczcie współczesnym mu Polakom, dlaczego zdawał się raczej zniechęcać ich do czynnego oporu wobec systemu komunistycznej opresji? Zapewne górę brało w nim poczucie odpowiedzialności za los narodu, którego przywódcą – nie tylko w wymiarze czysto duchowym – się czuł. Racjonalizując teologicznie i uwznioślając ofiary wcześniejszych generacji, uważał zapewne, że nie ma moralnego prawa narażać tych, którzy są mu współcześni. Zapewne łatwiej było mu zachować romantyczno-niezłomną postawę wobec tego, na co nie miał wpływu, zdarzeń i ludzi z przeszłości, aniżeli wobec tego, co miało wymiar żywej i konkretnej teraźniejszości, którą czynnie współkształtował. Nie wydaje się również, aby postrzegał komunistyczny reżim i jego przywódców jak zło absolutne. Świadczy o tym wiele jego prywatnych refleksji zawartych w spisywanych niemal co dzień zapiskach Pro memoria (Dla pamięci). Nawet o Bierucie wyrażał się tam prymas z pewną dozą empatii, z Gomułką wiódł wielogodzinne rozmowy, a załamanego sierpniowymi strajkami Gierka pocałował na pożegnanie w czoło. Nie miał też wątpliwości, że PRL, mimo swej ułomności, był jednak formą państwowości polskiej, którą strzec należy przed zagrożeniem interwencją sowiecką (podkr. moje).

A nawet owej ułomnej państwowości nie mieliśmy w czasach zaborów, zaś o codziennym życiu Polaków pod zaborami mogliśmy dowiedzieć się z wielu pamiętników, a także powieści spoleczno-obyczajowych  Orzeszkowej, Reymonta, Prusa. Jak się dziwić więc naszym przodkom, którzy wiedli życie może i znośne z punktu widzenia materialnego, ale z wolnością tradycji i tożsamości narodowej nie mające wiele wspólnego. Podobnie zresztą było pod okupacją niemiecką.

Zaskakująco splatały się w osobowości prymasa tysiąclecia cechy mesjanistycznego romantyka i politycznego realisty, piewcy tradycji insurekcyjnej i obrońcy narodowej substancji. Zapominając o głęboko religijnym fundamencie jego myśli i działań nie będziemy w stanie tego pogodzić i zrozumieć.

Koniec cytatu.

Dodałabym od siebie, że na postawę Prymasa w czasach sprawowanej przez niego posługi wpływ miały na pewno nieudane i spacyfikowane przez władzę ludową zrywy robotnicze z roku 1956 w Poznaniu, 1970 w Trójmieście i 1976 w Radomiu. Stąd jego apele wzywające raczej do rokowań i rozmów w roku 1980, a nie do kolejnego przelewania krwi. 

I jeszcze jedno - przestańmy potępiać tych, którzy wzniecali powstania - przecież gdyby ich apele nie odzwierciedlały  tęsknot i dążeń ówczesnych Polaków, na pewno do tych powstań nie doszłoby. Natura ludzka jest od wieków taka sama, więc czy gdyby ktoś nas teraz nawoływał do jakiegokolwiek powstania, poszlibyśmy walczyć? Chyba jednak nie...

 


https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2015/Przewodnik-Katolicki-47-2015/Wiara-i-Kosciol/Romantyk-i-realista

A to tekst kazania Prymasa Wyszyńskiego z dn. 27 stycznia 1963 r.

https://mt514.pl/z-kurzem-krwi-bratniej/

Na ogrodzeniu Parku Łazienkowskiego  wisi sporo plansz obrazujących Powstanie Styczniowe. Reprodukcje obrazów, opisy potyczek, życiorysy przywódców - warto uzupełnić swoją wiedzę o tym temacie. 

Tag: polityka historyczna 


ogrodniczka
O mnie ogrodniczka

Jestem, więc myślę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura