Wspominałem o tym już chyba parę razy, ale na wszelki raz przypomnę. Otóż tak się składa, że w związku ze szkolną wymianą jaka rok w rok odbywa się między szkołą, w której pracuje pani Toyahowa, a pewnym liceum w Kolonii, systematycznie gościmy w naszym domu pewnego Niemca. Niemiec ma na imię Nicki i jest naszym bardzo dobrym kolegą. Dodatkowo – co tu akurat nie jest bez znaczenia – jego ojciec jest najprawdziwszym Chorwatem, co powoduje, że do faktu bycia Niemcem Nicki ma stosunek dość elastyczny w tym na przykład sensie, że kiedy na przykład Niemcy grają przeciwko Chorwacji, to jemu jest właściwie obojętne, kto wygra.
Przyjeżdża ów Nicki do nas rok w rok i zostawia całe mnóstwo przeróżnych historii, które nawet jeśli nie koniecznie muszą być dalej przekazywane, to najczęściej bardzo mnie osobiście inspirują. I proszę sobie wyobrazić, że tym razem opowiedział nam on coś, o czym nigdy wcześniej nie słyszałem, czego bym się w najbardziej dziwacznych snach nie spodziewał i co uważam za rzecz absolutnie porażającą. Proszę sobie mianowicie wyobrazić, że każdego roku w Sylwestra, wszystkie możliwe kanały w niemieckiej telewizji o różnych porach emitują krótki skecz zatytułowany „Der 90. Geburtstag”, i robią to nieprzerwanie od 1972 roku. Cóż jest takiego szczególnego w tym skeczu? Otóż z jednej strony nic, a z drugiej to jest coś tak niezwykłego, że tam są same szczególne rzeczy. Pierwsza z nich jest taka, że skecz nie jest niemiecki, lecz brytyjski, występują w nim brytyjscy aktorzy i choć został on napisany już w latach 20, i parokrotnie wykonany na brytyjskich scenach, nigdy ani nie został pokazany w tamtejszej telewizji, ani nie zyskał jakiejkolwiek lokalnej popularności. W roku 1963 jacyś Niemcy zobaczyli go na scenie w Blackpool, ściągnęli angielskich aktorów do Niemiec, nagrali go z udziałem niemieckiej publiczności na potrzeby niemieckiej telewizji, no i zaczęli go systematycznie emitować.
O czym jest ów skecz? O tym mianowicie, że pewna półprzytomna, ale bardzo dystyngowana staruszka organizuje swoje przyjęcie urodzinowe, na które zaprasza, jak co roku trójkę swoich starych przyjaciół. Problem w tym, że oni wszyscy już od dawna nie żyją, jednak ona tego nie zauważa i przyjęcie trwa w najlepsze. Siedzi więc owa Miss Sophie jak najbardziej samiusieńka przy stole i każe swojemu kamerdynerowi obsługiwać siebie i swoich nieistniejących gości. On wszystko wykonuje zgodnie z życzeniem starszej pani, a ponieważ żeby swoją panią utrzymywać w dobrym nastroju, musi wcielać się w rolę zmarłych przyjaciół, musi też oczywiście za nich pić. Dowcip skeczu polega na tym, że on chodzi w kółko, wypełnia kieliszki najróżniejszymi alkoholami, wszystko osobiście wypija, i jest w bardzo zabawny sposób pijany.
Całość trwa 18 minut, i, jak mówię, od kilkudziesięciu już lat, w każdego Sylwestra jest pokazywana na niemal wszystkich kanałach niemieckiej telewizji. Według tego, co opowiada mi Nicki, każdy Niemiec – młody, stary, czy dopiero w wieku dziecięcym – zna ten skecz na pamięć, oczywiście w języku angielskim, a pojedyncze wypowiadane tam frazy są w Niemczech w codziennym użyciu. 18-minutowy, czarno-biały film, nagrany w roku 1963 w którymś z niemieckich teatrów, w całości w języku angielskim, pokazujący wciąż ten sam żart, według dostępnych statystyk, corocznie ogląda połowa Niemców. Mówi mi Nicki, że jeśli ja przyjadę kiedyś do Niemiec, podejdę na ulicy do dowolnego dziecka i powiem: „Same procedure as every year”, wszyscy dookoła – włącznie z tym dzieckiem – wybuchną perlistym śmiechem.
Jest jednak coś, czego Nicki mi nie powiedział, a niewykluczone, że sam nawet tego nie wie. Otóż przedstawienie to wprawdzie nigdy dotychczas nie było emitowane w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych i tam nie ma jednej osoby, która by wiedziała, że coś takiego w ogóle istnieje, natomiast nie jest tak, że ono jest popularne tylko w Niemczech. Okazuje się, że podobną funkcję co w tam, skecz pełni też w Danii, Szwecji, Norwegii, Finlandii, Estonii, Holandii, Austrii, Szwajcarii i Południowej Afryce i w Australii, gdzie już jednak jest nadawany w Nowy Rok, a nie w Sylwestra.
Czemu tak? Co to za cholera? Ani tego nie wiem, ani nawet nie próbuję odpowiedzi na to pytanie odgadnąć. Trochę dlatego, że podejrzewam, że jakakolwiek ona będzie, to i tak nie pozwoli nam poznać prawdy na temat tego zjawiska, ale też z tego powodu, że się tej odpowiedzi zwyczajnie boję. Diabli bowiem wiedzą, co się za nią kryje. Właśnie tak. Diabli. A ich tajemnice mnie zwyczajnie nie interesują.
Ktoś się więc pewnie teraz spyta, po co ja w ogóle w takim razie o tym piszę. Skąd mi w ogóle przyszła do głowy myśl, by opowiedzieć o czymś, czego istnienia większość z całą pewnością nawet się nie domyślała. Otóż ja to piszę w bardzo dokładnie przemyślanym celu. Piszę to, żeby wszystkich nas przestrzec. Uważajmy. Bo jeśli w najbliższego Sylwestra, albo w któregokolwiek następnego, w pierwszym lub drugim programie TVP, albo też i w TVN-ie i Polsacie zobaczymy kompletnie niezrozumiały, 18-minutowy czarno-biały film o pewnej staruszce i zataczającym się lokaju, to znaczy, że jesteśmy już naprawdę w Europie, i nie ma już dla nas żadnego ratunku. A kiedy następnego dnia na Facebooku pojawi się strona zatytułowana „Obiad dla jednego” z 10 milionami potwierdzeń „lubię to”, a na ulicy wszyscy będą się klepać po plecach i wołać: „same procedure as every year”, będziemy mogli się zacząć pakować i kupować bilet kolejowy w kierunku na Białoruś. Mam bardzo niemiłe przekonanie, że to prędzej czy później stać się musi.
Przypominam, że po targach w Spodku zostało nam dość dużo książek. Gabriel pozwolił mi je sprzedawać na własną rękę, więc proszę bardzo – jeśli ktoś ma ochotę otrzymać „Liścia”, bądź też „Elementarz” z osobistą dedykacją autora, zapraszam. Numer konta jest na moim blogu www.toyah.pl,
a cena wynosi 30 złotych za „Elementarz” i 40 złotych za „Liścia”.
Inne tematy w dziale Polityka