Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
629
BLOG

Cieszę się z "Orlenu", ale...

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Energetyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Andrzej Owsiński

Cieszę się z “Orlenu”, ale…

Cieszę się z rozwoju “Orlenu”, ale jednak mam wyraźny niedosyt, nie tylko dlatego, że jak na razie jest to jedyny przykład rozrostu wielkiego przedsiębiorstwa, lecz też i z innych powodów. Irytuje mnie powtarzanie w kółko „małe i średnie, małe i średnie”, tak na prawdę chodzi wyłącznie o małe przedsiębiorstwa o czym miałem okazję pisać.

Nie jestem przeciwko nim, tylko, że powiem tak, jak ten profesor na rozprawie doktorskiej jakiejś pani; kiedy wypowiedział się negatywnie, owa pani zapytała: czy panu profesorowi nie przeszkadza to, że ja jestem Żydówką? Na to profesor: to mi nie przeszkadza, tylko to mi nie wystarcza.

Otóż mnie też nie przeszkadza, tylko stanowczo nie wystarcza ograniczanie polskiej gospodarki do małych przedsiębiorstw, bo z tym na rynek konkurencji światowej się nie wyjdzie. Pomijając wszystko inne, to nawet wstyd że kraj czterdziestomilionowy nie ma na świecie ani jednej własnej marki.

Nawet w okresie przedwojennego, dokonywanego w nieporównywalnie cięższych warunkach wybijania się na samodzielność gospodarczą mieliśmy firmy, na ówczesną skalę dość duże, wychodzące na świat. Opisywałem to wielokrotnie i nie będę nudził, chodzi mi natomiast o fakt, że tak na prawdę to zarabiają wielkie pieniądze tylko duże firmy, przynajmniej takie jak Orlen. Trzeba mieć tylko produkt i zdolność promocji, najlepiej gdyby to był produkt polski od początku jego powstania z polskich surowców, znajdujący również popyt na rynku krajowym.

Nasze dziedzictwo gospodarcze po PRL było dość przerażające, cała gospodarka była nastawiona na zaopatrzenie Sowietów i przemysłu wojennego. Nędzne płace i chłonność odbiorcy powodowały byle jaką jakość produktów, z którymi trudno było wyjść za granicę i sprzedawać za prawdziwe pieniądze.

Toteż za Gierka, który musiał nadrabiać brak zaufania u “towarzyszy radzieckich” i doprowadził do ulokowania 40% polskiego eksportu w Sowietach, nie licząc wydatków na ich interesy w Polsce, głównym zadaniem było przepompowanie dolarów wydawanych na zachodzie na ruble po 70, a potem nawet po 60 kopiejek za dolara.

Ponadto, dla zaspokojenia ambicji wojewódzkich kacyków, których namnożył z 17 na 49, kupowano “pod klucz” całe zakłady, nie biorąc pod uwagę ani potrzeb, ani możliwości zaopatrzenia i zbytu. Dla tych “gauleiterów”, jak siebie sami czasem nazywali, nie ważne było co i jak się produkuje, najważniejsza była nomenklaturowa dyspozycja, a przede wszystkim poczucie władzy.

Pamiętam, że kiedy na jakimś spotkaniu, wyraźny “pogrobowiec” gierkowski chwalił go za zbudowanie w Polsce ponad 2 tys. nowych zakładów, mogłem mu śmiało odpowiedzieć, że przynajmniej o tysiąc za dużo, gdyż posiadany potencjał istniejących już nie był w pełni wykorzystany.

Ponadto modernizacja i zmiany organizacji przemysłu dawały lepsze rezultaty przy znacznie mniejszych nakładach. Przede wszystkim brakowało wykwalifikowanych załóg do obsługi niekiedy skomplikowanych i kosztownych maszyn.

Mogę się przy tym powołać na własne doświadczenie jako wyznaczonego eksperta w sprawie kontaktów z nowymi władzami wojewódzkimi w dziedzinie gospodarki rybnej. Powierzono mi dużą wschodnią połać kraju z Warszawą na czele.

Po pierwsze, mój krajan z Wołynia, zaprzyjaźniony dyrektor Centrali Rybnej w Warszawie skarżył mi się, że jest naciskany w sprawie budowy zakładu przetwórstwa rybnego w Płocku, bo jest tam znaczna nadwyżka bezrobotnych kobiet, które w tym zakładzie można zatrudnić, a ponadto Płock leży nad Wisłą to i ryby powinny być (sic!). Z punktu widzenia położenia Płocka wobec dostaw surowca z Wybrzeża, a także chłonności miejscowego rynku, był to nonsens. Nacisk partyjny był jednak silniejszy i Centrala Rybna taki zakład w Płocku zbudowała, tylko okazało się, że owa “nadwyżka” kobiet już została pochłonięta przez bardziej atrakcyjny dziewiarski “Kotex”.

No bo cóż można “wynieść” z zakładu rybnego, najwyżej kawałek ryby, a z “Kotexu”, jak dobrze pójdzie, to nie tylko włóczkę, ale nawet cały sweterek, lub bluzkę. Toteż pracowników do ryb trzeba było przywozić autobusami z odległości przynajmniej 50 km. Nie mówiąc o tym, że znaczną część produktu musiało się wywozić do Warszawy. Najważniejsze, że zakład był i miejscowy gauleiter mógł dyrygować obsadą, bo na Petrochemię miał za krótkie ręce, to już była domena KC.

Jeszcze gorzej wypadło z zakładem mięsnym w Ełku, gdzie ulokowano na polecenie partii zakłady przetwórstwa mięsnego kupione “pod klucz” w Kanadzie (!?), zapewne za niezłą łapówkę. Trzeba było nie lada gimnastyki, ażeby dla tego zakładu znaleźć załogę, a jeszcze większą z surowcem. Zakład jednak uruchomiono z obsadą chłoporobotniczą, która uznała że linia produkcyjna jest złośliwa i nie daje ludziom zarobić, bowiem na każdym stanowisku jest automatyczna waga, uniemożliwiająca uszczknięcie czegokolwiek dla siebie. Od czego jednak pomysłowość, w wagę wkręcało się drut i już była “nadwyżka” do zagospodarowania, że całą linię szlag trafiał to już najmniejsze zmartwienie. I tak wobec braku mięsa nie była ona potrzebna, przecież to, co było w sklepie każdy czeladnik mógł podzielić, z pożytkiem dla klientów i dla “ludzi”, czyli dla załogi. W parę lat później mogłem podziwiać całą wycofaną z produkcji halę fabryczną w Łodzi wypełnioną wspaniałymi maszynami do mięsa amerykańskiego Berkela, zakupionymi za ciężko pożyczone dolary, uznanymi za zbędne w handlu mięsnym.

Takich przykładów można namnożyć bez liku, Gierek w naiwności przyjmował za dobrą monetę nabieranie skorumpowanych kombinatorów, lub sprytnych iluzjonistów na wielkie osiągnięcia polskie, przynoszące jemu prestiż, a polskiej gospodarce wysokie dochody, szczególnie dewizowe.

W niedługim czasie okazało się, że Rosjanie, zorientowawszy się, że wydoili z niego wszystko co możliwe, postanowili się go pozbyć, tym bardziej, że większość dolarowych inwestycji przyniosła fiasko i PRL popadł w długi nie do spłacenia.

Dekada Jaruzelskiego była już zdecydowanie gwoździem do trumny peerelowskiego systemu rządzenia i chyba od początku o to chodziło, Polska, wstrząśnięta powstaniem “Solidarności” została uznana za eksperyment dla generalnych zmian ustrojowych, szykowanych przez Gorbaczowa.

Nie przewidział on tylko jednego, że sam padnie ofiarą tych zmian, wraz z jego prezydenturą sowiecką, najwyraźniej z rąk amerykańsko-sowieckich inicjatywa została przejęta przez spisek kagiebowsko-gehlenowski, przy wydatnym współdziałaniu Stasi. Jego zadaniem było wyeliminowanie wpływów amerykańskich kosztem budowy nowego układu europejskiego, a przede wszystkim przejęcia wszystkich materialnych środków na obszarze tego działania. Niemiecka plutokracja poparła też ten projekt węsząc dla siebie wielkie profity.

Najwyraźniej ustalono, że między Niemcami i Rosją powinna powstać strefa buforowa, pozbawiona jakiejkolwiek możliwości samodzielnego rozwoju. W związku z tym trzeba było w Polsce przeprowadzić generalną likwidację wielkiego przemysłu i proces ten zaczął się nie za Balcerowicza, ale już za Rakowskiego, co jak dotąd uchodzi uwadze obserwatorów.

Z własnego podwórka mogłem zauważyć, że polskie rybołówstwo nie mogło korzystać z własnych chłodni i musiało składować ryby na Bornholmie, bo chłodnie portów rybackich były zapchane mięsem, a od chłopów przestano przyjmować dostawy żywca mimo kontraktów. Mięso w Polsce było na kartki z przydziałem dla powszechnej ludności 3 kg na miesiąc. Wódka również była na kartki, ale kiedy wykonując powierzony projekt odwiedziłem gospodarstwo rybne w Garwolinie, które miało gorzelnię, zauważyłem hałdy chleba niesprzedanego, przeznaczonego na wypęd żytniówki. Kiedy zapytałem dyrektora dlaczego tego nie zużywa, odpowiedział mi że nie ma odbioru produktu. Kiedy zaproponowałem mu, żeby sam znalazł odbiorców, odpowiedział, że szukał, ale mu zabroniono pod karą więzienia ze względu ma obowiązujący monopol.

Zrozumiałem z tych drobnych fragmentów, że gospodarkę polską po prostu się dławi.

Do tego doszło jeszcze wstrzymanie dostaw ciągników na wieś co się odbiło fatalnym skurczeniem produkcji Ursusa. Ten okres nie został dokładnie opisany, ani wyciągnięte wnioski, a skupiono się na krytyce Balcerowicza, ukazującej w fałszywym tonie jego rolę. Nie realizował on żadnego planu , a jedynie wykonywał polecenie ordynarnego likwidowania polskiego przemysłu za pomocą najprymitywniejszych środków reżymu fiskalnego i wstrzymania procesu przystosowawczego na rzecz “prywatyzacji”, czyli pozbywania się wszystkiego za byle co. Nieważne było przy tym, że miliony ludzi traciło pracę i podstawy utrzymania, że burzyło się w ten sposób jakikolwiek ład społeczny, szczególnie przez zmuszanie do głodowej emigracji.

A ci, którzy do tej zbrodni przyłożyli ręce, powinni dawno siedzieć w głębokim więzieniu, a nie brylować na najwyższych stanowiskach. Przepracowałem w polskiej gospodarce ponad pół wieku i mam odpowiednie doświadczenie co należało zrobić, żeby z tego co pozostało po PRL stworzyć autentycznie polską, wydajną i konkurencyjną gospodarkę.

W pierwszej kolejności należało wyrzucić z niej wszystkich nomenklaturowców z Balcerowiczem na czele. Tak samo należało odstawić wszystkich “działaczy” związkowych nastawionych tylko na jedno: “należy się”, a częstokroć, jak się okazało, pochodzących z tego samego nadania co “nomenklaturowcy”.

W ten sposób “polskimi” rękami została przeprowadzona skuteczna deindustrializacja. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele przedsiębiorstw nie miało szans na przebrnięcie egzaminu przystosowawczego do nowych warunków, ale w moim przekonaniu, popartym konkretną wiedzą, znakomita część wyszłaby z tego ciężkiego okresu obronną ręką, a nawet z sukcesami.

Do tych dziedzin zaliczam w pierwszej kolejności przedstawicieli gospodarki morskiej, z którą byłem związany nie tylko praktyczną pracą, począwszy od marynarskiej, a skończywszy na dostępnych mi stanowiskach jako “zaplutemu karłowi reakcji” z tabliczką “AK”, a szczególnie w udziale “bezpartyjnego kierownictwa Ministerstwa Żeglugi” po październiku 1956, odpowiedzialnego za rybołówstwo morskie.

I wprawdzie zgodnie z moimi przewidywaniami, rozpędzono nas po upływie kilku lat, udało się nam jednak w tym czasie stworzyć zręby polskiej autonomicznej gospodarki morskiej, niemal doszczętnie zniszczonej w procesie “transformacji”.

W długich okresach “wygnania” miałem przynajmniej możliwość pracy naukowo badawczej z doktoratem i habilitacją, a co ważniejsze z chociaż częściowo wdrażanymi projektami reform, udoskonaleń i zmian. To, co zachowało się do tej pory to przede wszystkim doskonale przygotowani pod każdym względem ludzie, którzy, dziś rozpędzeni po całym świecie, nie mogą wykorzystać należycie swoich kwalifikacji, a, co najgorsze, nie służą Polsce przeżywając ciężko osobiście oderwanie od rodzin i ziemi ojczystej. Inni zaś zostali zmuszeni do zmiany zawodu i warunków bytu. Pęd ku morzu rozpoczęty przed wojną zaowocował kadrą nie gorszą od norweskiej, a mimo to nie ma nas w świecie morskiej gospodarki, a szczególnie bandery.

Jestem przekonany, że gdyby nie celowe decyzje niszczycielskie moglibyśmy dziś odgrywać rolę przodujących budowniczych statków i posiadaczy wielkiej floty morskiej różnych specjalności.

Podobnie sprawa wygląda w dziedzinie przemysłu maszyn rolniczych i transportowych, chemicznym i wielu innych, nie mówiąc już o elektronice, niszczonej z zawziętością jeszcze za PRL, z całą pewnością na polecenie Kremla.

Generalny zarzut w stosunku do całości gospodarki był fałszywie postawiony na populistycznym haśle “nie dopłacania”, pomijając fakt, że w kapitalizmie szereg podstawowych dziedzin gospodarki podlega państwowej pomocy. W samej UE, poza rolnictwem, korzysta z tego wiele przemysłów, chociażby stalowy, stoczniowy i inne. Polsce jednak zabroniono takich praktyk. Głównym ciężarem dziedzictwa peerelowskiego była “nomenklatura”, której przecież nie usunięto i obciążenia powinnościami zabójczymi dla inicjatywy i prawidłowej organizacji pracy.

Ostatnio mamy kwiatek z “sądowym” poleceniem zamknięcia Turowa, mimo że sprawa nie podlega jurysdykcji europejskiego sądu, gdyż całość problemu użytkowania węgla zarówno brunatnego jak i czarnego stanowi przedmiot wspólnego programu międzynarodowego.

Przy okazji można nadmienić że Niemcy używają prawie trzy razy więcej węgla brunatnego od Polski, a Czesi, mimo, że są krajem niemal czterokrotnie mniejszym od Polski, niewiele mniej niż my, jednym i drugim jakoś to uchodzi bezkarnie. Traktuję tę szykanę jako część faktycznie realizowanego zamierzenia redukcji polskiej gospodarki, która, o zgrozo, nawet w tych warunkach na jakie została skazana, odnotowuje siły witalne i czyni starania o wybicie się na samodzielność.

W moim przekonaniu te starania są jednak zbyt ostrożne, wymagane jest przyśpieszenie tempa, a także promocja własnej produkcji, a nie tylko ułatwień dla obcych inwestorów, którzy z reguły usadawiają w Polsce fragmenty najbardziej uciążliwej produkcji elementów własnych wyrobów.

Jesteśmy świadkami potężnego ataku nie tylko na Polskę, ale głównie na możliwość powstania w Europie układu niezależnego od niemieckiego dyktatu. Niemcy wyjątkowo zręcznie pokierowały tą akcją, desygnując Rosję do jej realizacji, a także wykorzystując dyspozycje czeskie, nie po raz pierwszy w historii. Przy okazji po raz nie wiem który zwracam uwagę na to, że to nie Rosja, a Niemcy są głównym sprawcą uzależniania Europy, Putin w tym zakresie jest niemieckim narzędziem wykorzystując jego ambicje, wyrośnięte grubo ponad możliwości.

Na tle zdrady Bidena, przecież nie polskich, a amerykańskich interesów, wzorem Roosevelta staje się, o czym niedawno pisałem, fundamentalnie ważne osiągnięcie przez Polskę takiej pozycji gospodarczej, z którą trzeba będzie się liczyć, a także być ważnym czynnikiem pomocniczym w mozole budowania niezależnego układu europejskiego. Nie osiągniemy tego bez odbudowy wielkiego przemysłu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka