kemir kemir
2163
BLOG

Dyktatura ekspertów

kemir kemir Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 112

Kiedy otworzymy dowolny portal informacyjny lub weźmiemy do ręki gazetę, z całą pewności natkniemy się na tak mniej więcej brzmiące tytuły: "ekspert ostrzega", "ekspert przewiduje". "ekspert radzi", "ekspert powiedział" itp. Ów "ekspert" wypowiada się o każdym właściwie aspekcie naszego życia - od mycia zębów, przez sprawy kuchni, ubioru i mody, stylu życia, seksu, finansów, zdrowia, klimatu, po  szeroko pojęte sprawy z dziedziny psychologii, naszych relacji interpersonalnych, polityki i zagadnień prawno-ustrojowych. Można postawić tezę, iż prawie całą współczesną rzeczywistość, swoisty "matrix", w którym żyjemy, tworzą eksperci, a całość tej sytuacji tworzy niezauważalną, ale wyraźną dyktaturę ekspertów.


Słownik PWN wyjaśnia, że ekspert to osoba uznawana za autorytet w jakiejś dziedzinie lub specjalista powoływany do wydania orzeczenia lub opinii w sprawach spornych. Do niedawna na miano eksperta trzeba było sobie bardzo solidnie zapracować: osiągnięciami naukowymi, cenionymi i ważnymi publikacjami, budowaniem pozycji naukowej, zawodowej lub w ściśle określonej dziedzinie. Uznanymi ekspertami, którzy daleko wybili się ponad poziom osiągalny dla innych, były np. takie postacie jak Steven Hawking, David Attenborough, Gordon Ramsay, czy choćby Jan Miodek. Dziś pojawiło się miejsce, w którym nie trzeba posiadać dorobku czy  tytułu naukowego, by poczuć się ekspertem. Tym miejscem jest "uniwersytet Google" - uczelnia "kształcąca" domorosłych "ekspertów". W sieci łatwo poczuć się kimś ważnym: odbiorca  po drugiej stronie monitora nie dowie się, jaki masz poziom wykształcenia, ile książek przeczytałeś albo czy długo zajmujesz się danym tematem. Teoretycznie opinia profesora od lat zgłębiającego jakąś dziedzinę wiedzy jest warta tyle samo, co opinia gimnazjalisty.


Do tego dochodzi absurdalny nadmiar ludzi z teoretycznie wyższym wykształceniem, spowodowany także dużą liczbą uczelni wyższych. W latach 90. na fali wyżu demograficznego zaczęły powstawać szkoły prywatne pozwalające odpłatnie zdobyć wykształcenie tym, którzy nie dostali się na uczelnie państwowe. Reforma edukacji stworzyła nowe zjawisko: student płacący za naukę stał się klientem uniwersytetu. Poziom edukacji obniża się z roku na rok, a to upoważnia do postawienia tezy, że w dzisiejszych czasach dyplom magistra, doktora czy nawet profesora,  nie jest dowodem na posiadanie wiedzy z danego zakresu.


Istnieje zatem  pewien paradoks wiedzy specjalistycznej: mamy coraz więcej kiepskich naukowców (ekspertów) i siłą rzeczy coraz mniej im ufamy. Jednak nawet w warunkach populizmu i podważania ugruntowanych autorytetów, wszystko - a właściwie głównie media -  wskazuje na to, że ludzie nie potrafią się obejść bez ekspertów, nawet w ramach alternatywnych "ekosystemów informacji”, czyli poleganiu na opinii "ludzi takich jak my". Bowiem opinia cybernetycznego tłumu nie zawsze wystarcza. Ci, którzy podkopują umiejętności pewnych ekspertów, powołują się na innych, uznawanych za "swoich”, bardziej kompetentnych. W ten sposób powstaje konkurencyjne, mocno zindywidualizowane grono "ekspertów takich jak my”, pozbawionych oficjalnego, medialnego czy instytucjonalnego glejtu w postaci podpisu "profesor uniwersytetu xyz”. Innymi słowy tworzy się  pewnego rodzaju profil "eksperta", który decyduje o tym, że jest on (ekspert) zapraszany/cytowany przez jakieś medium "etatowo", a przez inne jest ignorowany i nieuznawany jako ekspert.



Innymi aspektami dyktatury ekspertów są warunki sprzyjające jej hegemonii. Mechanizm "bańki informacyjnej”, efekt "pierwszego newsa” oraz abdykacja dziennikarzy z odpowiedzialności za wiarygodność podawanych informacji, sprawiły, że to na odbiorcę świadomie przerzuca się odpowiedzialność za sprawdzanie zgodności z prawdą informacji, które powinny być niepodważalne. Profesjonaliści abdykowali, lub znikli jak dinozaury, poleganie na wiedzy osoby wykreowanej jako "ekspert", jest co prawda ryzykowne, ale działa, ponieważ mało kto (z lenistwa) chce sprawdzać ową "wiedzę ekspercką". Teksty w internecie mają być łatwe do przeczytania, krótkie oraz mieć przyciągające, kontrowersyjne tytuły. Kto by chciał czytać kilkudziesięciostronicową rozprawę naukową, jeżeli wszystkiego może dowiedzieć się z 15-minutowego filmu na YouTubie? Złożone problemy muszą być upraszczane. Prawdziwą wiedzę zastępuje "popwiedza” (jak popkultura) opinie tracą odcienie szarości, stając się czarno-białe. A jeżeli świat jest taki prosty – każdy może być ekspertem. Taki stan powoduje to często efekt kuli śnieżnej: poważne atykuły linkowane są opinią "eksperta", z którą nikt nie ma prawa dyskutować ( bo to ekspert) i dopiero, kiedy znajdzie się dociekliwy śmiałek, który krzyknie, że "król jest nagi" ( czyli wykaże, że "ekspert" wygaduje brednie) następuje otrzeźwienie. Niestety, to bardzo rzadkie zjawisko.


Warto tu dodać pewne rozróżnienie: eksperci i profesjonaliści to nie do końca to samo. Ten pierwszy nie dopuszcza do głosu innej opinii, jego zdanie jest ostatecznym argumentem stanowiącym jedyną prawdę, natomiast ten drugi nie przemawia w imieniu prawdy, dopuszcza margines błędu i podaje możliwe rozwiązania, a nie jedyne wyjście, posługując się miękkimi, nieostatecznymi terminami. Rozróżnienie jest konieczne: to ekspertów mamy nadmiar, ale profesjonalistów nieustannie potrzebujemy. Nie ma takich osób, które w przypadku choroby nie zwróciłyby się przecież do profesjonalisty-lekarza. Problem w tym, że w mediach tego rozróżnienia nie ma, ponieważ dyktatura ekspertów doskonale służy kształtowaniu i urabianiu "szarej masy"  - w tym zbijaniu kapitału politycznego.


W książce Andrew Keen'a "Kult amatora", autor przytacza swoją rozmowę z przyjacielem, który powiedział, że amatorzy obalają "dyktaturę kompetencji”. A zatem zamiast dyktatury ekspertów będziemy mieli dyktaturę idiotów – ironizuje. Autor ze smutkiem pisze, że Wikipedia zastąpiła książki, na przykład Mały Słownik Oksfordzki, dwutomowy słownik liczący cztery tysiące stron, nad którym pracował szesnastoosobowy zespół złożony z profesjonalnych redaktorów, leksykografów, wyspecjalizowanych naukowców i doradców. Kto pracował nad Wikipedią? Przecież nie oni. Możliwe że stare czasy z autorytetami typu Hawking już nie wrócą, jednak wciąż istnieją prawdziwi eksperci, którzy nie dają się porwać fali banalizacji. Łączy ich pokora i ciągła praca nad sobą. W gąszczu informacyjnym panującym w XXI wieku powinniśmy nauczyć się odrzucać to, co głupie, infantylne czy powierzchowne, zachowywać zaś to, co mądre. To, że całe społeczeństwa głupieją, nie znaczy, że tak ma się stać z każdym z nas.



http://www.magiel.waw.pl/2016/10/temat-numeru/wszyscy-jestesmy-ekspertami/

kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo