chmury
chmury
oranje oranje
453
BLOG

Najpierw auto wodą z kałuży obryzga - rozpad funkcji

oranje oranje Polityka Obserwuj notkę 6

Gość zniknął mi z oczu na 3-4 miesiące. Wystarczyło. Przy kolejnym spotkaniu początkowo nie poznałem go, dopiero wtedy skojarzyłem, gdy szarpnął mnie za rękaw. Ryj miał obity, idąc ciągnął nogę, wzrok był mętny, a suknia plugawa.

Nie wiem dlaczego wyjechał z Polski i pewnie nikt tego nie wie, bo tu się nikomu takich pytań nie zadaje. Z początku naszej znajomości zapamiętałem go bodaj w krawacie, ubezpieczał Polaków od wypadków na budowach, a że budowlańców było od groma – powodziło mu się. Raz kiedyś natrafiłem na imprezę w polskim pubie, gdzie świecił jak monstrancja, bo – okazało się – wygrał dodatkowo kilka tysięcy euro w ruletkę.

Pan w średnim wieku. Jakoś rok później dowiedziałem się, że miał powynosić z wynajmowanej chaty klamoty swoje i nieswoje i usiłował to sprzedać, bo przecież odbierane od budowlańców składki powinien przekazywać centrali i prawdopodobnie zawiódł jako pas transmisyjny. Innym razem miał się zarzekać w tymże samym pubie, że jeśli ktoś mu nie pożyczy 2 tys euro, to on targnie się na swoje życie. – Nie będzie ci głupio, kiedy dowiesz się, że mogłeś za tę pożyczkę zachować człowieka przy życiu? – wprost pytał kogoś przy barze, widać naoglądał się albo naczytał romansów.

Wtedy, w tym 2007 roku, 2 tys. euro to nie była jakoś tam kosmiczna suma, budowlańcy mieli 600-700 na tydzień, kierowca autobusu przyznał mi kiedyś, że gdyby brał wszystkie nadgodziny i nocki i coś tam jeszcze, to wyrypałby z firmy ponad tysiaka na tydzień. Inna rzecz, że mieć to raz, ale pożyczać w szantażu, to zupełnie inna historia. Wprawdzie ludzie w czasach prosperity są podobno skłonni do wzruszeń, ale widocznie prosperity była jeszcze za mała, albo ludzie tak do końca w nią nie wierzyli.

Potem w istocie zniknął, choć nie do końca – ktoś tam go widział człapiącego, ktoś słyszał, że trafił na jakiś polski squatt, gdzie otwarto bimbrownię, jeszcze skądś pojawiła się wiadomość, że mieszka w dzikim miasteczku namiotowym w Phoenix Park.

Stanął wtedy przede mną; potłuczony, z obitą mordą, śmierdzący, chory i zapytał czy go pamiętam. Pewnie, że pamiętam. Co się dzieje? A on na to – gdzie idę. No to mówię, że na mecz idę do pubu i już w kieszeni szukam 10 euro, żeby mu dać, pożegnać się i iść swoją drogą. Ale on, że chociaż nie ma, to nie chce pieniędzy, ale chętnie by ze mną poszedł do pubu i jak człowiek obejrzał mecz, a przy okazji może i wypił jakieś piwo.

Poszliśmy, jakoś się przemycił do środka, siadł w ciemnym kącie, wypiliśmy po piwie i po drugim. I potem powiedział, że jak się straci kontakt z rzeczywistością, to i rzeczywistość się momentalnie rozpada. – Najpierw samochód wodą z kałuży cię obryzga, potem spodnie się rozedrą, na prostej drodze skręcisz nogę, potem sprzedajesz laptopa i aparat fotograficzny, potem wrzody wyskoczą, potem pijesz sam nie wiedząc co, potem lądujesz w krzakach. To się dzieje samo, bez żadnego fatum. Na koniec wpadasz pod samochód i wszyscy mówią: wypadek. A to tylko zła ocena własnych możliwości. I od razu: chaos.

Od razu uprzedzam: nie zabrałem go do domu, do wanny nie wsadziłem, grzbietu nie nasmarowałem wonnym balsamem, zawszonych szmat nie wrzuciłem do pieca i nie popychałem pogrzebaczem w płomienie, żeby się wszystko spaliło, nie ostrzygłem go własnymi nożycami i nie oblokłem w moją koszulę i portki. Nie pocałowałem go w czoło śpiącego w czystej pościeli i nie mruknąłem przy tym: „Jutro wszystko się ułoży, zobaczysz”. Po prostu dałem mu dychę, po meczu przybiłem piątkę i poszedłem dalej.    

Jednak ktoś to zrobił. Może rodzina? Może dublińscy dominikanie? Nie wspominaliśmy, bo o polskie czasy, jak zauważyłem wcześniej, nikt tu nie pyta, a o irlandzkich upadkach się nie rozmawia. Żyje, pracuje w jakimś magazynie, wygoił się, nie śmierdzi, sam może chodzić do pubu na mecze. Tyle, że nie świeci jak monstrancja i zapewne lżej mu z tym.

(Tekst powstał w związku z wczorajszą katastrofą kolejową w Polsce).

 

oranje
O mnie oranje

Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś. Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka