Od dwóch tygodni Polska "żyje" potwornym zdarzeniem na gdańskiej scenie WOŚP, które dosyć jednostronnie przybrało formę grillowania PiS - i to w skrajnie brutalnym wydaniu. Nie jest żadną tajemnicą, że naszej "targowickiej" opozycji cały czas brakowało ofiary krwi i męczennika "reżimowej" władzy. Aż w końcu ni z gruszki, ni z pietruszki pojawia się niejaki Sfefan W.: bankowy rabuś - po wyroku odsiedzianym w więzieniu - zdiagnozowany psychopata, brutal niegrzeszący ilorazem inteligencji. W świetle kamer i fleszy, niczym dobrze wyszkolony komandos ( do tego jeszcze wrócę) morduje prezydenta Gdańska i wygłasza swój "manifest", w którym wyznaje swoją nienawiść do PO. I tyle wystarcza do rozpętania absurdalnej kampanii medialnej przeciw PiS - w mediach polskich i... niemieckich. Dalekie od umiaru są wypowiedzi polityków i publicystów - Schetyna, Neumann, Tusk, oszalały prezydent Poznania, Trzaskowski, Czuchnowski, haniebne w wymowie nadzwyczajne zebranie samorządowców dla uczczenia zamordowanego prezydenta Gdańska i nawet pogrzeb Adamowicza nie pozostawiają złudzeń: to jawne podsycanie antypisowskiego ognia. Internet spustoszony został tsunami hejtu, na PiS spadły absurdalne oskarżenia rozpętania "mowy nienawiści" i spowodowania zalewu faszyzmu i nacjonalizmu.
Polacy mają przyjąć do wiadomości, że Adamowicz był wybitnym gospodarzem Gdańska, uczciwym i transparentnym politykiem, który padł ofiarą "mowy nienawiści”. Przy okazji, z tego ważnego dla życia politycznego i społecznego określenia, zrobiono istną groteskę - "mową nienawiści" jest wszelka krytyka wobec Adamowicza, Owsiaka, WOŚP, opozycji, lewactwa i UE z jej "wartościami". Natomiast nie jest "mową nienawiści" przypisywanie partii Jarosława Kaczyńskiego ( i jemu samemu) wszystkiego co najgorsze - łącznie z winą za śmierć Adamowicza. Czyli logika żywcem wyjęta z filozofii Kalego: jak Kali ukraść krowę to jest dobrze, jak Kalemu ukraść krowę to źle. W tym karykaturalnym ujęciu problemu ( bo on jest i ma się dobrze), ofiary hejtu stały się winnymi, winni - ofiarami. Nic nie wskazuje na to, iż morderstwo Adamowicza było to mordem politycznym, chociaż nie da się uciec od dyskusji na temat, czy w Gdańsku doszło do mordu politycznego. Dyskusja to jednak rzecz normalna - absurdalne oskarżenie już nie bardzo. Ale dla opozycji nic nie szkodzi, iż morderstwo nie wpisuje się w partyjną wojnę, ponieważ... ma się wpisywać i koniec!
Rzymska maksyma głosi: "is fecit cui prodest” (ten zrobił, kto skorzystał). Jeżeli w korzyściach pominąć Stefana W., którego jedyną korzyścią jest spełnienie marzenia, żeby zrobić "coś wielkiego" - co z punktu widzenia normalnego człowieka jest chorą aberracją - to niewątpliwą korzyść z morderstwa odnoszą środowiska wrogie PIS. Oczywiście są to na razie korzyści doraźne, chwilowe, które gdzieś w końcowym rozrachunku mogą okazać się wręcz zgubne, ale narracja przyjęta przez medialne tuby opozycji i polityków PO - póki co - spełnia dwa ważne cele: tłumi inicjatywę PiS, którą ta partia do tej pory posiadała i dzięki której względnie skutecznie kontrolowała skutki różnych wydarzeń w Polsce oraz blokuje rozliczenia ośmioletnich rządów PO/PSL - bo to "mowa nienawiści. Z tego samego powodu dąży do tworzenia "posągów z brązu" - jak w przypadku Adamowicza. Rzecz jasna osiągnięcie tych celów oznaczałoby de facto przejęcie władzy, co pozostaje celem generalnym opozycji.
Gdy Afgańczyk ugodził nożem ciężarną Polkę zabijając jej dziecko, nie było żałoby, jest cisza. A śmierć Adamowicza jest celebrowana jakby zmarł Stalin – wszyscy zobowiązani są płakać. Adamowicz za życia nie był święty, więc czemu teraz robi się z niego świętego? – pyta Wojciech Cejrowski na swoim blogu. Ze słynnym podróżnikiem całkowicie się zgadzam, odpowiedź na pytanie jest w niniejszej notce, ale wypada jeszcze rozwinąć temat: "Paweł Adamowicz nie był święty". O ciemnej stronie działalności Adamowicza w mediach jest teraz cicho, ale internet żyje i niczego nie zapomina. Byłoby z mojej strony zupełnie bezsensowne wyliczanie punktów tej działalności i pisanie tego, o czym ćwierkają gdańskie wróbelki. Dla mnie istotne są dwie, bardzo proste prawdy - pierwsza to taka, iż wobec uczciwych ludzi prokuratura postępowań nie toczy, druga: uczciwych ludzi raczej nie stać na zakup trzydziestu mieszkań i wysłanie córki do prywatnej szkoły w USA - nawet ( a może tym bardziej) kiedy zarabia się pensję w granicach 12 tys złotych brutto, a tyle wynosi pensja prezydenta Gdańska. Natomiast walizka pełna pieniędzy, otrzymana w rzekomym spadku, jest tak samo wiarygodna jak wygrane Bolka w Totolotku. Adamowicz rządził Gdańskiem jak Putin Rosją, do legendy przechodzą jego powiązania z tzw. układem gdańskim i oligarchiczny podział władzy i wpływów.
Idąc tokiem zasady "is fecit cui prodest” nasuwa się pewne pytanie: czy układ gdański, czyli pisząc wprost: mafia, mogła mieć powód do usunięcia Adamowicza? Oczywiście, że tak. Idąc dalej trzeba napisać, że taki sposób usunięcia prezydenta Gdańska byłby genialny. Po pierwsze bowiem, zupełnie myli tropy - zabójstwo w stylu generała Marka Papały, od razu kierowałyby podejrzenia na mafię, po drugie - przecież układom mafijnym w Polsce, tak samo jak opozycji, zależy na odsunięciu PiS od władzy. Rządy PiS ewidentnie zagrażają mafijnym interesom, a gra idzie o olbrzymie pieniądze. Cyngiel w osobie Stefana W. byłby dla mafii idealnym rozwiązaniem i tak - hipotetycznie - przy jednym ogniu dałoby się upiec kilka pieczeni.
Hipotetycznie nasuwa się też inny scenariusz: dla BND albo FSB przeprowadzenie tego typu operacji, jaką widzieliśmy na scenie WOŚP w Gdańsku, to bułka z masłem. W tym wypadku też trudno o lepszego cyngla niż Stefan W. Mam szczęście, że pewne opinie z sieci, mogłem zweryfikować w rozmowie z moim kolegą - byłym antyterrorystą. Mój rozmówca uważa, że takie ciosy jakie zadał prezydentowi Gdańska Stefan W. ćwiczy się tygodniami - i to w intensywnym szkoleniu. Uważa ponadto, że nauczenie się tego samemu jest właściwie niemożliwe, tym bardziej, że opinie lekarzy i sekcja zwłok Adamowicza wskazują na czyn wyszkolonej "maszyny do zabijania". Tylko wyszkolony zabójca ma szansę na zadanie ciosu w serce krótkim ostrzem noża komandosów, przebijając się przez płaszcz zimowy i całą resztę ubrań. A ciosy w Gdańsku były dwa - jeden na wysokości pasa, drugi już śmiertelny. Dokładnie w takiej kolejności, jak uczą się komandosi. To wymaga siły, techniki, precyzji i znajomości anatomii człowieka. A nade wszystko treningu. Pytania postawcie Państwo sami.
W tej sprawie zbyt dużo jest korzyści po jednej stronie i zbyt dużo elementów, które do siebie nie pasują, żeby całość uznać ad hoc za napad szału nietypowego szaleńca. Oczywiście dziś wiele na to wskazuje i jest to najbardziej wiarygodna wersja wydarzeń. Jednak inne wątki powinny być jednoznacznie wyjaśnione i mam nadzieję, że śledztwo to wyjaśni. A Stefan W. nie okaże się cynglem, za który pociągnął ktoś, o kim nie wiemy.
Kemir
Inne tematy w dziale Polityka