kemir kemir
1883
BLOG

Wolność słowa, czyli jak u Łukaszenki?

kemir kemir Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 46

Z praktycznego punktu widzenia, wolność słowa dotyczy nas wszystkich w dwóch przypadkach: a) kiedy wolno nam mówić/ pisać to, co chcemy, b) kiedy słyszymy/ czytamy przekaz, który jest do nas kierowany w mediach. Ponadto, niejako z "automatu" wiemy, a w jakich krajach/ustrojach wolność słowa istnieje, a w jakich nie. Przyjęło się, że państwa tzw. demokracji zachodnich, to państwa wolności słowa, natomiast państwa "reżimowe" jak np. Rosja, Białoruś, Chiny, Korea Północna czy Kuba, to państwa wolności słowa nie tylko pozbawione, ale stosujące surowe kary dla tych, którzy słowo usiłowali uczynić wolnym.

To wszystko przyjęło się na tyle mocno, że można napisać o wręcz dogmacie tak rozumianej wolności słowa. Ale kiedy przyjrzeć się bliżej, owa wolność i podział wcale nie jest już tak oczywisty. Punktem wyjścia wszelkich porównań jest wspomniany wyżej przekaz medialny, który do nas - chcemy czy nie - dociera w różnej postaci: mowy, tekstów, filmów, zdjęć, wiadomości, "tweetów" itd. W tym miejscu kładzie się trupem medialna, ta zachodnia wolność słowa, bo okazuje się, że państwa demokracji zachodnich stosują identyczny mechanizm jak państwa reżimowe: podobnie do nich mają swoją nienaruszalną linię polit-poprawności. Jedyne różnice polegają na tym, że media opozycyjne ( do tych polit-poprawnych) w państwach zachodnich działają oficjalnie, w reżimowych muszą się ukrywać i działać nielegalnie. Druga różnica to kary dla medialnych opozycjonistów: w reżimach za naruszanie polit -poprawności idzie się do więzienia, w demokracji jest się zwykle zalewanym potężną fali hejtu, najlepiej takiego, żeby doprowadzić do psychicznego poranienia i załamania nieprawomyślnego delikwenta. Reasumując: ograniczanie wolności słowa w zachodnim wydaniu polega na dowolnym formułowaniu kłamstw i obelg pod adresem tych, których chce się wyeliminować z życia publicznego i zawodowego. Zrobienie z  kogoś takiego idioty, szubrawca, kłamcy, pedofila, złodzieja, "płaskoziemca", czy wariata, nie jest żadnym problemem. Zatem rodzi się pytanie: czy przypadkiem nie lepiej jest swoje "odsiedzieć", niż być skazanym na śmierć cywilną, polityczną lub zawodową? A właśnie taką śmierć "wolny” i "demokratyczny” Zachód, funduje tym, którzy wyłamują się z polit-poprawnej linii i nie przyłączają się do jednomyślnie grającej orkiestry.

Lista skazanych na taką śmierć jest przerażająco długa. Politycy, dziennikarze, duchowni, biznesmeni, celebryci, naukowcy, prawnicy, artyści, sportowcy - wystarczy, że ktoś z nich postawił jakąś niepopularną tezę, coś "chlapnął", albo powiedział " to nie jest tak". I już go nie ma: jest rugowany z mediów oficjalnych, jego wypowiedzi są przedstawiane jako bredzenie wariata, okazuje się, że bije żonę, chleje na umór, jest oszustem i w młodości otarł się o więzienie. Przecież w każdym życiorysie można doszukać się czegoś negatywnego, zatem co za problem zdarzenie powiększyć, uwypuklić i podać opinii publicznej? A ona już delikwenta zlinczuje, nic więcej nie trzeba robić. Rzuca się w oczy fakt, że ktoś taki w systemie reżimowym, jest przez "lud" uważany za bohatera, w demokracjach to wyrzutek, człowiek z marginesu, nie wart żadnej obrony i ochrony. A co to współcześnie znaczy polit-poprawność? Wszystkie, prawie bez wyjątków główne media informacyjne żyją z tolerancjonizmu. antyrasizmu. genderyzmu i ekologizmu z klimatyzmem. Od dłuższego już czasu także z covidianizmu. Oto dzisiejsze oblicza Baala, współczesna odmiana złotego cielca na miarę nowożytności. Biada tym, którzy nie oddają czci bałwanom i... tak wygląda ta osławiona w demokracji wolność słowa.

W jednym z komentarzy na temat TVN doczytałem, że nadawca/właściciel tejże stacji ma prawo tak dobierać informacje, które przekazuje, jak uważa za właściwe i nie jest w stanie informować o wszystkim, co się dzieje w Polsce i na świecie - wobec lawiny różnych informacji z całego świata każdego dnia. Trudno takiemu stwierdzeniu nie przyznać racji i odnieść to bez wyjątku do każdego innego medium. Ale dobór przekazywanych informacji i komentarzy kanałów nadawczych determinuje świadomość odbiorcy - i to jest także niepodważalny fakt. Jeżeli jako nadawca  serwisu informacyjnego - publicystycznego będę dobierać informacje smutne, tragiczne, dramatyczne i ogólnie pesymistyczne, to jestem w stanie doprowadzić swojego widza do stanu, w którym załamany i zdesperowany wizją czarnej rzeczywistości wyskoczy przez okno albo się powiesi. Odwrotnie - kiedy zaserwuję wiadomości hurra optymistyczne, doprowadzę  widza do stanu szczęśliwości, w której - żeby ów stan utrzymać - zrobi wszystko, co tylko mu zasugeruję. To działa jak narkotyk. Drugim aspektem tej samej kwestii doboru informacji, jest pomijanie tego, co nie mieści się w linii programowej takiego medium. Czyli, jeżeli o czymś - nawet, jeżeli to ważne - nie informuję, to w świadomości odbiorcy tego nie ma, zdarzenie takie de facto nie istnieje. Wniosek? Dla zachowania balansu i równowagi informacyjnej, potrzeba albo zrównoważonego przekazu informacji, albo "opozycyjnego" medium, który powie, że "to wcale nie jest tak, bo jest tak".

I tu jest następny problem, ponieważ w "demokracjach" te opozycyjne do polit-poprawnych media są zwykle niszowe - na skutek mechanizmu eliminacji z życia publicznego i stosowania podobnych metod stosowanych indywidualnie (o których wspomniałem wyżej). Polit-poprawni, żeby się uwiarygadniać i nie być posądzanym o brak obiektywizmu, utrzymują pozorny pluralizm, na przykład przez zapraszanie do siebie przedstawicieli myśli przeciwnej. Ale tylko po to, żeby ich ośmieszyć, wyszydzić, zdyskredytować. W Polsce TVN to klasyka gatunku - ośmiesza się tam równo polityków PiS jak i antyaborcjonistów, duchownych, konserwatystów, czy covidowych "płaskoziemców". Widz ma radochę, bo "ale go zaorali" i kółko się zamyka. Ale - żeby nie było - TVN nie jest wyjątkiem, bo to metoda stosowana przez właściwie każdy "przekazior" telewizyjny i nie tylko telewizyjny.

Do diabla z taką wolnością słowa. Jeżeli murzyna nie wolno nazywać murzynem, ale mężczyznę koniecznie trzeba nazywać kobietą, jeżeli nie wolno nam wybrać jakim samochodem chcemy jeździć, ani jaką żarówką sobie przyświecać i nie dziwimy się, dlaczego ktoś nakazuje nam noszenie szmaty na twarzy, oraz reguluje kiedy wolno nam wyjść z domów, to znaczy, że między światem zachodu a reżimem Łukaszenki nie ma żadnej w istocie różnicy. Może nawet u Łukaszenki jest po prostu uczciwiej? Tam przynajmniej wiadomo czym pachnie reżimowy bat, a społeczeństwa zachodnie (w tym polskie) poddawane sa polit-poprawnej tresurze na zasadzie powolnie gotowanej żaby. Procesy, które teraz gwałtownie przyspieszyły szykowane i dozowane były przecież dekadami. Zastanówmy się chwilę skąd tak wysoka doza akceptacji dla zjawisk trudnych do opisania w kategoriach innych niż zbiorowa paranoja?  Na Białorusi wkurzeni po wyborach ludzie przynajmniej ostro protestowali, a w demokratycznych społeczeństwach wolnego słowa, jeżeli ktoś w końcu odważy się zaprotestować, to  protesty wyglądają tak:
ONA: Jak było na marszu?
ON: Nie najgorzej, przyszło mnóstwo ludzi i nie padało.
ONA: Fajnie. Myślisz, że to coś da?
ON: Nie wiem, ale cieszę się, że tam byłem. /"Power Protest", M.Bolton/

Powyższy przykład obrazuje start, a zarazem koniec większości wolnościowych zrywów społeczeństw zachodnich. Idziemy na marsz, bierzemy udział w konferencji lub happeningu, wygłaszamy wzniosłe i słuszne opinie i… wracamy do domu modlić się do złotych cielców wolnego słowa. Zresztą o protestach zachodnia wolność słowa też nie informuje., zupełnie jak u Łukaszenki.  Czyli psy szczekają, karawana jedzie dalej. Dokąd nas dowiezie?

kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura