Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2075
BLOG

O pięknej armii i czerwonych burakach

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 57

       Jako ktoś, kto prowadzi bloga niemal zawodowo, a więc w taki sposób, że owo pisanie wypełnia mu każdy dzień, myślę, że w kwestii inspiracji i pretekstów jestem prawdziwym ekspertem. Żeby długo nie szukać, weźmy przypadek dzisiejszy. Jarosław Kaczyński wygłosił wczoraj coś co nasze coraz bardziej bałwaniejące media uznały za stosowne nazwać „expose”, a co swoim poziomem od zwykłych wystąpień Kaczyńskiego nie odstawało ani w jedną ani w drugą stronę. W reakcji na owo wystąpienie, podniosła się wrzawa, która, jak idzie o poziom – podobnie jak słowa Kaczyńskiego – również nie przyniosła żadnych niespodzianek. A więc jedni ogłosili, że a to im nasz Prezes teraz dał do wiwatu, że oto prawdziwy mąż stanu i przyszły premier, a drudzy, że wcale nie, bo Kaczor to kretyn i nieudacznik, a w dodatku bolszewik.

 

      Pomyślałem więc sobie, że w reakcji na to dramatyczne wręcz zapętlenie, napiszę krótką refleksję, gdzie, po raz już nie pamiętam który, zaproponuję, żeby do czasu gdy prawdziwy wybuch nie rozsadzi tego szatańskiego wręcz projektu, przestać się niepotrzebnie nadymać, bo to nie ma żadnego sensu. Jarosław Kaczyński jest, nawet nie to że najwybitniejszym żyjącym politykiem, ale jedynym wybitnym żyjącym dziś politykiem, i co na ten temat powie jakiś Daniel Passsent, czy któryś z uczepionych jego ekspertyz bloger, jest dokładnie niczym.

 

      Chciałem tym rozważaniom poświęcić dzisiejszy tekst i oto Coryllus przeczytał najnowszy tekst Ernesta Skalskiego, ja przeczytałem tekst Coryllusa, no i pomyślałem sobie, że jednak nie będę się dziś zajmował Kaczyńskim, lecz właśnie Skalskim. Dlaczego? Nie wykluczam, że poszło o to, że zło jest jednak ciekawsze.

 

      A więc tak mniej więcej powstają wspomniane na początku preteksty. Coryllus czyta Skalskiego, ja czytam Coryllusa – czytasz, wiesz i masz. To jeśli idzie o nas. To co mnie natomiast bardzo dziś interesuje, to Skalski i jego preteksty. Gdzie jemu się lęgną owe inspiracje?

 

      Siadł sobie Skalski do komputera i przyszło mu do głowy, że dziś napisze tekst o tym, że Plac Czerwony, Armia Czerwona, Rewolucja Czerwona i cała ta Czerwona Rosja, to wszystko wcale nie musi oznaczać nędzy, zbrodni i występku, ale zwykłe piękno. No bo po rosyjski „czerwony” i „ładny”, to właściwie tak samo. Zaglądam do tekstu Skalskiego i myślę, czy to możliwe, że on obejrzał film Agnieszki Holland i sobie pomyślał o tej czerwieni, czy może rzucił okiem na półkę, zobaczył nazwisko Bartoszewski i się wzruszył? A może ani to, ani tamto, ani w ogóle nic takiego. Może on ową ładną czerwienią żyje na co dzień i ona, z każdym kolejnym rokiem, coraz bardziej go wciąga? Może.

 

      A więc tu byśmy mieli coś, co psychologowie określają nazwą kompleksów. Kto wie? Ja o Skalskim pisałem tu dwa razy, i w obu przypadkach w reakcji na jego wpisy na blogu. Pierwszy raz, kiedy ów szczególny mąż postanowił napisać, co sądzi o prezydenturze Lecha Kaczynskiego i zrobił to w następujący sposób:

 

      „Przyjechał, wszedł, usiadł, posiedział, wyszedł, wszedł, posiedział, wyszedł. Wpuścili na kolację. Nikt go nie wyrzucił gdy ustawił się na dobrym miejscu do zbiorowej fotografii. Nie zabrał głosu, bo i co miał do powiedzenia o dyskutowanej materii. Jego clou, dawno przygotowany numer to Gruzja. Ale akurat na dyskusję o Gruzji się spóźnił. Ręce opadają... Twierdzi, że jednak przemawiał. Na kolacji! Co mówił? Do sąsiada? Czy ktoś go tłumaczył? Czy go słuchano w skupieniu, czy go zagłuszał brzdęk sztućców?"

 

      Proszę zwrócić uwagę. Tekst ów powstał w czasach, gdy zarzuty do Lecha Kaczyńskiego wyrażały bardzo konkretnie sformułowane opinie. Kaczyński jest chamem, jest głupi, ma brzydką żonę, sam wygląda jak kartofel, ma coś z głową, nie da się go zrozumieć. No i zdaje się, że chleje. Skalski postąpił na odwrót. Podał informacje, które w żadnym wypadku nie stanowiły opinii. To że Kaczyński przyjechał i usiadł, a później wyszedł i że go wpuścili na kolację... to wszystko była absolutna prawda. Czytałem tamten tekst Skalskiego i myślałem sobie, że on, stary wyga, zna jednak tę swoją robotę i ze swojej wiedzy korzysta. To są te słowa: „posiedział", „wpuścili", „ustawił się", „numer", „zagłuszał", „brzdęk". Można skonać ze śmiechu! Ależ to pajac, ten Kaczor! Ale się wybrał! Tak to działa.

 

      Na tamtym nieszczęsnym unijnym szczycie była cała kupa najróżniejszych premierów, prezydentów, ministrów. Nie wiem, ilu ich było tam  w sumie, ale z pewnością całe mnóstwo. Wszystkich do środka wpuszczono, wszyscy wchodzili, wychodzili, siadali, gadali, wstawali, wychodzili, znowu gadali, a na końcu brzdękali sztućcami. Czy zachowywali się i gadali mądrze? Nie wiem. Pewnie w większości tak, choć z tym, jak wiemy, różnie bywa. Jednak Skalski nie napisał, czy dobrze do zdjęcia ustawili się inni prezydenci. Nie pisze też, czy prezydent Rumunii na przykład coś próbował mówić i czy go inni słyszeli znad brzdękających widelców i łyżek. I czy go ktoś tłumaczył.

 

      W ogóle, nie pisał Skalski, czy tam w tej Europie jest tak, że część przywódców i ministrów, to ważne osoby, a część jest mniej ważna. Czy ważnych jest tylko kilku, a reszta, jak tam akurat wypadnie. On napisał tylko o Kaczyńskim, ale za to bardzo konkretnie. Żadnych opinii. Same fakty.

 

      Drugi raz jak zająłem się Ernestem Skalskim, to przy okazji kolejnego jego tekstu, gdzie on znów pochylił się nad prezydentem Kaczyńskim, tyle że już nie w kwestii siadania i wstawania, ale co do tego, że on – i w ogóle oni wszyscy – stoją marnie jak idzie o znajomość języków obcych. Że, co by nie powiedzieć o pracowitości, inteligencji i skutecznym działaniu ludzi władzy, oni przynajmniej – w odróżnieniu od tych wieśniaków z PiS-u – potrafią posługiwać się językiem angielskim. Tusk, Graś, Pitera, Palikot, Nowak, Nitras, Niesiołowski, Schetyna, no a już na pewno pani Róża Thun, znają język angielski znakomicie i, idąc do tej Europy, świetnie wiedzą dokąd idą i mają równie znakomite poczucie, że w tej Europie żadna przykrość ich nie spotka. W odróżnieniu na przykład od takiego właśnie Lecha Kaczyńskiego. Znów będzie cytat:

 

       „Jakie Pan/Pani zna języki poza angielskim ?Takie paskudne czasy, że o to pytają teraz kandydata do pracy. Poszukujący pracy nie piszą już, że mają prawo jazdy i posługują się komputerem. A kiedyś było kryterium w postaci umiejętności czytania i pisania. I wielu pracujących – wozacy, fornale, służące – nie musiało tej umiejętności posiadać. Sam jeszcze z dzieciństwa takie osoby pamiętam”.

 

      Przypominam sobie tamten tekst Skalskiego i myślę, że ja chyba wiem, jak mu się te wszystkie myśli w głowie przelewają, i jak to on dziś wdepnął w tę czerwień. To przecież właśnie dzięki niemu, przez ponad czterdzieści lat, jedynym językiem, jakiego miały okazję się uczyć całe pokolenia Polaków, był język rosyjski. To właśnie między innymi dzięki Skalskiemu, język angielski – przez całe lata – był dostępny w sposób praktyczny wyłącznie dla niego i dla jego politycznych kumpli. To właśnie również dzięki dawnej aktywności i zaangażowaniu Skalskiego i jego kolegów, jesteśmy w tym momencie w takiej sytuacji, że język angielski na poziomie w miarę porządnym znają wyłącznie najmłodsi.

 

       I ja wcale nie przesadzam. Od wielu już lat mam okazję uczyć angielskiego w dużych korporacjach. Uczę tam i zwykłych pracowników i dyrektorów. Otóż, jak idzie o tych dyrektorów, to oni języka angielskiego właściwie nie znają. Dopiero się uczą. A ja się domyślam, że w którymś momencie swojej kariery, każdy z nich w swoim CV podał informację, że język angielski „posiada” na poziomie zaawansowanym. I ja to rozumiem. Nie zmienia to faktu, że dziś dla każdego licealisty ten język jest znacznie bliższy, niż dla nich. Czy to źle świadczy o tych dyrektorach? Nie. W najmniejszym stopniu. Natomiast to bardzo źle świadczy o Skalskim i jego dawnych zasługach.

 

      Jest jeszcze jedna rzecz, która źle świadczy o Skalskim. Jego cały aktualny i przeszły dorobek. I jego dzisiejsze ekscesy. Jego imię i nazwisko i wszystko to razem do kupy. A jak ktoś mnie spyta, dlaczego ja się nagle poczułem taki ważny, żeby Skalskiego besztać, to odpowiem najszczerzej jak potrafię. Otóż czuję, że mogę sobie na to pozwolić z trzech względów. Po pierwsze, znam angielski znacznie lepiej od niego. Mało tego –znacznie lepiej od niego potrafię pisać. A jak ktoś myśli, że czegoś tu jeszcze brakuje, to mogę dodać jeszcze powód trzeci. Kiedy swego czasu proponowano mi, żebym został kapusiem, to ja odmówiłem.

 

       I prawdopodobnie to jest też jedna z przyczyn, dla których kiedy się budzę rano i idę spać, to po głowie mi chodzi mnóstwo różnych mysli, ale wśród nich nie ma wzruszeń na temat owej językowej koincydencji między rosyjskimi słowami „krasnaja” i „armia”.

 

 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (57)

Inne tematy w dziale Polityka