Widocznie zaczynam być nie dzieckiem podszyty, ale podszyty piernikiem, bo coraz mniej mi się podoba i zastrzeżeń mam lekko licząc za wiele. Jestem zmęczony, znudzony, mam w sobie coraz mniej ciekawości, co dalej. Przeraża mnie toporna rzeczywistość. Dookoła widzę zło, absurdy, posługiwanie się agresywnym słownictwem. A słowa te rosną w nas, piętrzą się i nawarstwiają, jak w piosence ze słuchowiska o Poszepszyńskich. Zamazują kwestie domagające się natychmiastowego rozwiązania, rozwiązania tego jednak nie ma, ponieważ dziennikarze zajęci są sobą i odszczekiwaniem się pozostałym mimozom publicystyki.
Nos i resztę gęby przyprawili mi publicyści. Ludzie piszący o polityce. Zajęci sobą i partyjnym (po dawnemu jedynie słusznym) umaszczeniem swoich myśli.
Zajęci sobą i swoim wizerunkiem, emocjonalnie rozdygotani, nie czują, że NARÓD ma w głębokim poważaniu ich narcystyczne rozterki, że chce, by zająć się biedą, zdrowiem, emeryturami, wyrugować z potocznego języka pojęcie POLSKIEGO PIEKŁA...
PS.
W mojej Ojczyźnie istniały kiedyś słowa budzące szacunek. Teraz, jeśli są używane, służą za chusteczki do wycierania nosa.
Inne tematy w dziale Rozmaitości