W Parlamencie Europejskim toczy się obecnie batalia to jak szeroki będzie strumień pieniędzy, który w latach 2014-2020 popłynie do Polski.
Do tej pory na największa pomoc mogą liczyć regiony, których PKB nie przekraczał 75 proc. średniego unijnego PKB. Utrzymanie tej zasady byłoby bardzo złą wiadomością dla Mazowsza. Dlaczego? Już w 2006 roku mazowiecki PKB wyniósł 83 proc. unijnego PKB. Wiadomo, statystyki zawyża Warszawa, a reszta Mazowsza nadal jest regionem potrzebującym dużych środków na inwestycję. Zresztą każdy warszawiak wie, że i w stolicy jest wiele do zrobienia: dokończenie obwodnic, rozbudowa II linii metra to tylko najpilniejsze inwestycje. Po drugie, od kiedy do UE weszły Rumunia i Bułgaria doszło do obniżenia średniego unijnego PKB i wirtualnego „wzbogacenia się” polskich regionów. Wreszcie po trzecie, Mazowsze będzie musiało w tym roku oddać blisko 628 milionów złotych janosikowego. Niestety unijna metodologia nie dostrzega tego transferu.
Stąd też złożona w Komisji Rozwoju Regionalnego (REGI) propozycja tworzenia tzw. regionów przejściowych, których PKB mieści się w widełkach 75-90 proc. średniego unijnego PKB. Takie regiony nadal mogłyby liczyć na poważne wsparcie w ramach unijnej polityki spójności.
Batalia dopiero się rozkręca. O jej przebiegu będę informował na blogu. Gra jest warta świeczki. Szczególnie w krajowym kontekście propozycji ministra Rostowskiego, który chce de facto ograniczyć wydatki samorządów na inwestycję. Dlatego tym bardziej w Brukseli musimy walczyć oto, aby polskich regionów nie dotknęła inwestycyjna stagnacja. Tego czarnego scenariusza trzeba za wszelką cenę uniknąć.
Inne tematy w dziale Polityka