Nie kupuję tezy, że na katarynę ruszyły siły aparatu. Że skrzyknęły się jakieś mózgi i postawiły sobie cel: „zdławić niewygodną blogerkę”. Do tego trzeba byłoby jakiejś finezji, planu, wyprzedzenia ruchu przeciwnika. Tu nie ma żadnego porządku. Tu nie ma planu. Jest za to atrofia i jej atrybuty: rzeczywistość gnije na wszystkich poziomach. Co zdrowe, butwieje, co butwiejące – gnić zaczyna.
Fajna dziewczyna była: publikowała pod pseudonimem, opisywała przekręty polityków, indolencję dziennikarzy, nie wkraczała w obyczajówkę, trzymała się konkretów. Wypełniała ramy, które sobie wyznaczyła, wierzyła w swoje racje; we własny ogląd świata, dzieliła się nimi w tej dobrej wierze, że są ludzie, którzy wyznają te same poglądy na „obywatelską troskę o losy kraju”, wolność wypowiedzi i upodobania.
Napisałem „fajna dziewczyna była”?! Źle. Fajny nick był.
Nie znam oczywiście pełnej historii okoliczności jej publikacji – zna je tylko ona. Nie wiadomo, jak dotychczas wpływano na nią obietnicami, benefitami czy dojściami: grunt, że pilnowała swojej anonimowości mocno i nie łaszczyła się. Na tyle też skutecznie się pilnowała, że dotychczas byle łachudra nie tytułował swoich wpisów jej nazwiskiem, jak widzimy to teraz.
Z czasem każdy przytomny dziennikarz w Polsce nie mógł już nie wiedzieć o jej publikacjach. Pół biedy plankton przenoszący się z redakcji do redakcji, nie o tym mowa. Ale nie mogła nie mieć „zadry kataryny” ta cała pierwsza setka. Będą się zapierać, że w sumie zwisała im, albo, że szanowali i zapraszali, albo, że czytali…
Ale każdy miał świadomość, że w opinii wielu czytelników (blogosfery) ona ich – co do jednego – przebiła. Na luzie, z wdziękiem i bez strojenia się w nieswoje łachy. Wypracowała od zera swoją markę.
Normalni z tej setki przyjęli to z uśmiechem i zapewne docenili. Fenomen. Jeden z miliona blogerów okazał się niewystępującym przecież w polskim dziennikarstwie brylantem-samorodkiem. Choć niby takie rzeczy się nie zdarzają! To jest nie-moż-li-we! Przyjęli. Ale zwichniętym z tej setki…, po prostu rzecz cała nie zezwalała na bezkrytyczny samozachwyt.
I nie jest tak, że sami świadomie wymyślili sobie ujawnienie jej danych. Nic podobnego. Złożyło się na to kilka czynników.
Że się może jakoś przetnie mit kataryny – to po pierwsze. Myślenie być może podświadome - ale jakże satysfakcjonujące.
Z drugiej strony łachmyciarstwo z pierwszej setki wdrukowane miało w matrix „standardy współczesnego dziennikarstwa”. Kulawa, bo kulawa, ale noga. Że w sumie wolno wszystko: tamci dali cycki Body, a tamci puszczanie bąków przez aktora, więc niech „nas” potem najwyżej ciągają po sądach. Jakaś tam blogerka… „Nas” nie „mnie” – takie to pewnie było myślenie. Wyparcie własnej podmiotowości i mimowolna akceptacja – pogardzanych zapewne przy rodzinnym stole – reguł dziennikarskiej gry.
Trzecią nogą był mglisty fantazmat życzeniowy: „mamy poparcie, spokojnie”.
Akcja z Zaczumionymi skatalizowała ten atak, ale go nie wszczęła. Atrofia posunęła się tak daleko, że dziś w Polsce nawet pierwsza setka miota się i podejmuje działania w ciemności. Ojciec Zaczumionych i Syn Zaczumionych znaczą w tej grze mniej, niż sama kataryna. Mam zresztą podejrzenie, że we dwójkę dysponują niższym IQ niż jej lewa półkula. Wątpię, czy doszli już do tego, na czym polega segregacja śmieci w kubłach różnych kolorów. Ale nie o nich.
Tu nie ma akcji. Padło na nią. Złożyły się na to osobościowe deformacje ludzi i ich działania „aby do jutra”. Nie wierzę dalekowzroczny plan „udupienie kataryny celem wlania niepewności w postawy blogerów, powstrzymanie ich ekspansji, postawienie szaraków na swoim miejscu”.
Mamy impas, podczas którego gnicie przebiega najszybciej. Ludzie nie wiedzą w Polsce gdzie się podziać i co robić. Są codziennie przybijani milionem gwoździ w formę „jest jak jest, nic nie poradzisz”. Akcja z kataryną jest jednym z tych gwoździ. Na tym poziomie – owszem – plan funkcjonuje. Chaos. Ruchy Browna. Może to immanentna cecha współczesnego świata?
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie